The Biuro #2 pasywna agresja - broń kobiet i słabych mężczyzn

Space_Gopnik

Serwus Mirki i Mirabelki.


W ostatnim wpisie wspomniałem o "innej pani nie został przedłużony kontrakt z powodu jej zachowania". Nazywałem ją Barbie, mimo że niewiele miała wspólnego z tą marką. Barbie, tak jak ja, była z Polski. Wyjechała z naszej ojczyzny do Wielkiej Brytanii i była tam nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej - klasy stricte złożone z dzieci imigrantów. Kiedy się o tym dowiedziałem (była z tego ekstremalnie dumna, ale odeszła, bo ludzie byli dla niej strasznie podli i gnębili ją w pracy - po paru miesiącach pracy z nią, zacząłem się domyślać dlaczego) to bardzo się zdziwiłem. Sam spędziłem trochę czasu (więcej, niż bym tego chciał - dzięki UAM naprawcie w końcu tego Moodla i może zrezygnujcie z remontów w trakcie zajęć xD) na Uniwersytecie Adama Mickiewicza na Wydziale Filologii angielskiej o profilu tłumaczeniowym. I coś mi mocno nie grało w przypadku Barbie. Jak na osobę, która spędziła ponad 5 lat w UK, będąc nauczycielką angielskiego jej akcent, wymowa i słownictwo wskazywało, że jej historia mogła być nie do końca prawdziwa xD


No, ale do rzeczy - kiedy przyszedłem do biura, trafiłem pod skrzydła Cynamonki, szorstka jak pumeks, ale dba o swoje pisklęta bardziej niż niejedna matka. Barbie i Cynamonka miały ze sobą straszną kosę, przez pierwszy tydzień tego nie zauważałem, bo obie były dla siebie stosunkowo uprzejme - jak na granicy Korea Płn. - Płd., ale jednak.


Cyrki zaczęły się, po pierwszym tygodniu, kiedy Cynamonka powiedziała: jesteś gotowy, leć dziecię! - I wypchnęła mnie z gniazda, a ja niemal skręciłem sobie kark. Barbie, była dobra w tym co robiła - nie w pracy jaką wykonywała, w tym była okropnie chujowa xD Była naprawdę wyjątkowa jeśli chodziło o manipulację i wpychanie innych w prost pod rozpędzony pociąg.


Tak jak wspomniałem w poprzednim wpisie, moja praca polega na byciu bardzo dokładnym podczas tworzenia dokumentów, żeby państwa poza strefą Unii Europejskiej dostały swoje produkty medyczne jak testy na różne choroby, bandaże, odczyny, mikroskopy, a ostatnio te osławione i znienawidzone przez Vikop SZCZEPIONKI(to akurat temat na inny raz).


Przed tym jak zaczęła się pandemia i zanim wszyscy poszli pracować w domu, i zanim mieliśmy Printera (osobę, która rozdzielała zamówienia innym, tak aby każdy miał po równo, żeby dwa razy nie stworzyć tego samego dokumentu - straszna chujnia się wtedy robi i 2 razy tyle czasu trzeba, żeby to odkręcić; no generalnie prowadzenie całego dnia tak, byśmy się wszyscy nie posrali) to braliśmy zamówienia ze współdzielonego pliku Excela. Wchodziło się, wpisywało się swoje imię koło zamówienia i się zapisywało plik, żeby inni mogli zobaczyć. No ale nie każdy pamiętał, żeby zapisać i wtedy robiły nam się duble dokumentów...


Barbie miała psiapsi - Przylepę. Przylepa jest naprawdę miłą kobietą, w dość dojrzałym wieku, całkiem blisko emerytury. Przylepa, ze względu na swój wiek ma naprawdę dużo problemów z użytkowaniem komputera, i mimo że nawet ją lubię, nie należy do najbystrzejszych osób. Mimo naprawdę dużego stażu w tym biurze, wciąż ma problemy z podstawowymi zadaniami, często nie rozumie i gubi się w procesie. Również, z tego co zauważyłem, jest dość łatwa do zmanipulowania. No macie chyba jej obraz przed oczami - taka daleka ciocia, którą w sumie lubicie, ale równie dobrze mogłoby jej nie być na rodzinnym obiedzie.


Tego dnia wszystko szło relatywnie gładko, aż do momentu, kiedy Barbie oświadczyła: mamy dubla. Jak się okazało, zdublowane dokumenty należały do Przylepy i do mnie. Jako biurowy Ropuch Brzydal z tygodniowym stażem, niewiele wtedy jeszcze ogarniałem, więc słuchałem innych i robiłem jak mi mówiły. No to Barbie stwierdziła: Gopnik ma dubla z Przylepą, ale Przylepa była pierwsza, więc Gopnik musi unieważnić swoje dokumenty.


