Życie potrafi dać po dupsku - czyli tak działają nasze sądy [nasza historia]

Trzebieslawice
Życie potrafi dać po dupsku - czyli tak działają nasze sondy [nasza historia]

Nigdy z sądami nie miałem do czynienia - jednak wydawało mi się, że jeżeli człowiek postępuje fair i sprawiedliwość jest po jego stronie... to raczej w sądzie nie powinien się niczego obawiać. Jak cholernie się myliłem!!!

Opowiem Wam, co nam się wydarzyło. Może coś doradzicie.

Kilkanaście lat temu, zaraz po studiach pobraliśmy się i trzeba było szukać mieszkania - w końcu trzeba było się wyprowadzić z akademika. Nadarzyła się okazja administrowania kamienicy, której właściciel mieszkał w Izraelu (tak, pożydowska). Administratorowi należała się wtedy kawalerka do remontu i bodajże tysiak na rękę. Zaraz po studiach, oferta była całkiem fajna - administrowanie przejęliśmy od zaprzyjaźnionej osoby... i było gdzie mieszkać.

W kamienicy było kilkanaście mieszkań i dwa lokale pod sklepy od strony drogi głównej.

Przemieszkaliśmy tam chyba z 5 lat. Administrowanie potem przejął ktoś inny, z my rozpoczęliśmy życie gdzie indziej.

Po ok. 2 latach komornik wchodzi na wypłatę żony - jak się okazało, ta przegrała w sondzie sprawę o której nie mieliśmy pojęcia.

Mieszkając już gdzie indziej, odbyła się pewna sprawa w której pozwano moją żonę, wysyłano awizo z sądu na adres kamienicy [my już mieszkaliśmy gdzie indziej], a skoro ta się nie zjawiła to w końcu sprawa się odbyła, żona przegrała i wyrok się uprawomocnił.

Wyprowadzając się, załatwiłem wówczas przekierowanie na poczcie na nasz na nowy adres, ale listy sądowe nie mogą mieć przekierowywana - tak więc do nas nie docierały.

A kto pozwał moją żonę?

Będąc jeszcze administratorem, żona wynajęła pewniej kobiecie - nazwijmy ją pani "J", lokal pod kwiaciarnię. Jednak po ok. 3-4 miesiącach kobieta przestała płacić czynsz - i dług urósł jej do kilkunastu tysięcy. Kobieta porzuciła lokal z towarem, nie odbierała naszych telefonów i wyprowadziła się z miasta. Więc co robi w takiej sytuacji administrator - jeżeli nie ma możliwości dogadać się z dłużnikiem, to idzie do sądu. Żona w sądzie sprawę wygrała, kobieta miała zwrócić pieniądze. Pieniędzy nie oddała więc żona wystąpiła o zajęcie mienia (rzeczy z kwiaciarni) na poczet długu. Do kwiaciarni wszedł komornik, zrobił drobiazgową inwentaryzację, zorganizował licytację mienia - ale nic się nie sprzedało - ot, były to raczej śmieci (kobieta co cenniejsze wywiozła wcześniej).

Wszystkie te rzeczy zatem wylądowały w piwnicy kamienicy... a po 2-3 latach żona przestała być administratorem.

Mijają lata, a tu nagle żona nieświadoma przegrywa proces na jakieś 6 tysięcy - okazuje się że pani "J" pozwała ją o zajęcie mienia, a że żona nie mogła się bronić (bo nie wiedziała o procesie) - to przegrała.

Żeby nie było, 6 tysiaków to dla nas sporo kasy, no ale po sprawdzeniu jak będzie wyglądać odwołanie się od wyroku, opłaty za adwokata i jak to się może ciągnąć - żona postanawia (co było pewnie głupie) spłacić te pieniądze.

Mija rok, a tu pani "J" ponownie pozywa moją żonę... tym razem na 300 tysięcy - za szkody moralne!!!
Bierzemy adwokata, który stwierdza że oczywiście sprawiedliwość jest w tym przypadku po naszej stronie i nie ma możliwości przegrać!

Przecież kobieta zadłużyła lokal, który potem porzuciła, przegrała wtedy sprawę w sądzie o zwrot pieniędzy, zajęcie mienia było zgodne z prawem - nie ma możliwości tego przegrać.

Pomijam już fakt, że kobieta pozwała moją żonę, osobę prywatną, a powinna raczej administratora i kamienicę - wszak żona działała na rzecz kamienicy, a nie we własnym interesie.

Przygotowując się do sprawy, okazało się... że kobieta siedzi we więzieniu i pozywa moją żonę zza krat, gdzie wylądowała za przekręty finansowe! Mało tego, ciągną się za nią wiele spraw - od oszustw finansowych po jakieś podrabianie dokumentów.

A więc po jednej stronie mamy recydywistkę która z więzienia wysyła oskarżenia, a z drugiej kobietę... która w życiu nawet mandatu nie dostała!!!

Tyle tytułem wstępu.

Właśnie odbyła się kolejna rozprawa w tej sprawie - i nie jest tak łatwo, jak mogło się wydawać.

Kobieta wciąż kombinuje, wymyśla jakieś papiery że niby żona dostała od niej jakieś pieniądze, jej mąż czy konkubent zeznając mówił już totalne bzdury - że żona wyszła za Ukraińca [!] i uciekał z kraju, więc była nieosiągalna. I tego typu bzdury - które w przeciągu sekundy można podważyć [Ukraińcem nie jestem :) ]. No ale rozprawa może trwać tylko 2 godziny, więc kolejna znów dopiero za 2 miesiące - na której podważymy to co kobieta mówiła, lecz pewnie to coś znowu wykombinuje.

I tak to się ciągnie, na adwokata idą kolejne tysiące, i - co najgorsze - możemy przegrać!!! Kobieta siedząc w więzieniu oskarża moją żonę o szkody moralne, że życie się jej całkowicie zjebało od tamtej pory. Że wylądowała w więzieniu, że nie ma kontaktu z dziećmi... [co nas to obchodzi!] - tak więc bierze sąd na litość i walczy o 300 tysięcy!

A sąd - najbardziej przykre jest to, że sąd mając twarde dowody, fakty niepodważalne, musi brnąć w tą sprawę i nie może tego ukrócić.

Ręce opadają, a perspektywa przegrania - wręcz paraliżuje!

Może jest na sali jakiś prawnik, radca prawny - który coś fajnego doradzi ;(