Banaszek opowiada o lotnictwie. Odcinek # 2. Strach przed lataniem

B.....k
B.....k
Cześć,

Na wstępie chciałbym podziękować za wszystkie 146 subskrypcji. Zmotywowały mnie do napisania dzisiejszego odcinka, przed upływem zakładanego z góry tygodnia od ostatniego. Cieszę się, że poprzedni wpis tak się spodobał. Zupełnie się tego nie spodziewałem.

Dzisiaj chciałbym poruszyć temat z pogranicza lotnictwa i psychologii. Chodzi o strach przed lataniem. Odczuwa go praktycznie każdy człowiek, który musi lub chce oderwać się od ziemi. Ja sam mam zwykle lekkiego "nerwa" mimo umiłowania do awiacji, więc nie dziwię się przeciętnym ludziom, dla których, czasami jest to większa lub mniejsza konieczność. Taką osobą jest moja narzeczona - Paulina. W niedzielę odbyliśmy dwa loty samolotem rejsowym, tj. Airbusem A320 należącym do Wizzaira. Podróżowaliśmy z Poznania do Paryża i z powrotem. Za sprawą tego doświadczenia, tj. lotu z osobą, która nigdy jeszcze nie miała okazji wejść na pokład samolotu liniowego, wpadłem na pomysł, jak zrelaksować i uspokoić takiego pasażera. Jedyne wymagane kryterium dla odniesienia tą metodą większego lub mniejszego sukcesu jest zdolność danej osoby do logicznego myślenia. Serio.
Wpis powstaje z myślą dla każdego kto lata lub będzie latał a się boi. Zapraszam do lektury.

Ten temat czasem jest poruszany na stronach typu onet.pl lub wp.pl czy na innych interiach. Oczywiście, zgodnie z jakością ich "contentu" (tak, jestem modny), rady oscylują w przydatności pomiędzy moją oceną beznadziejny a mierny. No bo co to za rada dla osoby, która boi się, że silnik zaraz wybuchnie, by czytała książkę lub zjadła czekoladę czy inną pomarańczę, gdyż amerykańscy naukowcy twierdzą, że zwiększa to poziom endorfin, zmniejsza jakieś hormony stresu... Słowem - coś napisać trzeba, ale za bardzo nie wiemy co, a nie chce nam się wysilać i podejść do tematu na poważnie.

Opiszę kolejne etapy lotu i wyjaśnię co i dlaczego się dzieje, po czym poznać, że jest bezpiecznie, co ma prawo się zdarzyć etc. Tak jak poprzednio, proszę znawców tematu i pilotów o dopowiedzenie czegoś od siebie albo poprawienie mnie.
Człowiek boi się tego co nieznane, a mam nadzieję, że za sprawą niniejszego wpisu, nieznane stanie się trochę bardziej znane : ).

Statystyką nie będę Was zarzucał, bo ona raczej nie przemówi do "podświadomości". Starczy powiedzieć, że codziennie odbywają się tysiące lotów a katastrofa zdarzy się... raz na parę miesięcy? Rzadziej? Spójrzcie na stewardessy. Te dziewczyny mają taką rutynę, że bez zająknięcia wygłaszają długie komunikaty w obcym języku, pokazują jak założyć maseczkę tak machinalnie jak machina a kawę parzą lepiej i szybciej niż ktokolwiek z nas. Tygodniowo spędzają wiele godzin w powietrzu i żyją. Nawet jak silnie trzęsie a za oknem błyska, te zastanawiają się czy w domu jest masło. Pewnie jest, bo który mężczyzna mający za żonę stewardessę, pozwoliłby sobie na taki minus w jej oczach, że nie nabyłby masła. One doskonale wiedzą co się dzieje i wiedzą kiedy należy zacząć się bać. 99% z nich w życiu boi się w czasie lotu raz czy dwa razy. Raz na pewno, w czasie pierwszego lotu jako załoga a drugi może kiedyś, po paru latach i po setkach lotów. Jak nie kupi masła a wie, że teściowie wpadną na kolację. Hehe, ale śmieszkuję. Plusy poproszę.

