PATOLOGIE POLSKIEGO BUDOWNICTWA (część II)
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO… Piątki w polskiej budowlance...
Pan_Lobotomiusz z- #
- #
- #
- #
- 93
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO… Piątki w polskiej budowlance...
Pan_Lobotomiusz zPIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO…
W budowlance piątkami często określa się wyjątkowo zjebaną robotę, bo jak inspektor czy kierownik pyta co to kurwa jest i pokazuje palcem na taką popelinę, to tylko majstry wzruszaja ramionami i burczą pod nosem: "piątek" a jak jest wyjątkowo zjebane, to wtedy mówi się "poniedziałek"
Ale piątek to też po prostu dzień tygodnia, dzień zaliczki...
Po naszej przygodzie w firmie zbrojarskiej, zmieniliśmy pracę jeszcze kilka razy. Najdłużej udało się nam popracować w jednej firmie może półtorej miesiąca ale za każdym razem kończyło się tak, że albo ktoś nas wyrzucił z pracy albo sami się musieliśmy ratować, bo nam jakiś wujek za dużo godzin chciał obciąć przy wypłacie.
Dostaliśmy pracę jako monterzy okien. W sumie naszą rolą było jedynie zdejmowanie tych okien z takich stojaków co stały pod budynkiem i roznoszenia ich na piętra gdzie doświadczeni monterzy mieli je wstawiać w otwory okienne. No i jak wstawili okna na jednym piętrze, to brygadzista czy kierownik tej ekipy, powiedział że tak samo mają dalej robić i że on jedzie na jakiś pomiar a jak wróci, to jego nic nie obchodzi ale okna mają być zamontowane. Powiedział i pojechał.
Majstry co chwilę popijali taką czerwoną i żółtą oranżadą mrucząc sobie pod nosem, że PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO…. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się z Lejsem, że z tą oranżadą jest coś nie tak, bo ani wódy nie łoili ani piwa a coraz bardziej spruci chodzili.
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO!
W sumie, ich robota nie wydawała się jakaś trudna, po prostu wkręcali okna na takich wystających blaszkach do otworu okiennego a potem pianowali dookoła pianą montażową. Wszystko było by proste, gdyby nie jeden drobny szczegół. Poza zachowaniem jakiegoś tam pionu i poziomu, okna trzeba było montować klamką do wewnątrz, tak żeby się wtedy do wewnątrz otwierały.
Niestety, zaczarowana oranżada robiła swoje. Nie wiem na bazie czego była przygotowana ale majstry strasznie się pociły od picia tego gówna. W końcu jednak zamontowali te okna a mi i Lejsowi ręce już zaczęły odpadać od noszenia tych okien. Zwłaszcza, że jak już odjechał brygadzista-kierownik, to tylko my jako młodzi w ekipie roznosiliśmy te okna po całym budynku.
W końcu przyjechał ten brygadzista-kierownik, ale spóźnił się nieźle, więc my z całą brygadą, czekaliśmy na niego pod budową. Kierownik-brygadzista zobaczył z zewnątrz, że są wszystkie okna w oknach i kazał się spakować ekipie do busa. Facet kompletnie ignorował stan upojenia alkoholowego swojej brygady. Chyba przy piątkach było to dla niego dość normalne. Popatrzył raz jeszcze na budynek, gdzie zamontowane były okna i spytał się jednego majstra czy wszystko ok.
-wszy, wszy, wszyyyyłeeeee! – majster zamiast odpowiedzieć zrzygał się na koło od tego busa. Takie miał ciśnienie, że rykoszetem poszło na buty jego kolegów. Zrobiło się małe zamieszanie, bo jeden z majstrów co mu poszło na buty a ledwo się trzymał na nogach, też rzygnął i to prosto przed siebie a na nieszczęście na wprost niego stało dwóch kolegów, którym zarzygał całe nogawki od spodni.
