Witajcie, Wykopowicze! :)
Jako że wywiało mi na Erasmusa na Słowenię, chciałabym przedstawić Wam ten kraj choć trochę. Maleńki, w moich oczach – niedoceniany.
Słowenia jest krajem malutkim. Zamieszkuje go tylko 2 miliony osób. Więcej podstawowych informacji można znaleźć na cioci Wikipedii →
//pl.wikipedia.org/wiki/S%C5%82owenia
Chciałabym opowiedzieć o tym, jak ja widzę ten kraj, także będzie nieco subiektywnie ;p
Zaczęłam swoją przygodę ze Słowenią od kursu językowego w Koprze (Capodistria) na wybrzeżu. Taaak, na wybrzeżu, Słowenia ma dostęp do morza. Około 47km, ale jest to niezwykle urocze 47km. Zacznę więc od tego aspektu :)
WYBRZEŻE
Nadmorskie miejscowości w zasadzie sprawiają, że człowiek czuje się jak we Włoszech. W nawiasie obok Kopru dopisałam „Capodistria”, ponieważ jest to włoska nazwa miasta. W Koprze są dwa języki urzędowe – słoweński i włoski, wszystkie napisy na ulicach są w dwóch językach.
Plaża w Izoli...
Koper.
port w Koprze:
...a do portu zawijają takie cuda:
Piran
LUBLANA
...czyli stolica Słowenii. Z pewnością jedno z moich ulubionych miast w ogóle. Niewielkie, mieszka w nim 278 000 ludzi. Czuć jednak, że to stolica – dużo się dzieje. Na ulicach mnóstwo młodych ludzi, przede wszystkim studentów. Bardzo dużo studentów zagranicznych. Jednocześnie jednak nie czuć tu pospiechu, nikt nie biegnie. Wszyscy stosują tu zasadę, którą można wyrazić moim ulubionym słoweńskim słowem – počasi, czyli powoli. Mimo że mamy obecnie środek listopada, a tu wcale nie jest cieplej niż w Polsce, do tej pory nad brzegami Ljubljanicy przy kawiarniach wystawione są stoliki na zewnątrz, a Słoweńcy nie odpuszczą sobie popołudniowej kawy. Zimno? Gdzie tam, na każdym krześle leży kocyk, którym można się na czas kawki owinąć.
Zdjęcia kocyka nie mam, ale tak wygląda kawa. Z czasów, kiedy jeszcze siedziało się na krótkim rękawku.
Jeśli człowiek ma ochotę napić się kulturalnie winka, to może zrobić to i na głównym placu, czy w głównym parku. Na Słowenii nie ma bowiem zakazu picia w miejscach publicznych. Tanie wino w sklepie można dostać już za 1euro 20centów. Nie ma ono nic wspólnego z naszym tanim winem – to jest po prostu czerwone wino, bardzo smaczne, na dodatek.
Wodę mineralną kupuje się raz na ruski rok. Po opróżnieniu butelki napełnia się ją po prostu wodą z kranu. Jest ona czysta i bardzo smaczna.
Co ważne, Lublana to miasto rowerów. Posiadanie roweru jest tu równie naturalne, jak oddychanie. Wszędzie są ścieżki rowerowe i parkingi dla rowerów. W zasadzie bardziej prawdopodobnym jest, że zostanie się potrąconym przez rower, niż samochód... ;p No i istnieje system rowerów miejskich. Trzeba wyrobić sobie sieciówkę (tu są to karty magnetyczne) i za sumę 3 euro rocznie można wziąć jakikolwiek rower miejski, jeździć nim przez godzinę. Po upływie godziny trzeba go odstawić na 5 minut, potem można jeździć dalej :)
(za www.europlakat.si)
Poniżej kilka zdjęć tego pięknego miasta. Moją uwagę zwróciły nie tylko zabytki, uliczki, zamek czy panorama miasta, ale także street art, którego jest tu pełno na każdym kroku.
Widok na Presernov Trg:
Kongresni Trg, widok na Zamek:
Główny budynek Uniwersytetu Lublańskiego:
Presernov nocą:
Miasto smoków:
SYSTEM ŻYWIENIA STUDENTÓW
Jedna z absolutnie najciekawszych rzeczy, jakie tu funkcjonują. Obejmuje wszystkich studentów, także tych zagranicznych. Potrzeba słoweńskiego numeru telefonu i zarejestrowania się w Organizacji Studenckiej. To wszystko. W miesiącu student ma do dyspozycji ok.22 posiłki dofinansowywane przez państwo (liczba się waha w zależności od ilości dni roboczych w miesiącu). Na studenckie bony otrzymuje się (zazwyczaj, zależy od miejsca) zupę, sałatkę z baru sałatkowego, główne danie oraz podwieczorek. Głównym problemem okazuje się wybór miejsca i zdecydowanie, czy ma się aktualnie ochotę na danie meksykańskie, chińskie, hiszpańskie, mongolskie, tajskie, (…), fast fooda czy cokolwiek. Jeśli chodzi o ceny, to wahają się między 0,87centów (tyle można dać za kebaba) a 4,30 euro (tyle dałam w tajskiej restauracji typu „all you can eat” ze szwedzkim stołem i niewyczerpaną możliwością dokładania sobie jedzenia na talerz). Najczęściej jednak płaci się w restauracjach między 2,50 a 3,50 euro. Ostatnio za 2,40 miałam możliwość posmakować w tajskiej restauracji kangura, w przyszłym tygodniu wybieramy się tam na danie z rekina. Niestety, nie mam zbyt wielu zdjęć posiłków. Większość na telefonie, z którym mój komputer odmawia współpracy i nie chce się zgodzić na wymianę danych przez bluetooth. Zaprezentuję jednak kilka. Będzie też zdjęcie i opis, jak ten system funkcjonuje.
Ot i cała magia. Należy na telefonie wklepać numer 1808 i przyłożyć go do tej maszynki. Ona rozumie dziwne trzaski, które telefon wydaje, na ekraniku wyświetla się imię i nazwisko. Tożsamość należy potwierdzić i można zajadać ;D
Poniżej kilka zdjęć posiłków, niestety, posiadam jedynie zdjęcia tych w sumie mniej ciekawych ;)
sałatka skomponowana samodzielnie.
Filet z indyka w sosie grzybowym.
Filet z indyka w sosie śmietanowym.
Risotto z owocami morza. (W tejże knajpie miałam przyjemność zajadania się małżami, niestety zdjęcie na telefonie)
Kalmary i ośmiorniczki, sałatka już prawie zjedzona.
INNE
Cóż, na inne przyjdzie czas później. Wypadałoby napisać o uczelni, akademikach, komunikacji miejskiej i mnóstwie innych rzeczy. Nie mam jednak odpowiedniej ilości zdjęć i miejsca, by się tym zająć. Za jakiś czas napiszę kolejną porcję informacji :) Jeśli jednak ma ktoś jakieś pytanie- pytać śmiało, postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości i zasobności informacji ;p
Komentarze (131)
najlepsze
Kangur - tradycyjne Mongolskie danie świąteczne.
- za akademik płacę 87 euro miesięcznie.
- obiady, to kwestia bonów i tego, co chcę zjeść. Dajmy na to, że uśredniając, obiad kosztuje mnie 3