Osoby, które się boją choć trochę, czyli praktycznie każdy z pasażerów (tak, nawet takie Trybsony się boją, choć udają przed świnkami, że nie), pierwszy lęk przeżywają w momencie wypychania. Może pojawić się myśl "zabierzcie mnie stąd". Ja taką myśl miałem przed pierwszym czy drugim lotem i wielu ludzi, z którymi o tym rozmawiałem, tak też pomyślało.
Serce uderzy mocniej w momencie skręcenia przednich kół w miejscu. Ten pojazd, który wypycha samolot, skręci nim i pojawi się dziwny dźwięk. Taki piszcząco-gumiasty. Ale spoko, jedynym remedium byłoby nasmarowanie kół masłem. Nic się nie dzieje, to normalne.

Tak wygląda pospolity Trybson, który "się nie boi".



Jeśli usiadłeś gdzieś indziej niż w miejscu, z którego widać skrzydło, to się przesiądź. Raz, że fajnie się patrzy na skrzydło, a dwa, że dzięki niemu będziesz wiedzieć co się dzieje. To świetny wskaźnik faz lotu.

W momencie kiedy poczujesz, że ruszyliście do tyłu, stewardessy wykonają swój rutynowy pokaz bezpieczeństwa.
Warto obejrzeć ( ͡° ͜ʖ ͡°).



W międzyczasie, piloci odpalą jeden a następnie drugi silnik. W zależności od jego budowy, może pojawić się za nim czarny obłok dymu. Zaraz zniknie. To w 100% normalne.
Chwilę później, piloci sprawdzą działanie sterów. Ruszą lotkami, sterem ogonowym, włączą hamulce aerodynamiczne etc. Jeśli wszystko gra to odłącza się ten wypychający pojazd i dalej kołuje o własnych siłach. Ustawia się klapy na pozycję do startu.



W tym momencie warto wrzucić wyjaśnienie, czym są konkretne powierzchnie na skrzydłach. Oto one:



Na zielono i żółto zaznaczono ww. klapy. Pomarańczowe są lotki a niebieskie płaty to hamulce aerodynamiczne. Na tym etapie lotu, zielone powierzchnie będą lekko opuszczone, czyli "wysunięte".

Następuje ww. dźwięk piszcząco-gumiasty i jedziemy. Mijamy samoloty, drogi kołowania i wjeżdżamy na pas startowy. W międzyczasie stewardessy dziękują za skorzystanie z Wizzaira lub Ryana. Spoko, nie ma sprawy. Na nic lepszego i tak nas nie stać, więc to żadna łacha z naszej strony. No chyba, że jesteś programistą z 10k na rękę. To tak. Wtedy to jest łacha.

Często będziemy startować "z biegu" tj, bez zatrzymania na pasie startowym. Po prostu na niego wjedziemy i dodamy gazu. Niektórych ten brak zapowiedzi największego lęku napawa jeszcze gorszym przeżywaniem... największego lęku czyli startu.
Silniki zaczynają wyć. Po chwili wyją dużo głośniej. W ten sposób sprawdza się poprawne i równe działanie obu silników. Jeśli po dodaniu gazu te chodzą dobrze, to manetki ciągu ustawia się na pozycję startową, czyli "cała naprzód". Zatem stwierdzamy, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ale spoko, nawet jeśli wpadnie nam do silnika nawet tak duży obiekt jak @lechwalesa to na jednym i tak da się prawilnie wystartować a nawet lecieć. Tak się samoloty projektuje.

Mija parę chwil. Przyspieszamy sobie. Samolot lekko się trzęsie, skrzydła się bujają, przód samolotu złowieszczo się podnosi (BOŻE ZA CO JA TO ROBIĘ)... i lecimy. Od razu mówię, że nie ma tu miękkiego zawieszenia jak w PKS. Na to zwraca uwagę wielu podróżnych w czasie pierwszego lotu.
Wciska nas w fotel. Oj tak, wciska. W dół i do tyłu. Wszystko za oknem się oddala. Jeśli lecimy jesienią czy zimą, to pewnie właśnie wlecieliśmy w chmury, które są o tej porze roku zwykle nisko. Za oknem nic nie widać. W chmurach jest jak we mgle. Słychać dźwięk chowanego podwozia.
Po paru chwilach zaczynamy zakręcać. Piloci samolotów liniowych to wyjadacze i umieją tak zakręcić, że nie czujemy przeciążenia bocznego. W zasadzie powinien tak robić każdy pilot, ale doświadczenie podpowiada mi, że nie każdy zawsze tak zakręci. Ci z liniowców jednak tak zrobią.

