Zatrucie spalinami - ku przestrodze, dla tych, co myślą że im nie grozi ;)

text
text
Dziś być może byłem blisko śmierci, a przynajmniej zatrucia spalinami.

Nie wiem co mi strzeliło do łba, bo byłem jednym z tych, którzy zawsze się dziwili jak można tak zginąć.
Zawsze miałem wrażenie, że większość takich przypadków to być może próby samobójcze, no bo jak można być tak głupim by do tego dopuścić?
Więc może samobójstwa, taka niby "łatwa śmierć", bo niby nie czujemy, jak zbliża się koniec.

No ale dziś przekonałem się na własnych płucach, że wystarczy zwykły zbieg okoliczności i pośpiech, by było groźnie.
Ale od początku, by pokazać absurd tej sytuacji, pełnego zbiegów okoliczności i chyba jednak (mam nadzieję :D ) chwilowej głupoty.

Po pierwsze ... żarówka.
Godzina 19, a więc noc w zasadzie. Otóż od jakiegoś czasu w garażu nie mam światła, ot padła żarówka. Powtarzam sobie od długiego czasu, że wymienię na nową, no ale wiadomo, zima, brak czasu, nie ma presji, więc tylko łąduję samochód i szybko do domu.
Garaże nieco na uboczu, z 100-200 m od bloków, co 20 min ktoś się pojawia.

Po drugie, "nagła potrzeba".
Tym razem jednak musiałem czegoś pilnie poszukać w głębi garażu w moim bajzlu. Parkuję samochód, gaszę silnik i szukam przy światełku smartfona. Jednak światło do dupy, więc postanawiam pomóc sobie światłami auta.

Po trzecie, akumulator.
Na początku chciałem włączyć światła bez silnika, ale przypomniało mi się, że tydzień temu padł mi akumulator, bo zostawiłem na parę min ze światłami i radiem przed garażem. Słaby aku, nie moje auto zresztą (firmowe), a rano muszę mieć 100% pewności, że odpali.
No więc pierwszy poważny błąd z pośpiechu. Mówię sobie, włączę te światła na 1 min z silnikiem, na 100% to znajdę. Tył auta prawie wystawał z garażu!
Drzwi garażu otwarte na MAXa, więc ta 1 min niczym nie grozi. Przecież nie raz stoję w korkach 200 aut, a każdy dymi 2 m ode mnie.
Co tam 1 min przy otwartej bramie.
Ba! Czasem wjeżdżam do garażu i przez min ładuję różne rzeczy z auta (np: odczepiam navi itd.), zanim zgaszę silnik, sąsiedzi też tak robią. A więc luzik.

Po czwarte, czas leci.
No więc silnik chodzi, światła włączone ... a ja szukam i szukam. Mija minuta, dwie ..... może trzy. Ja albo głowa w dół, albo zgięte nogi. Każdy wie, że wstając z takiej pozycji może czasem w głowie zawirować przez moment. No więc wstaję a tu nogi słabe i wiruje. Mówię sobie, spoko za 2 sek przejdzie, bo to pewnie z tego klęczenia. Nie przechodzi. Ja panika, kóźwa wydostać się!
Garaż wąski, mam do przejścia głupie 6 m, ale przeciskają się pomiędzy ścianą a autem.

W dodatku umysł tak zaćmiony, że zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie, ja głupi WSIADAM do auta, by zgasić silnik.
Wsiadam! A przecież nawet jeśli już, to mogłem wyjąc kluczyki. Ale kuźwa wsiadam, umysł już chyba totalnie przyćmiony i zmarnowane kolejne z 10-15 sek?
Gdy próbowałem wstać, nogi były już tak słabe, w głowie szumi, serducho bije a mi w głowie tylko jedna myśl: KURWA, przecież drzwi otwarte, a ja tam tylko minutkę (tak mi się wydawało). Tylko nie zemdleć, tylko nie zemdleć!

Powiem wam, że ledwo wyszedłem, udało się odejśc na 20 m i około 2 min dochodziłem do siebie.
Od teraz nie ma bata, silnik gaszę od razu po wjechaniu, nawet 1 min nie wchodzi w grę. Otwarte czy zamknięte drzwi, to chyba małe znaczenie. Przy zamkniętych ryzyko śmierci. Przy otwartych wg mnie poważne zatrucie.

ps. i jeszcze jedna myśl. Stojąc w korkach, zwłaszcza zimą, gdy jest inwersja ..... ten syf z kominów, rur wydechowych stroi praktycznie w miejscu. To jest wśród nas. Cały czas nas podtruwa. Nie jest to może taka dawka jak w zamkniętym pomieszczeniu, ale cały czas syf leci. W korku mamy z 50 rur wydechowych koło siebie. Masakra.

ps2. może też nie do końca jest tak, że ci ludzie odchodzą totalnie nieświadomi. Może jest te 20-30 sek, gdzie czują co się święci, ale nie mają siły się już ruszyć. Nic fajnego.