Operacja „Babylift”
W końcowej fazie wojny wietnamskiej USA rozpoczęło realizację "Operacji Babylift". Była to ewakuacja z Wietnamu ponad 3 tysięcy tamtejszych sierot (ojcami większości z nich byli zresztą Amerykanie) służąca również jako przykrywka do pierwszej, jeszcze potajemnej, fazy ewakuacji amerykańskiego personelu dyplomatycznego i administracyjnego. Był to kwiecień 1975 roku, gdy wojska północnowietnamskie podchodziły już w rejon Sajgonu. 4 kwietnia 1975 wystartował z Sajgonu, w drodze na Filipiny, C-5 z 328 osobami na pokładzie (w tym 243 dzieci) będący pierwszym z 30 zaplanowanych lotów w ramach tej ewakuacji. Krótko po starcie, nad morzem Południowochińskim w odległości ok. 60 km od Sajgonu, doszło do wyrwania tylnych drzwi ładunkowych. Podczas wojny był duży deficyt części samolotowych, dlatego niejednokrotnie zamieniano lub rozmontowywano części z innych samolotów, które w danym okresie nie były użytkowane. Była i jest to często stosowana praktyka, jednakże należy zachować odpowiednie środki ostrożności i kontrolować co i gdzie zostało wymienione. W przypadku tego samolotu zostały wykręcone haki do ryglowania tylnej klapy. Po ponownej zamianie i montażu obsługa mechaników nie skontrolowała, czy mechanizm zamykania klapy działa prawidłowo. W trakcie śledztwa ustalono, że załoga naziemna już przy starcie miała problem z zamknięciem owych drzwi, które wreszcie zostały zaryglowane. 3 z 6 haków nie zostały odpowiednio zablokowane, dlatego w trakcie lotu nie wytrzymały różnicy ciśnień i zostały wyrwane.
Razem z drzwiami wyrwało z samolotu sporą część kadłuba niszcząc tym samym całą instalację hydrauliczną statecznika ogonowego. Piloci zostali pozbawieni jakiejkolwiek kontroli nad sterami kierunku i wysokości.
Mimo to, używając jedynie lotek i klap na skrzydłach, oraz umiejętnie balansując ciągiem silników udało im się utrzymać kontrolę nad maszyną, zawrócić do Sajgonu i wykonać kontrolowane zejście w stronę lotniska z którego wystartowali. Niestety, w końcowej fazie schodzenia, przy mocno już zmniejszonej prędkości lotu samolot nie dał się dłużej kontrolować i załoga zmuszona była lądować awaryjnie (czyt: rozbić się w możliwie jak najbardziej kontrolowany sposób) na polu ryżowym, niecałe 2 km przed progiem pasa. C-5 rozpadł się na cztery duże części, z których niektóre stanęły w ogniu po zapaleniu się paliwa.
Zginęły 153 osoby, ale aż 175 przeżyło. Obaj piloci, którzy przeżyli katastrofę, w uznaniu niezwykłego kunsztu z jakim opanowali maszynę i niemalże nią wylądowali (większość samolotów po całkowitej utracie sterów wysokości i kierunku po prostu spada jak kamień), zostali odznaczeni Krzyżem Sił Powietrznych - najwyższym, po Medalu Honoru, odznaczeniem dostępnym dla żołnierzy USAF. Po katastrofie wprowadzono specjalnie bolce pozwalające na sprawdzenie, czy klapa jest faktycznie zablokowana i czy wszystkie haki są zablokowane.