Mijają chwile a my przestajemy się wznosić. Zazwyczaj, bo czasem idziemy w górę aż do wysokości przelotowej. Oznacza to nic innego jak to, że osiągnęliśmy wysokość zadaną przez kontrolera ruchu lotniczego. Wiąże się to również ze zmniejszeniem ciągu silników. Wcale nie straciliśmy ciągu ani nie będziemy zawracać na lotnisko. Samolot wznosi się takimi skokami aż do ww. wysokości przelotowej. To normalne i nie należy się tego bać.
Teraz możemy zrobić mały research (wow wow moda wow) i przyjrzeć się skrzydłom i silnikom. Jeśli klapy (zielone na obrazku) są schowane a silniki pracują równo i dość gładko, to wszystko jest ok. W razie niebezpieczeństwa, do kokpitu zostałaby wezwana szefowa pokładu, czyli taka burdel mama stewardess. Ale ona sobie siedzi i myśli o maśle, więc wszystko gra.

Kupiłam?


Jeszcze parę takich skoków może nas czekać. W międzyczasie dostaniemy się na wysokość przelotową a gdzieś w połowie zostaną wyłączone znaczki "zapiąć pasy". Jeśli te nie są podświetlone, to jesteś bezpieczny jak u pana Boga za piecem. Na 200%.

Teraz rusza sprzedaż. Panie się przejadą z wózkiem i zaoferują każdemu coś do zjedzenia lub do picia. Może nawet odezwie się kapitan. Raczej na pewno doda, że coś jest w promocji.
Nikt by nie sprzedawał 7 daysów gdyby groziła mu katastrofa lotnicza, więc możemy nadal być wyluzowani. A odnośnie 7 daysów, to warto kupić jednego i zobaczyć jak śmiesznie działa zmniejszone ciśnienie na opakowanie. Będzie takie napompowane : D. Tak, żadna rewelacja, ale lubię kupić 7 daysa, zastanowić się "czy on jest zgniły? Niee, tak bardzo pyszny : >". Uczucie warte siedmiu złotych.
A i nie zróbcie faux pas. Poproście o podanie czegoś dopiero jak Wam zaproponują. Wózki jeżdżą wg planu, w którym nie ma sensu a głupio jest się dowiedzieć, że musicie poczekać aż dobrze się ustawią. Będziecie wyglądali jak niedoświadczeni pasażerowie :<. Trybsony tak robią.

W dowolnym momencie lotu może trząść. Są to tak zwane turbulencje a jedynym zagrożeniem jakie stanowią jest uderzenie się w głowę. Samolot zniesie dużo większe przeciążenia. Turbulencje to dla niego nic. Już start wywiera większe siły. W takim przypadku zapalą się lampki, ktoś poprosi o zapięcie pasów a połowa pasażerów zrobi się blada ze strachu. Spoko, to też nie jest zupełnie groźne. Nie zwieje Was, nie urwie skrzydła, nie odpadnie silnik. Samoloty produkuje się tak aby zniosły chore obciążenia. Zresztą nie słyszałem o przypadku jakoby w liniowcu odpadło skrzydło. A jeśli to się nie wydarzyło w ciągu ostatnich 50-60 lat, to tym bardziej nie wydarzy się teraz.

To samo tyczy się piorunów. Samolot weźmie go na klatę i poprosi o więcej. Najwyżej co może się stać to jakieś iskry czy inne wyładowania. Ale pewnie jakbym był pasażerem takiego rejsu to miałbym bieliznę do wymiany. Jednak zdarza się to bardzo rzadko.