Tak się to rzyganie innym udzieliło, że właściwie cała brygada zaczęła rzygać pod siebie i po sobie. Tylko taki jeden stary majster, stał oparty o busa i patrzył się na kierownika-brygadzistę.
- oj Władziu, Władziu – wzdychał tylko – oj Władziu, Władziu…
A majstry rzygały pod siebie i nie było wśród nich takiego, który by nie był rzygami kolegów umorusany. Widać też było który majster popijał zupki chińskie oranżadą czerwoną a który żółtą.
ŁEEE, ŁEEEE, ŁEEEEE, ECHU, ECHU, ECH!!!
Staliśmy z Lejsem i czekaliśmy aż to wszystko się skończy, bo w końcu był piątek i mięliśmy jakąś zaliczkę dostać. Ale kierownik-brygadzista, który też już miał spodnie uwalone po kolana w rzygowinach, wyraźnie się na to wszystko zdenerwował. Gość zaczął posypywać swoje nogawki ziemią a potem kazał się pierdolić wszystkim majstrom, wsiadł do samochodu i odjechał rwąc kapcie starym budowlanym volkswagenem LT.
Majstry trochę ochłonęły, wytarły zarzygane mordy i zaczęły gonić busa, ale ten odjechał tworząc za sobą tumany kurzu, w których to zaraz zniknęły pędzące za samochodem, oburzone majstry.
Kurz opadał i znów wyłoniły się sylwetki majstrów, tym razem wracających w naszą stronę. Klęli na cały głos na kierownika-brygadzistę i co jakiś czas któryś podnosił z ziemi kamień i rzucał w stronę w którą odjechał samochód. Szli tacy zmęczeni, sfatygowani, pokonani, jakby wracali właśnie z długiej wędrówki może nawet z jakiejś wojny.
Majster, który wzdychał wcześniej do kierownika-brygadzisty „Włodziu, Włodziu” znów chyba chciał westchnąć i stanął taki bezradny patrząc się w stronę gdzie tamten odjechał.
WŁO, WŁOOO, WŁOOOOOO… wydobył tylko z siebie i chlusnął prosto na majstrów, którzy byli już przy nas.
Wtedy z przerażającym krzykiem „ZABRALI!!!” obudził się majster, który porzygał się jako pierwszy, a zaraz po tym jak się porzygał usiadł na krawężniku i zasnął z głową schowaną między kolana. Teraz wstał taki zdezorientowany i przestraszony, jakby przyśnił mu się najgorszy koszmar. Zerwał się jak oparzony i zaczął grzebać w swojej torbie z roboczymi ciuchami. Nagle na jego zmęczonej, umordowanej i wystraszonej, czerwonej, spuchniętej gębie, zawitał taki promienny uśmiech, odkrywający wszystkie jego braki w uzębieniu.
- SĄ! – wykrzyknął taki szczęśliwy, a kiedy reszta majstrów zobaczyła, że wyciągnął dwie oranżady, jedną czerwoną i jedną żółtą, też się uśmiechnęli pokazując swoje braki w uzębieniu i trudno było oszacować czy z tej całej brygady chociaż jedną pełną szczękę można by skompletować. Zupełnie nie przejmowali się już tym, że cali są porzygani i że odjechał im kierowca i że będą mieli problem żeby wrócić tego dnia do domu.
Na widok dwóch „zaczarowanych” oranżad, w brygadzie monterów znów zawitała radość.
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO…
__________________
A my z Lejsem staliśmy smutni, bo przez jebane pijaństwo majstrów, nie dostaliśmy żadnej zaliczki na piątek i pierwszy od wielu miesięcy cały wolny weekend, musieliśmy przeżyć za jakieś grosze, które nam jeszcze zostały. A tak bardzo chcieliśmy iść nad morze, posiedzieć na piasku i posłuchać szumu fal. Chcieliśmy napić się piwka, popatrzeć na dziewczyny i może nawet sobie pomarzyć..
