Olimpiada Londyn 2012 rodem z PRLu. Dlaczego? Bo...

Mariusz30

Olimpiada Londyn 2012 rodem z PRLu. Dlaczego? Bo...



Bo mieszkałem na osiedlu (tuż obok stadionu olimpijskiego), na którym zamontowali nam rakiety na dachach. Niby dla bezpieczeństwa. Przez kilka miesięcy na osiedlu miałem wojsko i policję tak umundurowanych jak i tajniaków. Ludzie z osiedla organizowali demonstracje oraz protesty buntując się przeciwko instalowaniu broni na dachach bez ich wiedzy i zgody. Bez powodzenia. Chociaż w sumie fajnie było oglądać materiały filmowe o osiedlu w BBC i widzieć zdjęcia we wszystkich brytyjskich gazetach.

Bo były trudności przy wchodzeniu na teren budowy wioski olimpijskiej, gdzie pracowałem przez jakiś czas jako inżynier. Obwąchiwanie przez psy, skanowanie ręki, 3 różne przepustki do różnych miejsc na budowie miałem, skanowanie torby, wykrywacze metali oraz czasem materiałów wybuchowych, często dodatkowa rewizja osobista. A obok tymczasem wieżdżało mi na budowę dziennie 5 tirów z dostawami. Każdy po 25 ton. Niesprawdzane i niekontrolowane. Czołgi można było nimi przewieżć, a ja raz dostałem ostrzeżenie za to że widelec miałem w plecaku i próbowałem go wnieść.

Bo była niepotrzebna szopka z biletami, rejestracja i losowanie rok wcześniej (a niby żyjemy w erze internetu oraz bankowości elektronicznej). Sportowcy kwalifikacji olimpijskich nie mają a ty sobie rok wcześniej planuj co chcesz zobaczyć. Płatności tylko Visą, co ciekawe nie wiedząc co się wylosowało. Tym sposobem mogłem być świadkiem niesamowitego widowiska w siatkówce męskiej Wielka Brytania – Australia. Całe to losowanie można by zorganizować 3 miesiące przed olimpiadą no ale jak nie wiadomo do końca o co chodzi to chodzi o pieniądze. Pieniądze, które przez kilkanaście miesięcy leżą u kogoś innego na koncie.

Bo po ulicach jeżdżą zadowoleni z siebie organizatorzy i VIPy, po pasach tylko dla nich dostępnych w swoich pięknych olimpijskich i ekologicznych (taaa) BMW. Ludzie dojeżdżający do pracy dostali radę żeby korzystać z metra przed porannym szczytem i po wieczornym szczycie. Jeżeli skończą pracę wcześniej to mogą iść do pubu. To jest oficjalna rada burmistrza Borisa Johnsona.

Bo ja nie mogę skorzystać z powyższej porady gdyż straciłem pracę i razem ze mną 500 innych osób. Bo jest olimpiada. Bo Londyn nie może wyglądać jak plac budowy. Tak nam powiedziano. Widać nikomu nie przeszkadza, że jest coś rozgrzebane i niedokończone na naszej budowie, a innej znajdującej się tuż obok naszej takie zakazy już nie dotyczyły. Żeby śmieszniej było to akurat moja praca polegała na kompletowaniu dokumentacji powykonawczej projektu i na budowie nie przebywałem. No ale jakiemuś rodem z PRLu racjonalizatorowi przeszkadzało. Na 8 tygodni zamknęli jeden z największych projektów londyńskich nie martwiąc się o ludzi. A żeby jeszcze śmieszniej było to poproszono mnie (innych chyba też) żebyśmy po tym okresie wrócili bo znamy ten projekt i jesteśmy już wdrożeni.

Bo w tej pracy, którą straciłem musieliśmy zorganizować przemalowanie ciemnogranatowego ogrodzenie na białe, bo się niby pod jakąś markę podszywało i niby coś tam reklamowało samymi kolorami należącymi do jednego z ważniejszych sponsorów.

Bo przez parę tygodni, helikoptery, po kilka w grupie latały nad wschodnim Londynem. Na Tamizie podobnie – olbrzymia ilość łodzi, a w Greenwich zacumował podobno lotniskowiec.

Bo zachodu ze sztafetą olimpijską, było tyle, że aż myślałem że prezydent Obama z papieżem Benedyktem pochodnię niosą. Ja to myślałem że tylko na chwilę się ulice zamyka, a tu helikoptery, wojsko, policja.

Bo na stacji Tower Gataway zaatakowała mnie obsługa DLR (metro). Wjechałem schodami na peron i na ekranie zobaczyłem, że pociąg stojący na peronie odjedzie za minutę, zacząłem biec. Gdy wbiegałem na peron dwóch z obsługi rzuciło się na mnie z krzykiem "do not run, no running" (nie biegnij), jeden mnie za rękę chwycił żeby mnie zatrzymać.

Bo sprzątacze czyścili na stacji Poplar szczoteczkami płyty chodnikowe.

