Rynek pracownika to mit?
Powiem wam, że według mnie ten cały "rynek pracownika" to pusty frazes, bo zawsze znajdzie się jakiś frajer, by jebać za minimalną. Chcę zmienić pracę i ostatnio byłem na rozmowie to wszystko poszło jak po maśle, bo było trzech kandydatów i dwóch zaśpiewało zaporowe kwoty, ja podałem adekwatną do moich potrzeb niezłą sumę i się z małym oporem zgodzili, ale w ostatniej chwili zgłosił się frajer, który nigdy chyba za Polską wiochę nie wyjechał i zgodził się robić za bezcen. Niby mieszkam w jednym z obszarów objętych najniższym bezrobociem i jest tu dużo miejsc pracy to skąd oni zawsze biorą tylu ludzi i to jeszcze z kwalifikacjami? Myślę, że zawsze jest tak, że w polskich Januszexach wszystkie wygodne stanowiska są poobsadzane nieudacznikami, kumplami i rodzinką, a garstka "roszczeniowych pracowników" czyli frajerów, na których pensje "nie stać zakładu" ma trzymać wszystko na plecach i wysłuchiwać, że Janusz nie ma na podwyżki, bo musi synkom i siostrzeńcom, którzy pracują jako key account managerowie i siedzą na dupie
zapłacić za balety. Co ciekawe ten trend przenika również do Polskich oddziałów zagranicznych korporacji. Sam w takowym pracuje. Na najwyższych stanowiskach jest polską sitwa rodzinna, która sama się awansuje, a pod nimi robią ludzie z wyższymi kompetencjami za grosze. Tylko 1 procent awansuje za dobrą pracę. Reszta za picie z kim trzeba.