Przemyślenia młodego inżyniera

jamaall
jamaall

W nawiązaniu do znaleziska:


https://www.wykop.pl/link/4660...


Chciałbym podać swoje przemyślenia do szerszej publiczności. Poniżej wklejam tekst swojego autorstwa, który umieściłem kilka miesięcy temu ma jedną z grup na fb:


"Cześć wszystkim,

Nazywam się Szymon i od dłuższego już czasu nosiłem się z zamiarem opisania swoich przemyśleń na temat życia absolwenta budownictwa w Polsce. Będzie to głos krytyczny, dlatego aby nie był to jedynie gorzki żal i lament przedstawię też główny (moim zdaniem) powód obecnego stanu rzeczy. Na wstępie dodam, że nie jestem ani internetowym trollem ani ruskim agentem.

Jeżeli komuś post wyda się zbyt egocentryczny to z góry przepraszam. Będę oceniał z własnej perspektywy ale za to macie pewność, że przedstawione niżej sytuacje wydarzyły się naprawdę – nie są to opowieści o „znajomym kolegi”. Jednocześnie przepraszam za ewentualne powtórzenia – kilkakrotnie wyraziłem już swoje zdanie w komentarzach. Kilka słów o mnie: Jestem absolwentem Politechniki Wrocławskiej, dyplom otrzymałem w 2013 roku. Studiowałem dziennie 5 lat, w tym czasie powtarzałem 2 czy 3 kursy, jakiś tam egzamin zdarzyło się pisać za 2. czy 3. razem, nigdy nie pobierałem żadnego stypendium – ot taki typowy, wesoły studenciak. Nie zawsze wszystko się udawało ale o to w życiu chodzi -  mówi się „trudno”, wyciąga wnioski na przyszłość i pcha się wózek dalej. Prawdą jest jednak to, że zawsze uczyłem się (tudzież robiłem projekty na studia) w zgodzie z własnym sumieniem – nigdy nie kułem na blachę ale starałem się dogłębnie zrozumieć dane zagadnienie.
Obecnie pracuję zdalnie jako projektant konstrukcji budowlanych. W czasie działalności zawodowej 10-miesięcy pracowałem też jako inżynier budowy w Polsce. Wykonuję projekty (głównie wykonawcze - obliczenia i rysunki) dla niemieckiego biura inżynieryjno-projektowego (konstrukcje stalowe i żelbetowe). Przekładając na ludzki język: ja siedzę w domu i mam zrobić to co mam do zrobienia w jednym z najbardziej odpowiedzialnych obszarów budownictwa a szef, który przebywa w innym kraju i z którym widuję się raz na kilka miesięcy co miesiąc zasila moje konto w ramach umowy o pracę.

Nie zamierzam się tu niczym przechwalać - piszę to dlatego, bo nie jestem kolejnym „roszczeniowym milenialsem” – ja jestem raczej z tych co naiwnie wierzą, że bogactwo jest owocem ciężkiej ale przemyślanej i rozsądnej pracy. Niestety, na liczne głosy sugerujące podawanie widełek płacowych w ogłoszeniach zostaliśmy wyśmiani przez wielkich „rekinów biznesu” niczym wesołe bananowe dzieciaki. Nie ukrywam, bardzo mnie to zdenerwowało więc w dalszej części to ja będę mówił co mi się nie podoba. Tak, to był wstęp - przejdźmy do konkretów. Co jest moim zdaniem głównym problemem w branży:

>>  BRAK KULTURY PRZEKAZYWANIA PRAKTYCZNEJ WIEDZY <<

Jak niektórzy zapewne zauważyli, jestem autorem prowokacyjnego wpisu na siostrzanej grupie dla inżynierów budownictwa. Miał on na celu co poniektórych zmusić do myślenia. Na moje zapytanie odnośnie przyspieszonego kursu dla projektanta był spory odzew oburzenia – otóż większość zgodnie przyznała, że inżynierem budownictwa nie może zostać byle kto – nie ma siły, obligatoryjne są wymagające, 5- letnie (w przypadku projektanta) studia na politechnice.  Inżynierem nie może zostać byle Mietek czy inny szwagier bo brak mu teoretycznego zaplecza – wszystko jasne. Dlatego teza, jakoby absolwent po studiach nic nie umiał, w pewnym stopniu została obalona.

