Rowerowy zawrót głowy

pychol_mychol
pychol_mychol
Rowerowy zawrót głowy
Kupiłem sobie rowerek na wakacyjne wojaże, tak akurat przed początkiem wakacji – wiadomo leśne dukty, ptaszki śpiewające nad głową i ja sobie śmigam pośród leśnej zwierzyny :)



Jeżdżę sobie po lasach, jeżdżę sobie po polach, jest bajerancko. A to wyskoczę na wiślany szlak rowerowy, z Pszczyny zaraz za zagrodą żubrów, prosto na zbiornik Goczałkowicki i fruuu... aż do Ustronia w Beskidach. Innym razem prosto na Miasteczko Śląskie i lasami w kierunku do Lublińca - aż się potem zastanawiałem czemu tam, ale w sumie powód, że jeszcze tam nie byłem wyglądał świetnie jak dla mnie :). Do zamku w Tenczynku, cisnę przez Trzebinię, Puszczę Dulowską, wiatr we włosach, te sprawy... Ale o czym ja to mówiłem...

Minęły prawie 3 miesiące połowa września i nagle zgrzyt z tyłu. Coś z hamulcem. Ściągam koło i ojojoj... Niedobrze. Klocki hamulcowe zużyte, jeden potwornie, drugi jakoś mniej. Coś mnie tknęło, bo w sumie powinny być zużyte dość symetrycznie. Poza tym dość mocno są zużyte ( po 3 miesiącach użytkowania ??? ) i na dodatek olej zrobił sobie wesoło kap, kap i szczęśliwy wydostał się z przewodów hamulcowych...




Nie namyślając się, uderzam do sklepu sportowego, przedstawiam sprawę i mówię, że coś jest nie tak. Na początku gość w sklepie, próbował mnie przekonać, że wszystko jest ok, to zużycie jest jak najbardziej naturalne i w ogóle o co chodzi. Po namyśle rzucił:

  • Proszę poczekać, pokażę ten rower koledze.

    Czekałem z dobre 10 minut, po czym jak przyszedł, to nie było już żadnej gadki, tylko 'niezgodność towaru z umową' i fruu rower jedzie do Krossa. To że minimum 2 tygodnie muszę czekać, a dużo wskazuje, że to będzie koło 3 tygodni trwało, trochę mnie zmartwiło, ale no cóż.. Bez hamulca z tyłu nie da się jeździć.
    Żeby trzymać kondychę, to bez roweru atakuję Jurę Krakowsko-Częstochowską, Beskidy. Połazić zawsze można, a poranne górskie tumany mgły leniwie mijające turystów działały na wyobraźnię :) No i bez roweru to się można jakiegoś piwka w schronisku napić...
    W sumie minęło ponad dwa tygodnie i telefon ze sklepu, że można rower odebrać. Reklamacja nie została uwzględniona. Poczułem się jak bohater z komiksu, z tego rysunku, gdzie w dymku jest narysowana czaszka, skrzyżowane piszczele, noże, toporek itd. I od razu myśl: czemu nie uwzględnili reklamacji?


Może zauważyli ślad ingerencji wody, no w sumie kiedyś latem ostro jechałem w mokrym deszczowym lesie. Albo w gwarancji był zakaz jechać po piachu, a ja głupi kiedyś w poprzek Pustynię Błędowską przejechałem ( czy raczej przeszedłem :) ) A może ktoś w Krossie zauważył jakieś resztki śluzu pozaziemskiej istoty, przyczepione do tarczy hamulcowej, a tego gwarancja nie obejmuje – faktycznie z obcym miałem kiedyś do czynienia, coś tam kiedyś bełkotał do mnie, jak w jakiejś wsi w Małopolskim próbowałem się dopytać o drogę. Ale może to przez to, że wtedy była niedziela po południu...



Tak czy inaczej udaję się do sklepu i dostaję przyczynę odmowy. Wychodzi z niej że to moja wina i powinienem wcześniej wymienić sobie klocki. Pytanie kiedy wcześniej, skoro wcześniej to ja dopiero rower kupiłem. Ale nic to, przełknąłem zniewagę i cisnę do serwisu rowerowego z prawdziwego zdarzenia. Gość w środku wygląda na mega kumatego. Jeden z tych co na śniadanie popijają mineralnym olejem hamulcowym grzanki z zębatek i dłubią w zębach ogniwem z łańcucha. Taki Clint Eastwood rowerów. Pierwsze pytanko Clinta:


  • Czemu Pan nie poszedł na gwarancję do Krossa z tym hamulcem ?


Usłużnie podstawiam decyzję z Krossa. Clint czyta, zaczyna się śmiać i do mnie:

  • To są panie jakieś bajki. Ale nic to zerknę i jutro niech Pan przyjdzie po rower.


Na drugi siedzę w robocie, telefon od Clinta:

  • Panie wszystko zrobione, rama źle została wykonana. Niech Pan wpadnie, to wszystko się wyjaśni.
    Rama źle zrobiona? Zong... Do bankomatu po kasę i lecę do serwisu. I tam Clint:
  • Panie rama została źle wykonana. Musieliśmy rozwiercać otwory, żeby przesunąć hamulec.
    Ja na to:
  • Czemu mi tego nie uznali w Krossie?
    A Clint:
  • No cóż, są różne firmy, ja wysyłam zepsute części Shimano, to dostaje nowe od nich. Wysyłam widelec do Scota, dostaje nowy i przeprosiny. W Krossie jest jakaś kompletnie inna polityka. Według mnie, rama jest do wymiany.




Koniec końców kosztowało mnie to wszystko:
a) ponad 2 tygodnie bez roweru
b) 150 PLN
c) kompletna utrata zaufania do Krossa

Aha, według Clinta klocki powinny wytrzymać koło 3 lat...

Dlaczego jestem zawiedziony?
1. Bo to mój drugi rower z Krossa, z poprzednim miałem też problemy od samego , ale według przysłowia, piorun nie uderza dwa razy w to samo drzewo, itd...
2. Bo chciałem dać zarobić polskiej firmie, z polskim kapitałem, utrzymanie pracy dla pracowników, itd..

A mój kumpel, z którym jeżdżę też ma Krossa i nie narzeka.. Jak widać, można zrobić dobry egzemplarz... Podsumowując, może komuś się moje wypociny przydadzą i jak będzie kupował rower, to przemyśli sobie dokładnie sprawę której firmy wybrać...