Aktywne Wpisy
robertx +345
ŚWIADKOWIE JEHOWY NIKOGO NIE KRZYWDZĄ MORDO!!!!!!
Ciocia mojej żony leży i umiera w szpitalu. W poniedziałek miała wypadek samochodowy, jak każdy ŚJ miała przy sobie oświadczenie, że odmawia przyjęcia krwi nawet w obliczu zagrożenia życia. Taki dokument ma niestety moc prawną i lekarze są bezsilni.
Ma krwawienie wewnętrzne, hemoglobina leci na pysk (aktualnie poniżej 5!!!), jest podpięta do respiratora.
Nikt jej nie operuje bo w jej stanie bez możliwości podania krwi żadna
Ciocia mojej żony leży i umiera w szpitalu. W poniedziałek miała wypadek samochodowy, jak każdy ŚJ miała przy sobie oświadczenie, że odmawia przyjęcia krwi nawet w obliczu zagrożenia życia. Taki dokument ma niestety moc prawną i lekarze są bezsilni.
Ma krwawienie wewnętrzne, hemoglobina leci na pysk (aktualnie poniżej 5!!!), jest podpięta do respiratora.
Nikt jej nie operuje bo w jej stanie bez możliwości podania krwi żadna
zdrajczyciel +473
To były jeszcze takie czasy, że nie każdy dysponował komputerem - ja swój miałem dostać dopiero za rok. Początkująca #gimbaza, Podkarpacie, kasy zawsze mało. Podstawowym źródłem rozrywki i tematem rozmów w szkole były treści serwowane przez lokalną sieć telewizji kablowej, a w szczególności jeszcze wtedy prawilne kanały telewizji muzycznej MTV, VIVA i VIVA Zwei. Taki jest kontekst tej historii.
Mój brat dostał na komunię wieżę Hi-Fi. Pamiętam, że na ten prezent złożyli się jego rodzice chrzestni. Wieża była na wypasie, 3-płytowa szuflada, 2 wejścia na kasety. Pozwalało to na kopiowanie kaset lub zgrywanie muzyki z płyt na kasety - nawet tworząc w ten sposób składanki kawałków z różnych płyt. Oryginalna kaseta kosztowała wtedy 20 zł, a płyty ponad 50. To było jak na tamte czasy, dla gimbusa, bardzo dużo pieniędzy. Razem z wieżą dostaliśmy jakieś tam płyty i kasety, ale nic specjalnego. W ogóle teraz się zastanawiam nad takim rozwiązaniem, jakie wtedy istniało: były jakieś hity w radiu, składanki kosztowały wciąż over 50 pln, ale na bazarze były płyty z tymi samymi numerami w cenie 20 pln - haczyk tkwił w tym, że były to gówno-covery. Dziwna sprawa, ale istniały wtedy takie płyty.
Na początku słuchaliśmy radia. Zapomniałem dodać, że dało się też nagrywać audycje radiowe na kasety. Mieliśmy z bratem takie wielkie narożne biurko w kształcie litery L, a wieża stała w rogu. Odrabialiśmy lekcje, a w tle leciało kolejne notowanie listy Hop-Bęc. To były takie czasy, przynajmniej dla mnie (na pewno wiek miał tu do czynienia), że pojedyncze hity mocno odkładały się w głowie. Na pewno wiązało się to także z teledyskami, które znałem dzięki wspomnianej kablówce. Działało też wspomniane nagrywanie/przegrywanie. Ogólnie każdy w klasie miał po jednej płycie + kilka kaset i pożyczało się + przegrywało na czyste kasety audio - jakość odsłuchu potem była w stylu "nagrywane kebabem" ale nie było innego świata.
W końcu powzięliśmy z bratem zamiar kupna pierwszej oryginalnej płyty do kolekcji. Problem bariery finansowej rozwiązał się w taki sposób, że Tato chyba nam ten zakup obiecał w nagrodę za jakieś osiągi lub w związku z okazją cykliczną typu urodziny - nie pamiętam. Płyty oczywiście kupowało się w taki sposób, że należało się udać do jedynego w mieście sklepu muzycznego (Musicland) i wybrać z tego co było dostępne. Należy tu nadmienić, że nigdy nie byłem - i do tej pory nie jestem - znawcą muzyki obdarzonym jakimś wyszukanym gustem. Nie miałem wtedy pojęcia o klasykach rocka, nie wiedziałem co jest arcydziełem, a co jest obciachowe. Oglądałem MTV, słuchałem radia i coś mi się podobało, a coś innego nie. Oczywiście wybór pierwszej płyty nie mógł być przypadkowy. Oglądaliśmy z bratem kanały muzyczne całymi dniami. Prowadziłem konsultacje z kolegami z klasy w sprawie tej płyty. Nie chciałem, żeby była to płyta, która jest super w tym sezonie, a będzie obciachowa w następnym. Chodziłem do Musiclandu po lekcjach i patrzyłem na wystawę. W końcu podjęliśmy decyzję i udaliśmy się z Tatem do sklepu celem nabycia płyty.