Bo na wielu stacjach metra (Bank), mimo że nie są zatłoczone próbujesz poruszać się zgodnie z oznaczeniami, idziesz, idziesz, idziesz widzisz już wyjście ale na twojej drodze staje osoba w różowej kamizelce z logiem olimpijskim i mówi, że tędy nie wyjdziesz bo jest olimpiada, i wracasz całą drogę niejednokrotnie wzdłuż peronu chociaż blisko wyjścia już byłeś bo przecież nie idziesz na olimpiadę tylko do pracy lub na spotkanie więc masz czas. I na pewno lepiej jest trzymać ludzi po stacji się szwendających zamiast ich wypuścić.

Bo gdy byłem na Wembley na meczu UK – ZEA i zeszliśmy w przerwie kupić sobie do baru po piwie to nie mogłem zapłacić za piwo kartą. Napisy wszędzie, że z dumą przyjmują tylko płatności Visą. Dałem Visę i.... system nie działał, a w portfelu miałem 20 pensów. Dobrze, że koledzy pomogli.

Bo bilety (oczywiście te najlepsze) w większości i tak trafiały w ręce sponsorów i VIPów, którzy mając je za darmo i niekoniecznie będąc fanami sportu niejednokrotnie nie mieli ochoty tego cyrku oglądać. Sponsorzy niby dostali tylko 25% tego co było w sprzedaży jednak nikt nie mówi jak te proporcje wyglądały w przypadku najpopularniejszych konkurencji (lekkatletyka i wieczorne finały, pływanie finały, ceremonie otwarcia i zamknięcia, koszykówka).

Bo bilety, które wylosowałem na finał siatkówki, wcale nie najtańsze (95 funtów za bilet) były w jednym z najgorszych sektorów (na samej górze w narożniku – najbardziej oddalony od boiska punkt widowni sali Earls Court) i po wizycie na tymże finale ciężko mi stwierdzić, gdzie znajdowały się miejsca za 50 funtów (na korytarzu? stojące?).

Bo na tenże finał poradzono mi bym przybył 2 godziny przed rozpoczęciem meczu. Jako, że lubię stosować się do zasad tak też zrobiłem. Oczywiście nie można było wejść na widownie wcześniej niż 40 minut przed rozpoczęciem meczu, gdyż trwał bój o trzecie miejsce pomiędzy Bułgarią a Włochami. Zostałem poinstruowany w osobnym liście co wolno podczas finału, a czego nie. Najważniejszym punktem było nie naruszanie praw sponsorskich i odpowiedznia garderoba (żebym tylko nie miał na koszulce loga Pepsi).

Bo frytek sprzedawać nie można było w okolicach obiektów bo to narusza prawa jednego ze sponsorów. Tak, że jak chciałbym kupić frytki inne niż sponsorskie to musiałem je kupić z rybą (bo frytki z rybą można) i wyrzucić rybę.

Bo w drugim tygodniu olimpiady drobni restauratorzy z Parku Victoria zbuntowali się i wprowadzono zakaz wnoszenia kanapek do tegoż parku. Mające małe stoiska z jedzeniem, drogim jedzeniem, restauratorzy zdenerwowali się, że ludzie nie chcą u nich przepłacać tylko przynoszą swoje jedzenie. Wprowadzono zakaz. Tak, że najpierw sponsorzy wymogli zakaz na restauratorach sprzedaży frytek, a później Ci ciemiężeni restauratorzy wymogli zakaz wnoszenia jedzenia na odwiedzających prak. Tego przypadku osobiście nie zweryfikowałem ale BBC go nagłośniło więc chyba prawda.

Bo żeby wejść do parku olimpijskiego (nie na obiekty sportowe) trzeba zapłacić, po to by sobie pooglądać sportowców na dużym ekranie. I nie miałbym nic przeciwko temu ale dajcie mi przynajmniej pilota od tego ekranu!!!

Bo w okolicy Canning Town otwarto na dzień przed Olimpiadą – Industrial Park czyli ogrodzono klepisko, niebieskimi płytami wiórowymi, rozłożono parę kramów z żywnością, po czym wszystko po tygodniu zamknięto z braku chętnych do spożywania drogich przekąsek w kurzu, smrodzie i na ubitej ziemi.

Bo traktowali ludzi jak skończonych idiotów. Londyn jako miasto jest bardzo dobrze oznakowany, wliczając w to transport publiczny. Jest duża ilość różnego rodzaju drogowskazów, oznaczeń i mapek. A niemal na każdym rogu stał pomocnik w różowym kubraczku troszcząc się o to by każdy mógł przebyć we właściwym kierunku kolejne 50 metrów. Tych pomocników czasem było tylu, że często zbijali się oni w kompletnie bezużyteczne, tarasujące przejście, kilkuosobowe plotkujące grupy.

Bo potym jak Londyn ostrzegał turystów by nie przyjeżdżali tu w czasie olimpiady są zaskoczeni, że ruch turystyczny był mniejszy od spodziewanego o 30% i nie zarobiono tyle ile się spodziewano.