Fajnie się czyta? To nawet nie zauważyliście ale lot po przelotówce minął i zaczynamy zniżanie. Na tym etapie spotykamy się z ponownym włączeniem ikonek "zapnij pasy" i informacją dla załogi w stylu "crew, descending" wygłoszoną przez kapitana przez głośniki. Spadną obroty silników, ponieważ zależy nam na zmniejszeniu prędkości. Wiąże się to z uczuciem hamowania a potem opadania. Spoko, nadal zupełnie typowe. Może się to odbywać skokami, tak jak było to w przypadku wznoszenia.
Skrzydła mogą trochę drgać, bujać się itp. Nic groźnego. Jak PKS się buja i drga czy skrzeczy to nie wpadacie w panikę. To dlaczego tutaj, kiedy mamy do czynienia z maszyną znacznie większą, więc podatniejszą na takie rzeczy, mielibyście się bać?

Dawno nie było obrazka, nie?



Znowu zakręty. Piloci mogą nawet włączyć hamulce aerodynamiczne, co spowoduje gwałtowniejsze uczucie hamowania. To pożądane, bo musimy zwolnić o ponad połowę prędkości. Nie chcemy przecież lądować przy prędkości 800 km/h? Jak jedziemy samochodem i zapala się czerwone to też nie boimy się pt. "o Boże, hamujemy!".

W pewnym momencie znajdziemy się dość blisko ziemi. Jeśli nie wiemy jak wysoko jesteśmy bo jest np. mgła, to bez obaw. Piloci wiedzą co i jak. Mogą lądować nawet z zerową widocznością, jeśli lotnisko jest odpowiednio wyposażone. To dla nich chleb powszedni. Nikt nie leci na oślep.
Zwalniamy jeszcze bardziej. Silniki są już cichutko. Widzimy wysuwające się klapy, słyszymy dźwięk otwieranego podwozia. Nawet jeśli pada czy wali burza to nikt nie pozwoliłby lądować samolotowi w niebezpiecznych warunkach. Taka osoba spędziłaby pół życia w pierdlu a w lotnictwie wszyscy są bardzo zapobiegliwi. Tu nie ma miejsca na brawurę. Jeśli jest zła pogoda ale jednak podchodzimy to znaczy, że samolot da radę na spokojnie i nie ma żadnych obaw by nie miał owej rady dać.

Schodzimy, schodzimy, schodzimy (O NIE! JAK NISKO NAD BUDYNKAMI!). Luz, zaraz za nimi jest pewnie pas startowy a my przyzwyczajeni do dużej wysokości za oknem, błędnie interpretujemy odległość i myślimy, że zaraz komuś zasuniemy w dach domu. Szybownicy np. przed lądowaniem muszą skupiać wzrok np. na dłoni, bo od długiego patrzenia z dużej wysokości, błędnie interpretują odległości niedaleko od ziemi. Wszystko wydaje się być bliżej.
Możliwe, że nagle usłyszymy wzrastające obroty silników itp. Na podejściu, wysokością i tempem opadania steruje się właśnie za pomocą silników. Nie sterów. Im więcej mocy damy tym wolniej będziemy opadać. Tak się reguluje poprawny kąt schodzenia. Nie bójmy się więc dodawania i odejmowania gazu.

Zaraz potem widzimy za oknem pas startowy. Chwila wytrzymania... jeszcze momencik... i już. Trzęęęsssieee. I po wszystkim. Nie było tak strasznie, nie? : >. Rozlegają się oklaski, bo ludzie myślą, że ktoś właśnie uratował im życie. Pewnie nie czytali mojego artykułu i nie wiedzą, że cały czas byli bezpieczni jak w domu : d. Ty teraz możesz bez skrępowania, z miną badassa nie klaskać.
A i jeszcze jedno. Jeśli Trybsony klaszczą to byli przerażeni, ale nie chcieli aby świnki wiedziały.

Oczywiście nie zawsze podejście jest tak proste i czasami trzeba odejść na drugi krąg i spróbować raz jeszcze. Natomiast to też normalne : >.

Dzięki za dotrwanie aż tutaj. Uff, napisałem się. Mam nadzieję, że mój tekst się przyda i już rozumiecie co i kiedy się dzieje. Strach bierze się przeważnie z niewiedzy. Jeśli chcecie abym coś rozwinął, lub coś pominąłem - zapraszam do komentowania.
Dziękuję ostatni raz za każdą z 146 subskrypcji.

Pozdrawiam,

Banaszek

PS A to dla wytrwałych czytelników, którzy dojechali aż aż aż tutaj.