Ale cóż, budowlanka…
No i jeszcze jedno. W poniedziałek, inspektor nadzoru miał odebrać te okna co je montowaliśmy w piątek. No i wtedy wyszło, że okna które montowane były na samym końcu pod wpływem „czarów” z oranżady, zamontowane były klamkami na zewnątrz i nawet nie można ich było od środka otworzyć.
Na odbiór montażu okien przyjechał też nasz ówczesny wujek. Stali razem z inspektorem i kierownikiem-brygadzistom monterów nad czwartym czy piątym zamontowanym w ten sposób oknem i dumali jak mogło do tego wszystkiego. Kierownik-brygadzista aż oparł się o ścianę i złapał się za serce, dysząc głośno. Chyba chciał wzbudzić litość, że właśnie dostaje zawału, żeby wujek za bardzo nie zaczął go opierdalać. Wujek stał czerwony i wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Majstry stały jakby zupełnie nie kapowali o co chodzi i tylko ze zdziwieniem przełykali głośno ślinę, patrząc się to na wujka a to na inspektora. Inspektor złapał się za głowę a potem wybuchł takim szyderczy, głośnym śmiechem. Gościu dosłownie kisnął ze śmiechu i aż się zaczął skręcać.
Jeden z majstrów też się wtedy uśmiechnął i wyszeptał do jeszcze mocniej dyszącego pod ścianą kierownika-brygadzisty, że „INSPEKTOR MA DOBRY HUMOR, ODBIÓR NA PEWNO BĘDZIE”
Ale odbioru nie było. Wujek w końcu nie wytrzymał i zapytał się inspektora z czego rży a inspektor pokisnął jeszcze trochę a potem ze łzami w oczach odpowiedział wujkowi:
BO ZE SMUTNEJ DUPY, WESOŁEGO BĄKA NIE BĘDZIE!
I wyszedł, poklepując wcześniej wujka po ramieniu, mówiąc mu na do widzenia, że nawet notatki z odbioru nie zrobi bo i tak mu nikt nie uwierzy a na odbiór przyjdzie za tydzień jak będzie odbierał kolejne piętra.
ZE SMUTNEJ DUPY WESOŁEGO BĄKA NIE BĘDZIE, ANI Z PIZ**DY FACHOWCA – powiedział jeszcze pod nosem inspektor kiedy, wychodził z odbioru prac wykonanych przez „monteruf” (tak właśnie było napisane w ogłoszeniu z którego dostaliśmy tę pracę) okien.
I co wy na to Anony?
Komentarze (93)
najlepsze
Chyba jedyne czego się tam nauczałem to to, że na pewno nie chce wykonywać takich prac całe życie i robiłem wszystko, żeby sp!?!@#$ać czym dalej (chyba setki wysłanych CV...).
Jak trafiłem w końcu na jakiś staż do korpo to
W pewnym sensie wcale się nie dziwie, że ludzie wpadali alkoholizm. Za jedyne 20pln możesz sobie osłodzić życie...
Jak bazujesz głównie na taniej sile roboczej to Janusz nie jest frajerem i nie będzie przepłacał za "mądrego" co chce umowę.
Oczywiście
Patologii na budowie na patrzyłem się niestety za dużo. W weekend przykładny ojciec i mąż, na delegacji alkoholik i menel. Polski obraz budowlańca jaki zapamiętałem w czasach gdy pracowałem na budowie.
Swego czasu postanowiłem się trochę budowlanki poduczyć mając okazję i nie mając innej pracy. Zacząłem się bujać po różnych fuchach bo miałem znajomego który w tym siedział i mnie polecał majstrom.
Na jednej robocie doszedłem do takiego alko teamu, mimo, że był to mój pierwszy dzień z tymi ludźmi to majster pokazując mi robotę poprosił
Umarłem (ʘ‿ʘ)
Warto podkręcić głośniki ( ͡° ͜ʖ ͡°)