Wpis z mikrobloga

Nie do końca wiem, jak to napisać, ale myślę że najłatwiej będzie po prostu rozbić to na dwie części, choć i tak nie wiem, jak to dalej poleci. A więc tak:

Świętuję dzisiaj dwie rzeczy:

1) Poranny odczyt wagi pokazał drugi dzień z rzędu 69 kilogramów, a więc oświadczam, że trwająca 2,5 roku, pełna potu i wyrzeczeń kuracja odchudzająca nareszcie się zakończyła. W sumie zrzuciłem 50 kilogramów zacząwszy od 119 kilogramów. Przy moim wzroście była to już otyłość. Miałem nadciśnienie i zero kondycji. Męczyłem się, pociłem przy najmniejszym wysiłku, a higiena osobista była, uhm, trudna a z racji zwałów tłuszczu i skóry jej efekty nie trwały długo. Że też zachciało mi się wtedy jednej panny... Rezultat łatwo było przewidzieć, chociaż ryja wybitnie paskudnego nigdy nie miałem, ani nie jestem też wyjątkowym debilem. Pomimo tego, mając nawiasem nienajgorszą wcale przemianę materii, udało mi się doprowadzić do stanu, gdzie wyglądałem jak tłusty knur i dostałem od niej za swoje, bo olała mnie raczej ekstremalnie. Ale byłem wkurzony!! Wściekły!! Nie do końca tylko wiedziałem na kogo. Wiedziałem, że jeśli tego nie skanalizuję, to eksploduję. Postanowiłem to ukierunkować na zrzucenie "tych 9 kilogramów". Zaczęły się niedojadania. Później codziennie albo co drugi dzień 30 minut rowerku treningowego (była zima 2010/2011), potem 45 minut, na końcu 60 minut. Postanowiłem też spróbować biegania. Na początku 2 kilometry, potem 2,5 kilometra, 3, 3,5 kilometra, później regularnie 5 kilometrów, potem pojawiły się "dychy" a waga spadała. 110 kilogramów pojawiło się szybciutko, potem np. 2-3 miesiące utrzymania (pilnowałem się jak mogłem), potem znowu niedosyt mówiący "jeszcze trochę 2-3, góra 5 kilogramów". I tak poszło: 110, 105, 102, 100, 98, 92, 85, 81, 79, 77, 75, 73, 71 i bum 69 kilogramów! W międzyczasie naprawdę wkręciłem się w aktywność fizyczną. Teraz ćpam sport i połykam kilometry, na rowerze i biegiem. Poza tym preferuję chodzenie wszędzie gdzie się da zamiast korzystania z komunikacji. Uwielbiam to robić a efekty są wymierne. Jestem szczupły, świetnie się czuję, mam świetną kondycję, niezłą figurę, nie męczę się, prawie wcale się nie pocę, a najlepsza jest świadomość, że coś robię i że #!$%@? da się i ja to zrobiłem. Nie mówiąc już o tym, jaki wpływ ta podróż i praca włożona w doprowadzenie siebie do porządku miała na moją psychikę. Dzisiaj ludzie nie poznają mnie na ulicy, a po dłuższej rozmowie dochodzą do wniosku, że człowieka w środku też nie rozpoznają. Nieświadomie przekułem porażkę w sukces. Dziękuję wszystkim Wykopowiczom dopingującym mnie w przeróżnych sztafetach i rowerowych równikach. Nie wiem, czy zrobiłbym to bez Was. :-)

