Moja fobia społeczna

S.....a
S.....a

Życie z fobią społeczną- przyczyny i skutki.


Witam, to mój pierwszy tekst w formie artykułu, mam nadzieję że mimo mojego braku doświadczenia w tej dziedzinie, moje osobiste wynurzenia sprawią że warto będzie doczytać treść do końca, a w dodatku być może komuś pomogę.

Zacznijmy od tego, że byłam drugim rocznikiem, który obejmowało gimnazjum. Moje wspomnienia z czasów podstawówki były bardzo dobre, zawsze miałam jakieś mniejsze lub większe grono znajomych, w tym chociaż jedną bliską przyjaciółkę. Mam starsze rodzeństwo, więc dopóki nie wyjechali na studia i dzielili ze mną szkolne mury, byłam nietykalna. Nie oznaczało to jednak, że stałam się rozpieszczonym bachorem który wszystkich zaczepia i tylko ze względu na "plecy w szkole", nikt mi jeszcze nie przywalił, nie bawiły mnie zaczepki słowne a przemoc zawsze postrzegałam w ramach patologii.

Pamiętam też że przyjaźniłam się z najlepszymi uczennicami w klasie, a te zwykle są grzeczne i spokojne. Ja byłam matematycznym debilem, ale za to nadrabiałam pasją do przedmiotów humanistycznych, t.j. historia czy polski. Miałam też jedną wadę, w kontaktach z chłopcami ( prowokowanymi przez nich, typu prośba o taniec na szkolnej dyskotece czy o pożyczenie długopisu) zachowywałam się jak dama, która z łaską spełnia prośbę, jednak to było motywowane moją skrajną nieśmiałością w stosunku do nich a im bardziej byłam jakimś zauroczona, tym mocniej się wywyższałam. Tak więc jeśli jakaś dziewczynka była dla was niemiła w szkole, to wielce prawdopodobne że się w was skrycie kochała ;). Wtedy gdyby ktokolwiek dowiedział się o moim miłosnym sekrecie, byłby to dla mnie koniec świata! 

No ale raj nie trwał wiecznie, zaczęło się gimnazjum a moja przyjaciółka w tym samym czasie zmieniła szkołę, tak więc zostałam sama na placu boju. Moi bracia wyjechali na studia, ignorując niezbyt ambitnych kumpli z naszego osiedla, którzy z czasem zaczęli brać dopalacze i pić piwo pod sklepem. Ci z zemsty postanowili umilić mi życie, zaczepiając mnie i mówiąc mi niecenzuralne rzeczy. W pewnym momencie bałam się pójść do sklepu, zwłaszcza kiedy jeden stanął za mną i zaczął naśladować "ruchy kopulacyjne", gdy stałam przy kasie by coś kupić. O propozycjach typu "czy się rucham" ,naśmiewanie się z moich uszu, nadawanie mi głupich ksywek, ośmieszanie przy innych dzieciakach, dotykanie ( na szczęście bardzo rzadko i np było to szarpnięcie za rękaw ) mogłabym napisać książkę. No a że osiedle małe, moja miejscowość niewiele większa, wszyscy się znali, jeździli jednym szkolnym autobusem do szkoły, to wesołe gadania starszych chłopaków szybko znalazło poklask wśród moich rówieśników.

Teoretycznie w autobusie powinna być baba, która pilnowała dzieci. W praktyce baba taka siadała z przodu, tuż przy kierowcy i miała głęboko w pompie to, co dzieje się na tyłach autobusu. Nauczyłam się wchodzić absolutnie ostatnia do środka, bo wystarczy że byłam o kilka miejsc stojących "głębiej" autobusu, byłam wyzywana nawet przez gówniarzy młodszych ode mnie. Bywało że jakiś dzieciak skarżył się "opiekunce", że ktoś go uderzył czy zwyzywał. Co ona na to?-To mu oddaj!.

W klasie byłam traktowana jak trędowata, dziewczyny nie chciały się ze mną kolegować by nie podpaść chłopakom, więc po prostu ignorowały moje istnienie. Chłopaki w zależności od humoru albo mnie ignorowali, albo komentowali mój wygląd czy ubranie. Kiedyś próbowałam się bronić, odpyskować, to jeden patus zagroził że mnie uderzy, od drugiego dostałam w twarz w autobusie. Chodziłam do małej, wiejskiej szkoły gdzie było 6 klas po 20 uczniów, niektóre komentarze miały miejsce w klasie, przy nauczycielach, jednak mało który się tym przejął.

 Wtedy właśnie zaczęłam mieć początki nerwicy, problemy z wolną i wyraźna mową, jeszcze w podstawówce chętnie wypowiadałam się na lekcjach polskiego czy historii, chętnie cytowałam o czytałam na lekcji, teraz nie byłam  w stanie zapanować nawet nad swoją wymową. Liczyłam dni, tygodnie, miesiące do wakacji. Marzyłam że ta szkoła spłonie a ja będę mogła zmienić otoczenie, robiłam się coraz bardziej zamknięta w sobie, nieszczęśliwa. W każdej wolnej chwili myślałam tylko, jak bardzo zmieni się mój los kiedy pójdę do liceum, znajdę normalnych, inteligentnych ludzi, zacznę żyć.

