Wpis z mikrobloga

W komentarzach do tego wpisu, trochę mirków prosiło abym napisał coś więcej, jak to zrobiłem, jak to wyglądało, co robiłem, czego unikałem, ile co trwało, jakie leki itp. W każdym razie chcieli dowiedzieć się czegoś co mogłoby także im pomóc, ale z ust kogoś kto to przeżył i udowadnia, że można.
Więc postanowiłem, że napiszę coś od siebie. Uwaga, może nie być ultra ciekawie, mogą być (pozornie) nieistotne wzmianki, ale obiecuję, że to wszystko zdarzyło się na prawdę i wszystkie zdarzenia tu opisane miały wkład w to kim jestem teraz.
Nie mam jakiegoś super stylu pisania, lubię dziwne szyki zdań i yoda style, nie zawsze stawiam przecinki tam gdzie trzeba więc obejdzie się bez wytykania tego.
Jeśli uważasz, że jest to niewarte czytania/nieprawdziwe/nie wiem nic o życiu/jestem stulejarzem etc. to schowaj swój passive agressive i dodaj tag #nerwicapopa do czarnolisto.
Nie przedstawię tutaj złotej recepty, nie będę mentorem, nie zacznę prowadzić couchingów ani nawet rozdawać kubków jak ten pajac w pumpach #pdk
Piszę z pamięci, na świeżo, nie zastanawiam się dokładnie nad datami więc nie krzyczeć "a mówiłeś, że to było 10 miesiecy temu a nie 8!!! KŁAMCA!!!oneone".
Ale mi długi wstęp wyszedł, więc jeśli się jeszcze nie zniechęciłeś/łaś to zapraszam do lektury.

Rozdział I
Jak to się zaczęło.

Zawsze byłem smutnym stulejarzem (jeszcze do roku temu dosłownie!). W podstawówce i gimnazjum mnie gnębili, a gnębili ostro. Dzieciństwo z ojcem alkoholikiem, przeprowadzki etc. W liceum byłem cichy, ciągle zestresowany, bez wiary w siebie. Ludzie mnie lubili, to ja nie lubiłem ich. Ale nie traktuje dzieciństwa jako wymówkę, jako coś, że "dlatego taki jestem!, nie zmienie tego!" o nie.

RADA I - każdy w życiu miał niemiłe przeżycia. Nie możesz się na tym skupiać, a broń Boże traktować jako wymówki do stulejarstwa.

Gdy jeszcze byłem w liceum to mój miernik pokazywał około 8 w skali stooleya, brak odwagi, ciagly stres o #!$%@? wszystko, ciągły potok myśli. Ciągle! Ciągle mi coś siedziało w głowie, a to glupia sytuacja, a to ze zaraz pojde do odpowiedzi a nic nie umiem i bedą się śmiać itd. Przejmowałem się #!$%@? W-S-Z-Y-S-T-K-I-M! Wplątałem się w friendzone na takim levelu, że moja crush pieprzyła się w pokoju obok, przy otwartych drzwiach. W moim domu. Po mojej imprezie. A ja spałem w drugim i probowalem o tym nie myslec, w koncu wywalilem obojga z domu.

Potem przyszła przeprowadzka do Gdańska na studia (przedtem mieszkalem na wsi, niedaleko takiego miasteczka, które było centrum #!$%@?. Dyskoteki, biale dresy, żel na wlosach, niunie itp.)
Studia zaoczne bo musiałem sam zarobić na swój byt. Przez rok pracowalem w sklepie zoologicznym jako akwarysta. Więc ani poznać nikogo w pracy (załoga starsza), ani za bardzo na studiach (ludzie z innych miast, rzadkie spotkania itd.)
Więc tak sobie siedziałem samemu w mieście w którym znam tylko dwóch kuzynów i siostrę. W końcu poznałem na sympatii pewnego różowego, IMO 7/10, sluchalismy tej samej muzy, dogadywalismy sie niesamowicie, nigdy nie mialem z nikim takiego kontaktu, potrafilismy po 2h dziennie przez telefon gadac. Fajnie co? Nie.
#friendzone
- chce Cię jako przyjaciela, 5 minut potem seks
- to nie jest do konca to czego bym chciala, znow seks
w zasadzie seks byl ciagle, przy kazdym spotkaniu. Pewnie nie jeden z Was myśli sobie "zajebisty uklad", otóż nie, czulem sie jak męska dziwka. Kochałem tą dziewczynę, chyba tak jak nikogo. To była wręcz obsesja. A ona ciągle mówi, że nie chce być razem, a chwile potem mnie całuje. Potem w koncu zechciała być parą (na próbę), ofc super fajnie, ale nie powiedziala kocham nigdy. A kochalismy sie ciagle. Potem były zerwania "to nie to" i powroty "moze jednak". A ja się na to godziłem, bo nei potrafilem odejsc, a ona tez nie.
Uprawialiśmy wytarty z uczuć seks (przynajmniej z jej strony), po seksie to ja chcialem sie tulic a ona sie ubierała. Ja chciałem ją trzymac za reke, a ona tego unikała. Ja mówiłem kocham, ona nie mowila nic.
To było strasznie #!$%@? z jej strony. Zamknęła mnie w układzie sexfrienda, wiedzac ze chce wiecej. Skoro nie potrafila mi tego dac to powinna spieprzac, bo wiedziala, ze ja tego nie bede potrafił zrobić.
Ten mętlik, rozbicie, paradoks rozwalał mi czaszke. Ja chcialem zabiegać o nią, analizowałem kazdy moj ruch co i dlaczego sprawia ze ona mnie nie chce na stale. Psychicznie zacząłem konkretnie podupadać. Ciągła gonitwa myśli, ciągły nawał, analizy, lęki że całkiem mnie zostawi, wszystko tak się skumulowało, że już mój mózg nie mógł wytrzymać i...


Dosłownie. Przestałem czuć cokolwiek, zostałem emocjonalnym zombie. Zacząłem obserwować moje życie jakbym oglądał film, widzę, ale nie czuję. Jem, ale prawie nie czuję smaku. Nie czuję zapachów. Jestem w #!$%@? matriksie.
Z jednej strony było to przyjemne bo odciążyło mi mózg, z drugiej strony to to nie było życie, to zaczęła być wegetacja. Najlepsze określenie tych odczuć to jakbyś grał w grę i to nie Tomb Raider.
Jak się potem okazało była to derealizacja. Mechanizm obronny umysłu przed przeciążeniem.
Dokładny sposób działania derealizacji, co je wywołuje, co wspomaga, a co łagodzi. W następnym wpisie bo jestem po pracy, siłce i godzinie biegania. Padam na pysk. Rozdział II - derealizacja - już jutro.
#nerwicapopa #depresja #nerwica

wołam:
@Nap: @odidouo1: @ares7: @rbk17: @kubbach: @avangarda: @czostnek:
  • 11
  • Odpowiedz
Dzięki, już obserwuję. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu. To zabawne, że zupełnie różni ludzie, różne historie, pochodzenie czy usposobienie, a pewne zachowania czy symptomy są podobne.
  • Odpowiedz