Nużyca psa - historia choroby zakończona happy endem

krolka89
krolka89

Nużyca - choroba psa, z którą można wygrać.



Historia stworzona dla właścicieli zwierzaków, żeby uwierzyli, że można walczyć o życie przyjaciela, nawet gdy wydaje się to niemożliwe :)

Po dzisiejszej wizycie u weterynarza postanowiłam podzielić się z wami historią mojego psa. Lekarz powiedział mi, że mało który pies wychodzi z tej choroby żywy, a jeszcze więcej jest usypianych, bo właściciele nie chcą poddać psa leczeniu. Pokażę wam, że jest to możliwe :)

Choroba, o której mówię, to nużyca uogólniona czyli Demodecosis generalisata

Moja historia z psem zaczęła się w maju 2012 roku: zadzwoniła do mnie ciotka, że ma w domu szczeniaka. Zabrała go od faceta, który chciał go utopić. Co zrobić, zabrałam go do siebie, na szczęście moja sunia przyjęła go jak swoje :)
Był bardzo grzecznym szczeniakiem, nie zniszczył żadnej rzeczy, nie gryzł mebli, ani butów. Pies idealny.



Po kilku tygodniach, zauważyłam że zaczyna łysieć na głowie i palcach przednich łap.



Zaniepokoiło mnie to i poszłam od razu do weterynarza. Ten minę miał nieciekawą, od razu kiedy go zobaczył. Zrobił zeskrobinę z tylnej łapki i stwierdził, że to nużyca. Pokazał mi pod mikroskopem jak to wygląda. Dużo rozmawialiśmy o sposobach leczenia i ich skutkach ubocznych. Zdecydowaliśmy się na kąpiele lecznicze, antybiotyki i iwermektynę. Ale wszystko powoli, żeby nie doprowadzić psa do śmierci. Po pewnym czasie pies zaczął wyglądać tak:





Muszę przyznać, że pies był bardzo dzielny. Przez pierwszy miesiąc dostawał zastrzyk co drugi dzień. Na szczęście weterynarz pokazał mi jak robić zastrzyki i mogłam to robić w domu, żeby dodatkowo nie stresować zwierzaka wizytami w lecznicy. Potem zatrzyki miał podawane przy zaostrzaniu choroby, czyli około 5-8 zastrzyków co dwa miesiące.
Wychodzenie na spacery było niezbyt przyjemne. Ludzie gapili się na niego jak na obrzydliwego potwora. Jedna baba nawet wprost zapytała mnie dlaczego go nie uśpię, bo pies się męczy. Spokojnym głosem odpowiedziałam jej, że jak zachoruje to niech weźmie od razu pawulon, bo co się będzie męczyć. Mama robiła mu sweterki na drutach, bo mimo lata pies trząsł się z zimna, praktycznie nie miał sierści. I ludzie aż tak bardzo nie zwracali na niego uwagi.
W domu też nie było zbyt miło. Skóra bardzo brzydko pachniała, do tego pies podczas drapania rozdrapywał sobie krostki i wszędzie była krew.
Na szczęście po kilku miesiącach stan psa poprawił się.



Nawet weterynarz był w szoku, że pies porósł cały sierścią. Przyznał, że sam powątpiewał, że zwierzak z tego wyjdzie, ale widząc moją determinację nawet nie proponował eutanazji :)
Teraz mam kochanego psa, który mimo że wciąż ma problemy ze skórą jest ze mną :) i naprawdę opłacało się o niego walczyć :D



Nie poddawajcie się. Jeśli są szanse, choćby malutkie, trzeba próbować. Możemy zyskać najwspanialszego przyjaciela.