Wisienką na torcie były przygotowania do komersu, bo oczywiście przez cudowne trzy lata gimnazjum niewiele się zmieniło odnośnie mojego losu tam. Podczas lekcji wuefu nauczycielka kazała chłopakom i dziewczynom stanąć naprzeciwko siebie w rzędzie, każda para podchodziła do siebie i maszerowała przez salę- w ten sposób mieliśmy tworzyć pary do tańca poloneza. Żaden z chłopaków stojących z przodu nie chciał sparować się ze mną, popychali się nawzajem i "wypychali" kto ma do mnie podejść i przejść przez tą cholerną salę, w końcu jeden stojący dalej się zlitował i doparował. Ostatecznie i tak skończyłam w parzę z chłopakiem, z którym żadna dziewczyna nie chciała tańczyć, bo miał problemy z nauką i powinien iść do szkoły specjalnej, ale jego matka wymusiła na naszej szkole przygotowanie dla niego kartkówek i sprawdzianów dopasowanych do jego przypadku, byleby skończył "normalną szkołę".

Żałuję do dziś że poszłam na ten komers, parę razy pokręciłam się tańcząc "w kółku", wyszłam stamtąd znacznie wcześniej  przebierając się w szkolnej toalecie i idąc trzy kilometry w nocy przez las do domu. Wolałam chyba aby potrącił mnie jakiś samochód, niż przebywać w tamtym towarzystwie choć chwilę dłużej.

Przez to że z uśmiechniętej, lubiącej siebie dziewczynki stałam się zakompleksioną, nienawidzącą świata i strasznie nieufną kobietą. Nawet kiedy poznałam fajnego chłopaka, który był mną zainteresowany, potrafiłam go tylko zignorować, bo ciągle w głowie miałam tamto traktowanie i bałam się że się tylko ze mnie nabija. 

Zaczęłam mieć wrażenie że wszyscy na ulicy się na mnie gapią, że kpią ze mnie w duchu i zaczęłam unikać miejsc, w których są tłumy. Najpierw po prostu przestałam chodzić do klubów, później na koncerty, a jeszcze później pójście na miejski  rynek stanowiło dla mnie wyzywanie. W każdej osobie, która się do mnie uśmiechała czy starała się nawiązać kontakt, widziałam te wredne bachory, do tej pory zresztą mam ogromną nieufność wobec ludzi.

Zaczęłam żyć życiem internetowym, bo przecież na czasie czy takim badoo mam pełną kontrolę nad rozmową, a jak ktoś mi się nie spodoba to daję bana i do widzenia. Świat realny zaczął mnie przerastać, ciągle miałam obawy że znowu zostanę pośmiewiskiem,a ja nawet nie miałam pojęcia co jest ze mną nie tak- dziewczyną o przeciętnym wyglądzie, schludnie ubraną, z włosami w kolorze mysiego blondu do ramion. 

W liceum poznałam kilka koleżanek, ba nawet miałam własną paczkę szalenie niepopularnych dziewczyn w klasie, ale rzeczywiście zachowanie i dojrzałość 90 procent uczniów mojej klasy była znacznie wyższa niż tych w gimbazie. Trochę odżyłam, nie bałam się aż tak ludzi, zaczęłam nawet kolorowo ubierać- bo nikt już nie czepiał się mojego wyglądu. Dalej miałam blokadę w relacjach damsko męskich, jednak potrafiłam już nieśmiało porozmawiać, zażartować czy po ludzku się przywitać, nie bojąc się ośmieszania.

Później chyba musiałam odbić sobie te wszystkie lata, w których byłam wyłącznie bezbronną ofiarą, stałam się wybuchowa, sarkastyczna, jak ktoś nadepnął mi na odcisk to potrafiłam to długo pamiętać i "odwdzięczyć się" kiedy nadarzyła się ku temu okazja. Dopiero kiedy zamieszkałam w akademiku, poznałam kilku wartościowych ludzi i zmieniłam sposób myślenia, zaczęłam się trochę uspokajać. 

A teraz podsumuję z jakimi cudownymi skutkami uczęszczania do szkoły patologią (i dzielenia z nią osiedla) mam do tej pory do czynienia

- strach przed wypowiadaniem się w większej grupie, dopiero jak już kogoś dobrze poznam, otwieram się i dyskutuję, jednak przy kimś obcym jestem milczkiem, a co za tym idzie

- ciężko nawiązuję relacje, moje jedyne przyjaciółki to te które już dobrze poznałam w trakcie studiów

- niechęć do przebywania w większych skupiskach ludzi, np na koncertach.

- wrażenie że każda gapiąca się na ciebie osoba na ulicy, ma o tobie bardzo negatywne mniemanie. 

- branie leków na uspokojenie, prawdopodobnie i tak konieczna będzie psychoterapia

- najchętniej przebywam w swoim towarzystwie, choć prawdę mówiąc czasem tęsknię za ludźmi, no ale tak jest bezpieczniej. 


A patola? Jeden się zaćpał w wieku 22 lat, drugi ( z mojej klasy ) jechał autem 150/h i walnął w drzewo, teraz smaży się w piekle. Z tego co wiem, większość "elyty" poszła do zawodówki, niektórzy powyjeżdżali do pracy fizycznych za naszą zachodnią granicę. Teraz wiem że powinnam opowiedzieć o wszystkim rodzicom i błagać na kolanach by zmienili mi szkołę, nawet jeśli dojazd byłby znacznie gorszy. Nie warto męczyć się z takimi osobnikami, którzy zrujnują twoją samoocenę, nabawią problemów ze zdrowiem, zaszczepią w tobie nienawiść do siebie i świata. Mogłam być jedną z tych dzieciaków które popełniają samobójstwa albo idą ze strzelbą do szkoły wyrównać rachunki. Ja mam nadzieję, że jeśli ta cała buddyjska karma istnieje, to przynajmniej w części ktoś dostanie to, na co zasłużył.