No więc przez następne 45 minut odkręcałem, to co się tam narobiło. I coś mi nie grało. Bo byłem pewny, że zapisałem swoje imię w Excelu. Sprawdziłem w Excelu, przy zamówieniu, którym się zajmowałem, rzeczywiście było imię Przylepy. No ale sprawdziłem w zewnętrznym systemie Urzędu Celnego,w którym pracujemy i moje dokumenty zostały wysłane jako pierwsze, a dokumenty Przylepy zostały wysłane 15 minut później. No ale dobra, wciąż miałem status Brzydala Ropucha, więc grzecznie unieważniłem swoje dokumenty. Co się okazało pod koniec tygodnia - Przylepa zajebała się w akcji i nie odświeżyła pliku, przez co nie widziała mojego imienia i nadpisała MOJE zamówienie. Barbie doskonale wiedziała, co się stało, ale nie pozwoliłaby, żeby jakiekolwiek konsekwencje spłynęły na jej psiapsi, więc oczywistą oczywistością było wepchnięcie świeżaka pod pociąg. Ta sama sytuacja powtórzyła się następnego dnia. Zebrałem opierdol, pokiwałem głową, przeprosiłem za kłopot "za który jestem odpowiedzialny" i życie toczyło się dalej - rozeszło się po kościach, bo byłem nowy.


No, to skoro odbębniliśmy "Witamy w Koloni, skurwysynu", możemy przejść dalej.


Jako, że w miarę szybko zaprzyjaźniłem się z Cynamonką, która poradziła mi, żeby nie pytać o nic Barbie i Przylepy, bo nie mają pojęcia o robocie, pytałem o rady odnośnie pracy jedynie Cynamonkę. Bardzo mierziło to Barbie i za każdym razem, kiedy zwracałem się do Cynamonki z pytaniem, Barbie wtykała swoje odpowiedzi i rady, nawet gdy o to nie prosiłem (w większości były one błędne - wciąż nie jestem pewien czy robiła to świadomie czy po prostu była AŻ TAK chujowa w tej robocie. Pewnego razu Cynamonka, mając już dość wiecznego wtrącania się Barbie w sprawy, które jej nie dotyczyły, wstała spojrzała na Barbie bardzo wymownie, a potem na mnie i zapytała: Gopnik, ty pytasz mnie czy Barbie, bo jeśli mnie, to bardzo bym doceniła, Barbie, żebyś się zamknęła.


Barbie nie wytrzymała. Zerwała się i wyszła na jakieś 30 minut, trzaskając drzwiami. Kiedy wróciła miała strasznie zapłakane oczy i nie odzywała się do nikogo.

Od tamtej sytuacji, atmosfera gęstniała z dnia na dzień, a ja stałem na linii strzału między Barbie i Cynamonką i nie raz zostałem "przypadkowo" postrzelony przez tą pierwszą. Pasywna agresja - broń kobiet i słabych mężczyzn stała się codziennością. "Przypadkowe" usuwanie moich ważnych plików i dokumentów, "zapominanie" o zleceniach, które przekazałem Barbie; no generalnie seria NIEFORTUNNYCH zdarzeń.


Po kilku miesiącach pracy w takich warunkach, coś we mnie pękło. Poszedłem do mojej Szefowej i opowiedziałem WSZYSTKO. Szefowa stwierdziła: No zauważyłam, zauważyłam. Fajnie, że wspominasz Gopnik, bo za tydzień mam z nią rozmowę ewaluacyjną.


Generalnie szambo wyjebało do tego stopnia, że miałem rozmowę z samym Menadżerem, który zapewniał mnie, że "zależy im na naszym komforcie i poczuciu bezpieczeństwa w pracy, więc się tym zajmą". I rzeczywiście, po rozmowie ewaluacyjnej Barbie zupełnie zapomniała czym jest pasywna agresja. Co prawda, wciąż się wtrącała tu i ówdzie, no ale generalnie stonks.


Do czasu...


W czasach pokoju, przewrotnych wydarzeń i byciu zostawionym przez narzeczoną, jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźniłem się z Mimi. Mimi jest naprawdę nieśmiałą dziewczyną, a zdobycie jej zaufania jest niezwykle trudne - jednak, gdy już udało mi się do niej zbliżyć, praca w biurze nabrała nowego wymiaru. Przychodzenie do biura, utożsamiałem ze śmieszkowaniem z Mimi. No i w tym momencie, ledwo zaleczone rany Barbie zaczęły znów zaczęły krwawić. Bo w biurze byłem okej z KAŻDYM, poza nią. Z każdym mogłem swobodnie porozmawiać, ale ją skrupulatnie ignorowałem i widocznie to strasznie ją bodło. Więc za każdym razem, kiedy rozmawiałem z Mimi, Barbie musiała się wtrącić i zabić naszą konwersację - bo to się zazwyczaj działo, kiedy Barbie się wpierdalała. Ani Mimi, ani ja nie mieliśmy już ochoty rozmawiać, przechodząc na czat. Doszło do tego, że przestaliśmy rozmawiać a tylko pisaliśmy, siedząc dosłownie metr na przeciwko siebie.


