Wpis z mikrobloga

Mirki, zastanawialiście się kiedyś, jak to jest żyć w kompletnej izolacji od świata? Bez prądu, zasięgu, na malutkiej wysepce z dala od… wszystkiego?

Historię Benjamina, 50latka z plemienia Mbale w Prowincji Zachodniej Wysp Salomona zdradza orająca jego czarny brzuch ogromna blizna. W latach 80, Ben, mający wtedy 17 lat, zachorowuje na raka. Pogodzony ze swym losem, żyjący na jednym z najbardziej niedostępnych archipelagów chłopak poznaje cudem przebywającego w okolicy Australijczyka, który opłaca mu przelot, leczenie i pełną rehabilitację u siebie w kraju.

W dowód wdzięczności, na jednej z wysepek należących do jego plemienia (tzw. Customery Land), Ben postanawia wybudować swojemu przyjacielowi pleciony z liści palmy sagowej domek, aby ten mógł odwiedzać go zawsze, kiedy tylko zapragnie spędzić czas na jednej z największych na świecie lagun - Marovo. Z biegiem czasu, Ben buduje jeszcze dwa podobne domki na swojej wysepce zapraszając kolejnych podróżujących.

Numer do Bena znajduję w czeluściach Internetu. Mam szczęście, ten przebywa akurat w Honiarze, dzięki czemu obaj mamy zasięg. Dzisiejszej nocy będzie wsiadał na statek płynący do Gizo, stolicy Prowincji Zachodniej, zatrzymujący się po drodze w kilku mniejszych zatokach Marovo.

Przemierzając zatłoczone doki Honiary, po jakimś czasie udaje nam się dostać świstek papieru, który ma nam zagwarantować wejście na pokład przemierzającego lagunę transportowca. Punktualnie o 21 stawiamy się w porcie, gdzie pośród tysięcy skrzyń, toreb, pakunków, tobołów udaje nam się dostać na statek i znaleźć suchy kąt. Nie wiem jak wygląda Ben, więc nawet nie podejmuję prób poszukiwania go wśród masy Salomończyków (ten wyławia nas z tłumu nad ranem).

15 godzin później, jesteśmy prawie na miejscu. Opływający wyspę Vangunu statek zatrzymuje się raz po raz, gdzie z ukrytych w gąszczu palm wioseczek z daleka widać sunące ku nam łódeczki tubylców śpieszących odebrać zamówiony towar. Całość trwa w nieskończoność, co większe skrzynie przenoszone są pokładowym zardzewiałym dźwigiem, co mniejsze pakunki przerzucane są na czółna przez otwarte włazy tuż nad poziomem wody (zdjęcie w komentarzu).

Gdy dopływamy do Seghe, najbliższej wysepce Bena zatoki, czeka na nas już łódka z małżonką gospodarza za sterami. Przerzucamy zakupiony na Guadalcanal towar, włącznie z plastikowym krzesłem, i po chwili suniemy do celu, mijając po drodze mniejsze lub większe wystające z wody, pokryte gęsto palmami połacie lądu.

Następne 4 dni spędzamy na wysepce wielkości nawet nie połowy boiska piłkarskiego. Na lądzie jesteśmy tylko my oraz Ben z żoną i córką. Jako, że od zawsze interesował mnie temat ludzkiego wyobcowania i izolacji, wiele czasu spędzamy na rozmowach. Ben mieszka tu od zawsze. O widocznych wokół podobnych wysepkach opowiada jak o swoim osiedlu. Wie, na której wyspie mieszka jego kuzyn, wuj, i inni członkowie plemienia. Gdzie czasami przywożą piwo, gdzie ropę, a gdzie najlepiej dostać pędy bambusa. Po okolicznych archipelagach porusza się swoja łodzią jak po dzielnicy. Nie wyobraża sobie życia gdzie indziej, nawet jeśli chcąc kupić plastikowe krzesło musi czekać tydzień na płynącą 15 godzin łajbę.

4 dni. Bez prądu, zasięgu, pijąc deszczówkę i spędzając czas pływając dookoła naszej, lub gapiąc się na wszystkie inne okoliczne wyspy. Po pierwsze cisza, pośród której wszystko co nią nie jest wydaje się zwiastowaniem czegoś paradoksalnie nienaturalnego. Na wyspie nie ma ssaków, ale za to słychać każdy spacer kraba wokół palmowego domku. Bezdźwięczną otchłań co raz przerywa łoskot upadającego kokosa. Lecz po chwili orientujesz się, że tak naprawdę nie jesteś w ciszy. Wszędzie gdzie się udasz, dosięga cię dźwięk fal, które umysł już dawno zignorował niczym nos przed oczyma. Gdzie nie usiądziesz, gdzie się nie położysz lub przystaniesz – dosięgną cię dźwięki okolicznych fal. Tutaj możesz uciec przed światem, ale nie przed nimi.

Wspomnę jeszcze tylko, że kilka lat temu zrobiłem coś podobnego, tylko chyba jeszcze bardziej dzikiego. Pracując w małej wiosce w Ghanie, w wolnym czasie często wybierałem się na długi spacer na pobliskie wzgórze. Osiągnąwszy cel, patrząc z góry mój wzrok zawsze przyciągała leżąca nieopodal brzegu malutka wysepka (zdjęcie w komentarzu). Wyglądała jak żywcem wyjęta z rysunkowego dowcipu o rozbitku: dwie palmy i kilka metrów kwadratowych piachu. Czym dłużej przyglądałem się jej, tym bardziej mnie hipnotyzowała. Wybijająca się spośród błękitnej tafli wody, rozbijająca na przekór sunące przez nią pieniste fale. Musiałem tam dotrzeć.

Ostatniego dnia mojego kontraktu spakowałem to, co najważniejsze: pożyczony namiot, kilka puszek fasoli, siatkę bułek, wodę, butelkę rumu i kostkę haszu. Zaprzyjaźnionym rybakom zapłaciłem kilka cedi, aby płynąc na połów wysadzili mnie po drodze na wysepce. Następne kilka dni spędziłem siedząc na kamieniu, obserwując wybrzeże Afryki Zachodniej z jednej, i taflę Oceanu Atlantyckiego z drugiej strony. Czwartego dnia zacząłem modlić się w duchu, żeby tylko rybacy nie zapomnieli mnie zabrać z powrotem.

#wanderlust – tag z mojej obecnej tułaczki po Oceanii oraz wyspach południowego Pacyfiku.

#podroze #podrozujzwykopem #ciekawostki #azylboners #swiat #zainteresowania
Dwadziesciajeden - Mirki, zastanawialiście się kiedyś, jak to jest żyć w kompletnej i...

źródło: comment_9CEZ9tExKqOLfAsy6AMUuFQ7T8G7TTwp.jpg

Pobierz
  • 15
@zdechly_jez: możliwości jest całkiem sporo, szczególnie w tzw. sektorze development (w Polsce niestety niezbyt rozwiniętym), wszystko zależy od posiadanych umiejętności i zapotrzebowania na nie w poszczególnych krajach rozwijających się :)

@Maniera: dziękuję za dobre słowo :) Z tą fotografią analogową u mnie wiąże się w sumie ciekawa historia. Podczas jednego z moich pobytów w Afryce ukradziono mi całkiem dobrą lustrzankę w Burkinie Faso i straciłem niemal wszystkie dotychczasowe zdjęcia. Po