Przed podjęciem pracy zawodowej moim jedynym doświadczeniem były: najpierw praktyki studenckie na jednej z większych budów we Wrocławiu (2011 rok – 2 miesiące jako inżynier budowy, za darmo – a jakże) i praktyki w Niemczech – w prywatnym przedsiębiorstwie, z własnej inicjatywy
(3 miesiące na budowie – płatne, 2012 rok).  
Jakim szokiem było dla mnie, gdy w pierwszy dzień praktyk na budowie w Niemczech (miałem już ukończony 1. stopień studiów) dostałem do ręki rękawiczki i łopatę xd Niestety nie umiałem języka, więc na rozmowie kwalifikacyjnej nie zrozumiałem co będzie należało do moich obowiązków, a na każde pytanie odpowiadałem dumnie „JA!” xd No to się dowiedziałem jak już byłem na miejscu. Początkowo były to proste prace typu wykop, zamieć – po pewnym czasie brałem udział w montażu kratownic na zwyżce, a na koniec już sam nawet wierciłem w płatwiach i innych elementach stalowych (niestety nie zawsze pasują tak jak na rysunku). Kokosów nie zarobiłem ale jednak kilkaset € na czysto zostało w kieszeni. Prawdziwe bogactwo przywiozłem jednak w głowie – pierwszy raz na własne oczy ujrzałem to co dotychczas dostępne było tylko dla wybranych. Dodatkowo, zostałem zapamiętany jako pracowity chłopak i w dzień powrotu do ojczyzny szef stwierdził, że jak skończę studia to ich drzwi są dla mnie zawsze otwarte. Oczywiście po powrocie na uczelnię nawet się nie przyznałem co należało  do moich obowiązków, bo chyba by mnie wszyscy wyśmiali.

Generalnie w Niemczech (i z tego co słyszę od znajomych to w pozostałych cywilizowanych krajach również) jest tak: Przychodzisz na rozmowę o pracę, masz jakiś tam polski dyplom, z którego nikt nie rozumie nawet jednego słowa i na dzień dobry dostajesz pytanie, które prostuje kręgosłup na całe życie:
- Co ty umiesz?
- Ja… Ja, nic nie umiem ☹ - To nic! To się nauczysz!
Kurtyna, koniec aktu i tak naprawdę koniec zmartwień – dostajesz robotę i z dnia na dzień stajesz się co raz lepszy. Jeżeli jesteś ambitny – awansujesz. Masz wszystkie niezbędne narzędzia pracy, możesz się rozwijać. Jesteś obcokrajowcem ale to nic. To u was w tej Polsce takich rzeczy uczą na studiach? A wy macie w ogóle autostrady? To ostatnie to jest akurat zabawna anegdotka ale naprawdę ludzie, nie macie się niczego wstydzić będąc absolwentami bez doświadczenia. „Każdy kiedyś zaczynał” wielokrotnie słyszałem na swój temat – ale wszystko w tonie „dasz radę” albo „następnym razem pójdzie lepiej”.

Tak więc ja na szczęście pierwszą pracę zawodową podjąłem w Niemczech, w biurze projektowym w którym robiłem wcześniej praktyki. Język umiałem tak sobie, ale z tego co mówili to rozumiałem na początku jakieś 20-30%. Na jeden miesiąc dali mnie na stanowisko pracy żeby zobaczyć czy dam sobie radę ze statyką – po 3 tygodniach dostałem umowę.

W Polsce: Dzień dobry, skończył pan studia, tak? JAKIE MA PAN DOŚWIADCZENIE ZAWODOWE bo do przyuczenia nie przyjmujemy.  Praktyki studenckie? Nie… Praca, normalna – ZA PIENIĄDZE?, robił pan? Nie? To co pan robił na studiach? Jak pan w ogóle te studia skończył. Co pan sobie myśli? To niech mi pan rozwiąże test (sprawdzają chyba czy aplikujący ma mózg), gdzie się pan widzi w naszej firmie za 5 lat?
To przyjmiemy pana ale pierwsze 3 miesiące za darmo, potem się zobaczy – potem najniższa krajowa, na umowę, zlecenie. W tej kwestii i tak jest co raz lepiej, ale w normalnym kraju „na dzień dobry” dostaje się umowę o pracę na czas nie określony - nie tak jak u nas: najpierw na 3 miesiące, potem na rok, potem znów na rok, potem na 2 lata.. Potem się wkurzasz, a na twoje miejsce przychodzi kolejny nieświadomy, któremu wydaje się że złapał Boga za nogi i historia zaczyna się od początku.
 