The Offspring - Americana. Zespół znałem wtedy z kawałka "Pretty Fly", który wspomniane kanały muzyczne serwowały do pożygu i do posru. Był dynamiczny, niegrzeczny i infantylnie prześmiewczy i chyba pasowało to do wieku, w którym byłem.
Wieczorem wróciliśmy do domu i włączyliśmy wieżę. Wyjęliśmy książeczkę dołączoną do płyty i zaczęliśmy odtwarzać kolejne utwory przewracając strony. Do każdego utworu był tekst + grafika. Przesłuchaliśmy całą płytę, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Okazał się, że była już pierwsza w nocy, rodzice spali, a my na minimalnej głośności z uchem przy głośniku słuchaliśmy dalej.
Pierwsze wrażenie było takie, że ta płyta wcale nie jest prześmiewcza. Okazało się, że zawiera utwory poważniejsze, smutne, dające do myślenia. Siedziałem w szkole i nucąc w głowie myślałem, kiedy przyjdę do domu i posłucham "Have You ever" czy "The kids aren't allright", który zresztą doczekał się teledysku. Lubiłem i do tej pory lubię słuchać "Staring at the Sun" na początek pracowitego dnia. Na wspomnianej książeczce uczyłem się angielskiego tłumacząc sobie te teksty.
Od początku miałem jednak problem z piosenką numer 13, "Pay the Man". Trwa ona 10:19, początek to instrumentalne intro z orientalnymi elementami, które zupełnie nie pasowały mi do klimatu płyty, zaś koniec to cisza + wygłupy na trąbce. Nie miałem do niej cierpliwości i mocno ją ignorowałem.
Płyta towarzyszyła nam przez kolejne lata. W roku 2000 i później, w moich końcowych klasach gimbazy, horyzont się nieco poszerzył, pojawiły się kolejne kawałki/zespoły/płyty w kręgu zainteresowań - Korn, Limp Bizkit, później Linkin Park i jeszcze kolejne, które nie są przedmiotem tej historii. Dostaliśmy komputer i zaczęła się epoka formatu .mp3. Zaraz też wyszedł kolejny album The Offspring - "Conspiracy of One", który w pewnym stopniu mi się podobał, ale nie dało się porównać wrażeń z poprzedniej płyty.
Jakoś tak pod koniec studiów, gdy do domu rodzinnego przyjeżdżałem już bardziej w gości i zaczynałem zabierać jakieś pamiątki z dzieciństwa, pomyślałem o tej płycie. Leżała jak zawsze koło wieży (której chyba już nikt nie odpala od kilku lat - Mama ma radio przenośne, brat jak przyjeżdża odpala muzykę z komputera). Książeczka była niemożebnie styrana, wszystkie rogi wyświechtane od przeglądania. Płyta była tak porysowana, że nie jestem pewien, czy dało by się jej posłuchać więcej niż 3 razy. Nie zabrałem jej z domu - w gruncie rzeczy byłoby to nie fair wobec brata, więc została tam jako rzecz wspólna.
Wystarczyło to, żebym wrócił myślami do niej na tyle mocno, by zacząć jej słuchać podczas pracy z jutuba, lub wieczorem do odpoczynku. I wtedy na spokojnie, chyba po raz pierwszy tak uważnie, przesłuchałem "Pay the Man". Zrozumiałem swój błąd. To była najlepsza piosenka z tej płyty - po prostu musiałem do niej dorosnąć. I na końcu, przy wyciszaniu instrumentów ten tekst: "My life is for me" dał mi solidną dawkę #feels.
Chciałem podzielić się tą historią, bo w ostatni weekend opowiadałem ją żonie i jakoś tak mi się to po raz pierwszy ułożyło w całość - więc spisałem zanim zapomnę.
tl;dr
Pewnie #nobodykiers i może nie #coolstory ale #truestory, taguję #muzyka #theoffspring #nostalgia #gimbynieznajo (chociaż to pierwszy rocznik gimby) #plyty
offspring i blink 182 i limp bizkit i linkin park to muzyka konca podstawowoki i 1,2 klasy gimnazjum
pamietam jak za gowniarza angielskiego jeszcze wogole nie umialem ale znalem cale intro na pamiec nie rozumiejac nic z niego ( ͡° ͜ʖ ͡°)