Raz zdarzyło nam się prowadzić rozmowę, w którą - oczywiście - wjebała się Barbie. Napisałem wtedy do Mimi "O MÓJ BOŻE, CZY ONA ZAWSZE SŁUCHA?!" Niefart chciał (chociaż jestem pewny, że Barbie doskonale wiedziała, że pisaliśmy ze sobą), że Barbie podjechała na krześle do Mimi i przeczytała, co do niej napisałem. Strasznie się wtedy obraziła. Po dwóch godzinach stwierdziła: Gopnik, nie musisz tak cicho siedzieć, nie słucham. Ja skisłem srogo xDDD Mimi się zmartwiła.

I zaczęło się od nowa. Wojna Totalna, na wszystkie fronty. Jak Niemcy podczas IIWŚ (poza Przylepą - powiedziałbym Japonia w tej analogii).


Doszło do tego, że Barbie skakała do gardła samej Szefowej, posądzając ją o celowe wprowadzanie jej w błąd i umyśle generowanie błędów w dokumentach (kurwa Wujek Foliarz się chowa przy Barbie, bo czemu Szefowa miałaby sama sobie na biurko srać i później rozliczać się z Górą za błędy xDDD)


Szefowa jakiś czas później przeniosła się na wyższe stanowisko i zostaliśmy bez żadnego kierownictwa. W jej miejsce wskoczyła Cynamonka, jako że ma największą wiedzę o procesie(mimo to, nie była kierowniczką - coś jak Anakin Skywalker "jesteś w tej radzie, ale nie dostajesz rangi mistrza"). Bardzo to nie pasowało Barbie, bo Cynamonka jest bardzo bezpośrednia w wytkaniu błędów w procesie, ale nie po to by komuś dojebać, ale by zapobiegać takim błędom w przyszłości. Barbie bardzo nie lubiła być oceniania, w szczególności przez pracowników NA TYM SAMYM SZCZEBLU, mimo że owi pracownicy mieli dużo większą wiedzę, niż ona. W tym momencie nawet ja - najświeższy nabytek biura - miałem większą wiedzę niż Barbie i Przylepa razem wzięte. Utworzył się front Aliantów (Cynamonka, Mimi i ja) i państwa Osi (Barbie i Przylepa).


Barbie szeptała do ucha Przylepy, skrupulatnie obniżając jej samoocenę i wmawiając jej, że się z niej śmiejemy, co było oczywistą bzdurą. Tak jak wcześniej wspomniałem, Przylepa kojarzyła mi się w tą miłą ciocią i nigdy nie powiedziałem na nią złego słowa.


Więc sytuacje typu "Cynamonka, nie jesteś moim szefem" albo "nie będę brała udziału w porannym meetingu, bo nie jesteś moim szefem, Cynamonka" były na porządku dziennym. Cynamonka poszła w końcu na 2-tygodniowy urlop, więc zaszczyt prowadzenia meetingów spadł na mnie, mimo że byłem mniej rozgarnięty od Mimi, miałem więcej pewności siebie. Nie szło to zbyt gładko, ale jakoś szło. Barbie wspominała niemal codziennie, jak dobrze jej się pracuje bez Cynamonki.

I w końcu Cynamonka wróciła. Barbie i Przylepa odmówiły udziału w porannym zebraniu i skończyło się na krzykach "NIE MASZ PRAWA MÓWIĆ MI CO MAM ROBIĆ! MOŻESZ IŚĆ SIĘ PIERDOLIĆ I NIE WRACAĆ! NIKT NIE CHCE Z TOBĄ PRACOWAĆ!".


I w ten sposób, wszyscy znaleźliśmy się w sali konferencyjnej z Menadżerem. Była mowa o szacunku, wspólnym zrozumieniu i tolerancji. Efektów nie przyniosło żadnych. Jak było, tak zostało.


I było tak, aż okazało się, że kontrakt Barbie wygasa. Stała się bardzo miła, i bardzo się cieszyła, że dostanie stały kontrakt. Nie dostała. Wyszła z biura Menadżera płacząc. Na następny dzień powiedziała nam, że to jej ostatnie dwa tygodnie z nami. Powiedziała, że w sumie się cieszy, bo to nowa okazja, nowe możliwości. No i ma ten duplom nauczycielski. Srogo skisłem, bo pandemia szalała, roboty ludzie masowo tracili, ale tak, świat stał przed nią otworem xDDD

Wyszła parę godzin wcześniej, mówiąc, że boli ją głowa. Już nigdy jej nie zobaczyliśmy. Była "chora".


Nikt nie złożył się na prezent pożegnalny. Nikt za nią nie tęsknił. Nikt nie wspomniał jej imienia od momentu, kiedy odeszła.


Jak mawiał trener Piechniczek „Czasami się zawsze wygrywa, a czasami nigdy”.