DOBRA, ALE O CO CHODZI Z TYM PRZEKAZYWANIEM WIEDZY

Spróbuj w Polsce powiedzieć „nie wiem” – nie zdążysz dokończyć nawet „ale się dowiem”. TO JAK TO NIE WIESZ?! TO JAK TY SKOŃCZYŁEŚ TE STUDIA? CO TY W OGÓLE TU ROBISZ??
Na budowie w Polsce czujesz się tak:

JESTEŚ ROBAKIEM NA BUDOWIE. NIC NIE UMIESZ PO STUDIACH. NA BETON MÓWISZ CEMENT
(z jednego komentarza – lament jakiegoś „doświadczonego inżyniera”) NA WUJ MI TE INŻYNIERY! (szef). JAK TAK DALEJ PÓJDZIE TO BĘDZIEMY SIĘ ŻEGNAĆ (to też na mój temat na budowie w PL, kilka razy – w końcu sam się zwolniłem bo były szef zaproponował mi powrót). POWINIENEŚ MI PŁACIĆ ŻE U MNIE PRACUJESZ. Ciężko w takim otoczeniu mieć jakiekolwiek ambicje do pracy. Mało tego, inżynier powinien być cały czas na czasie – dokształcać się w czasie prywatnym, uczyć nowego oprogramowania – takie czasy (przynajmniej dla mnie to oczywiste i ja tak robię). Jak znaleźć chęci do rozwoju po 10 godzinach pracy i wypłacie na koniec miesiąca bliskiej minimalnej?
Na dodatek w Polsce panuje generalnie jakiś szczególny przypadek schizofrenii  - z jednej strony wymagają od absolwenta nie wiadomo czego – z drugiej nie masz żadnej decyzyjności bo jesteś: młody, głupi, dopiero co skończyłeś studia i w ogóle czego ty chcesz. Ja po 4 latach pracy w branży usłyszałem raz od inspektora nadzoru, że jestem za młody – że ja na budowę mogę przyjechać „popatrzeć”. Za to do mnie z Niemiec potrafią zadzwonić z budowy kierownicy bo trzeba coś zmienić na szybko w projekcie i czy może tak być (ludzie tuż przed emeryturą x-razy bardziej doświadczeni ode mnie). Kolejny paradoks: w Polsce każdy się na wszystkim zna – spróbuj komuś zadać pytanie, w odpowiedzi usłyszysz: „TO TY TEGO NIE WIESZ A MASZ STUDIA? NO JA CI NIE POWIEM, TWÓJ TEMAT”.   

Dla kontrastu, jak się pracuje w cywilizowanym kraju: dostajesz pierwsze zadanie (na dzień dobry takie, którego w Polsce nawet nie dostąpisz zaszczytu dotknąć bez „mitycznych” uprawnień) i robisz. Jak nie wiesz – pytasz tego bardziej doświadczonego, który wie. Proste? Potem dostajesz kolejne zadania, zaczynasz łączyć fakty, przypominać sobie to czego uczyli cię na studiach, a czego zastosowania nie byłeś w stanie na pierwszy rzut oka znaleźć. Po 3 miesiącach (tak, po 3 miesiącach!) zaczynasz być samodzielny, wszyscy się uśmiechają. Patrzysz na kolegów i koleżanki jak patrzą na ciebie z podziwem: nie umie języka, siedzi przed komputerem i patrzy się w te dziwne kreski i hieroglify..
Dobra, a dlaczego macie wierzyć losowemu gościowi z Internetu? Nie musicie. Za to każdy ma w swoim otoczeniu kogoś kto po studiach wyjechał za granicę - sami spytajcie znajomych. Opis będzie bardzo podobny do mojego. Sam dzisiaj rozmawiałem z kumplem ze studiów, który pracował w UK (pozdrawiam!) – ta sama ścieżka rozwoju, te same przemyślenia. To nie bajki, to jest życie.

Na koniec: nie jestem germanofilem i nie pluję na Polskę. Boli mnie tylko fakt, że prawie każdy ambitny człowiek, który chce coś w życiu osiągnąć a nie dostał w spadku firmy po rodzicach musi wyjechać (przynajmniej na jakiś czas) za granicę. Mamy bardzo zdolnych, pracowitych młodych ludzi. Ja na własne oczy widziałem jak w takich ludziach zabija się chęć i radość z pracy. Jak uwielbiamy się wzajemnie dołować, jak nie dzielimy się wiedzą, bo każdy się wstydzi, że jedno i drugie to może oczywiste.