2) Wygląda na to, że coś nareszcie wyciągnęło mnie z dołka, w którym tkwiłem nie wiadomo, jak długo... rok, półtora, może nawet dłużej. Kiedy jest Tobie źle tak długo, zacierają się granice. Nie wiesz, kiedy ostatni raz było Ci naprawdę dobrze i co konkretnie leżało Ci na wątrobie tak długo. Przynajmniej ja tak mam. Działo się przez ten czas sporo: masa pracy zawodowej, złamane serce kilka razy, cały rok remontów, cały #!$%@? wór faktycznych i wyimaginowanych zmartwień. Aż do... soboty, kiedy poczułem taką dziwną i dawno nieodczuwaną lekkość bycia. Dlaczego teraz? Chyba dlatego, że zacząłem wysyłać CV do firm i rekruterów. Zacząłem to robić, bo pewnego dnia dotarło do mnie, że możliwość robienia czegoś nowego, w nowym miejscu i z nowymi ludźmi, sama tego wizja, jest piękna. Niezależnie od tego, czy coś z tego będzie. Dotarło do mnie, że gdzieś utknąłem, ale to nie jest nic finalnego! Że wszystko mogę przecież zmienić. Że ta beznadzieja, którą czuję może być po prostu moją własną projekcją. I właśnie w sobotę wyszedłem z domu i nagle zacząłem czuć wszystko na nowo: zapachy, wiatr, słońce, szum drzew. Wszystkie zmartwienia, które zasnuwały mój umysł były, ale były takie odległe, jakby nierzeczywiste. Bałem się, że to tylko taki lepszy dzień, ale to zostało. Nawet w tej "znienawidzonej" robocie jestem inny: mniej zestresowany, bardziej pogodny, bardziej otwarty i życzliwy, mniej wymagający wobec siebie i innych. I wiecie co? To wraca - od razu! I nagle wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku, a sprawy idą po mojej myśli. Postanowiłem iść dalej tą drogą odganiać od siebie te zmartwienia, robić swoje będąc usmiechniętym, życzliwym i otwartym na ludzi. I nie wymagać od innych tego samego, czego wymagam od siebie, a i od siebie wymagać trochę mniej. Może trochę siebie polubić nawet? :-) Być mniej stanowczym wobec siebie, nie odstraszać tak przyjaźni i miłości, jak to robiłem ostatnimi czasy. Żal, ile przyjaźni, a może nawet związków odstraszyłem od siebie będąc wrednym, gorzkim burkiem. Ale nic, jednym z kroków na tej nowej drodze jest właśnie nie pozwalanie aby żal na nowo się we mnie zakorzenił. Trudno, nawet jeśli sam zabrałem sobie, powiedzimy, dwa lata. Ludzie mają gorzej, niektórzy siedzą latami w pierdlu za niewinność, tracą lata, a wychodzą i uczą się żyć dalej. Ja też mogę! Nawet jeśli będzie ciężko będę dalej nad sobą pracował, bo jednak niestety muszę, ale wiem, że będzie warto. I Wy też, moi drodzy Wykopowicze, nie ustawajcie w poszukiwaniu szczęścia. :-)

Aha, a ta laska, która 2,5 roku temu mnie tak paskudnie olała w sobotę idzie ze mną na imprezę firmową, choć z nami już nie pracuje. Zaprosiłem ją, a ona się zgodziła. Zrobiłem na niej wrażenie. Na nic nie liczę, ale zakręcić takie koło to też trzeba umić. ;-)

#oswiadczenie #tylewygrac #motywacja
  • 42
@Splot: "Kiedy jest Tobie źle tak długo, zacierają się granice. Nie wiesz, kiedy ostatni raz było Ci naprawdę dobrze i co konkretnie leżało Ci na wątrobie tak długo." - lepiej bym tego nie ujęła. Gratuluję. Tak serdecznie i bardzo mocno, bo chyba wiem co musiałeś czuć - sama pozbyłam się nieco ponad 32 kg wywracając swoje życie do góry nogami i jest mi z tym zaskakująco dobrze. Jeszcze raz duże -
@ETplayer: @wrednota: Nie wiem, czy nie będę tego zalowal, ale skoro i tak mam swoja wlasna fotke w profilu, to what the hell... Jeśli komus przy okazji ma się zachcieć nad sobą popracować to proszę. Fotka po lewej to lato 2010. Fotka po prawej zrobiona 2 kilogramy temu. ;-) Innej nie mam, bo ciagle niespecjalnie lubie pchac się przed obiektyw.

http://img811.imageshack.us/img811/2697/94191883.jpg
@hqvkamil: No, to pewnie mnie pobijesz. Niewazne, ile zjedziesz, ważne zebys czul się z tym dobrze i wygodnie. Ja w samej koncowce miałem problem z zatrzymaniem "zjezdzania", ale zadzialalo postawienie sobie celu/bariery psychologicznej. Postanowilem, ze dla mnie będzie to -50 kilogramow, czyli teraz musze trzymać te 69 kilogramow, trenując bądź nie. Z moja aktywnoscia i samokontrola nie powinno być to problemem. :-)
@Splot: absolutnie zle ci nie zycze, ale jeszcze tysiąc razy będziesz czuł się #!$%@? po maksie, za każdym razem jeszcze gorzej i potem znowu będzie lepiej, bo coś tam. Dlaczego? Bo skoro pierwsza lepsza panna doprowadziła Cię do czegoś takiego, to jak rzeczywiście życie da Ci po dupie, to skończy się na samobójstwie.
@nie_policjant: Pewnie będę, ale wyjde z tego tak jak teraz i jeszcze wcześniej, zanim zalozylem konto na wykopie i postanowiłem się tym podzielic. I proszę: nie "pierwsza lepsza panna" i nie "samobójstwo", bo nie znasz człowieka. Pozdrawiam.