Każdy może mnie zhejtować, że w sumie krótko pracuję (bo to prawda) i g***o się znam (nie raz to słyszałem na swój temat). Pewne wnioski z życia można jednak wyciągnąć dużo wcześniej niż na łożu śmierci, czego bardzo serdecznie wszystkim życzę.
Na koniec 2 małe bonusy ode mnie:

1. DLACZEGO WIDEŁKI W OGŁOSZENIACH O PRACĘ SĄ TAKIE WAŻNE?

Dwie sprawy:

Pierwsza: inżynier budownictwa to osoba która codziennie dokonuje analizy bieżących kosztów. Jak można szukać wydajnego pracownika jeśli w ogłoszeniach o pracę odbiera się możliwość zaplanowania własnego budżetu? Jak pracownik ma dokonywać dziennie operacji wartych kilkadziesiąt tysięcy złotych jeżeli na wstępie nie wie czy opłaci mieszkanie, samochód i inne, mniejsze potrzeby?
Druga: jeżeli ktoś nie jest asertywny w kwestii własnego wynagrodzenia to jakim cudem ma być nastawiony na zysk pracodawcy - zwłaszcza w zawodzie gdzie powiedzmy sobie szczerze, chlebem powszednim są negocjacje handlowe z innymi firmami?

2. CZYM W BUDOWNICTWIE ZAJMUJE SIĘ INŻYNIER?

Serio, dopóki nie zacząłem czytać komentarzy pod postami na poprzedniej grupie nie byłem świadomy jak wielu ludzi (zwłaszcza „pracodawców”) nie wie co leży w kompetencjach inżyniera budownictwa. Ktoś tam lamentował, że on ma firmę wykonawczą (gratuluję) i zatrudnia samych robotników, bo absolwenci nic nie potrafią. Serio!? To ja to wytłumaczę tak jak chłop krowie. Więc tak: jeżeli masz firmę „ja i szwagier budujemy domki jednorodzinne” to ja się nie dziwię że zatrudniasz samych robotników – taki jest profil firmy – organizację zapewniasz sobie sam, a fachowcy na ciebie pracują - proste jak drut.
Inżynier w normalnych realiach jest potrzebny w dwóch przypadkach:

1) Projektant – póki co w swoim życiu nie spotkałem takiego światłego fachowca, któremu powiesz: panie, wybuduj mi pan halę: 1000 m2, 25 metrów rozpiętości 6 metrów wysokości i masz hale za 4 miesiące. Usłyszysz co najmniej: dej pan rysunki!

2) Kierownik  – jak masz rysunki to nie kupisz wszystkiego w jednej firmie – gdzie indziej zamawiasz konstrukcję, gdzie indziej płatwie i rygle, jeszcze gdzie indziej płyty ścienne. Ktoś musi porównać ceny, zgrać to wszystko w czasie i zamówić – żeby wyszło w terminie i z zyskiem – to w dużym uproszczeniu też robi inżynier.

Inna sprawa: jak trzeba przekopać rów, bo nie ma akurat koparki, bo albo jest na innej budowie albo się z… zepsuła – trudno trzeba wykopać – tutaj inżynier nic nie zaradzi i nic nie wymyśli – co najwyżej może zakasać rękawy i sam pomóc albo zadecydować, że na razie tego nie trzeba i może być jutro.

Albo – tak na przykładzie tłumaczył mi recenzent pracy mgr, mówi tak: wyobraź sobie sytuację: (a propos przebudowy dworca we Wrocławiu) jest stary, zabytkowy wiadukt/estakada na kolumnach żeliwnych – inżynier miał przyjść i ocenić: „Te kolumny można zostawić – zaoszczędzimy 2 mln PLN, nie – wuj, kolumny rozebrali, wbudowali nowe za 4 mln – gdzie tu był inżynier? Niech by dostał 1% z zaoszczędzonych pieniędzy to już jest 20 000, PLN – ładna sumka nie? Za jedna decyzję.. Wiadomo, wbudować nowe za 4 mln PLN opłacało się komuś innemu ale to już jest proza życia

Osobiście uważam, że potrzebna jest jeszcze dyskusja na temat szanownej PIIB i jej pochodnych, wojewódzkich izb – ten temat poruszę jednak innym razem.

Zapraszam do dyskusji i zachęcam do myślenia".