Wpis z mikrobloga

Ciekawe wyimki na temat Dalajlamy, Tybetu i buddyzmu tybetańskiego z tekstu w Uważam Rze Historia:

Gdy w 1997 r. Dalajlama XIV odwiedził San Francisco, nieformalną gejowską stolicę USA, został zapytany na jednym ze spotkań, co buddyzm tybetański mówi na temat homoseksualistów. Dalajlama z uśmiechem wyjaśnił, że według tradycyjnych wierzeń za seks oralny i analny, nawet w heteroseksualnym małżeństwie, spotyka śmiertelników kara w postaci zesłania do obszaru piekła znanego jako Samghata, gdzie demony zniszczą im genitalia. (...) O tym incydencie szybko jednak zapomniano, gdyż kłócił się z uładzonym, cukierkowym popkulturowym wizerunkiem buddyzmu tybetańskiego jako hipertolerancyjnej, pacyfistycznej i proekologicznej religii.

Świetnie zmontowany wizerunek Dalajlamy jako politycznie poprawnego księcia pokoju umożliwił tybetańskiemu lobby mistrzowską sztuczkę – sprawił, że lewica z całego świata uznała za swojego bohatera teokratycznego władcę feudalnego kraju, w którym nigdy nie przejmowano się takimi zachodnimi wymysłami, jak prawa człowieka, ekologia czy neutralność światopoglądowa państwa. Ta sytuacja jest tym bardziej absurdalna, że Dalajlama patronował wspieranej przez CIA antykomunistycznej partyzantce, popierał indyjskie próby nuklearne, krytykował europejskie rządy za przyjmowanie islamskich imigrantów i wypowiadał się bardzo pozytywnie o Donaldzie Trumpie.

Tak jak papież jest przywódcą tylko jednej z gałęzi chrześcijaństwa, tak Dalajlama kieruje tylko jedną z gałęzi buddyzmu. Buddyzm tybetański jest zaliczany do nurtu wadżrajany, czyli diamentowej drogi. (...) Dalajlamie ma służyć kilka tysięcy demonicznych istot (...) Są jednak istoty duchowe, których jakoś nie daje się okiełznać. Jedną z nich jest Dordże Szugden (...) Wyznawcy Dordże Szugdena skarżą się zaś, że są prześladowani przez ludzi Dalajlamy. Są atakowani fizycznie, dostają groźby śmierci, och ołtarzyki są niszczone. Gdy w 1998r. ekipa szwajcarskiej telewizji kręciła w Dharamsali reportaż na ten temat, podszedł do nich buddyjski mnich i zagroził: "Za siedem dni zginiecie!".

Obraz dawnego Tybetu jako pacyfistycznego kraju szczęśliwości jest tylko bajeczką dla białych liberałów. (...) Na początku IX w. imperium tybetańskie sięgało nawet do Zatoki Bengalskiej. "Ciężkie tybetańskie szable" sławił w dwudziestoleciu międzywojennym polskim pisarz i podróżnik Antoni Ferdynand Ossendowski. A i w latach 50. i 60. wspierani przez CIA tybetańscy żołnierze wyklęci nieraz dali się we znaki chińskim najeźdźcom.

Miejscowy system karno-penitencjarny przewidywał podobnie makabryczne tortury i metody egzekucji jak w sąsiednich Chinach. Jeszcze na początku XX w. zdarzało się, że szamanów bon obdzierano żywcem ze skóry, którą później wieszano na ulicach podczas świąt. (...) O Lhasie mówiono, że "dziwek jest tam tyle, ile psów". Popyt na ich usługi musiał być więc duży, a nawet w opowieściach o życiu dawnych buddyjskich mędrców otwarcie mówi się o ich przygodach z prostytutkami, tancerkami i barmankami. (...) Japoński mnich Kawaguchi Eikai nie mógł się nadziwić urodzie młodych towarzyszek tybetańskich lamów – były to prawdopodobnie dziewczęta wykorzystywane w tantrycznych rytuałach magii seksualnej. (...) Żyjący w pierwszej połowie XX w. tybetański mnich intelektualista Gendün Chöphel w jednej ze swoich książek radził tym, którzy w takim rytuale chcieli wykorzystać dziewczynkę, by nie penetrowali jej na siłę, tylko stymulowali ręcznie, a przed seksem poczęstowali ją miodem i słodyczami. Ze względów numerologicznych preferowano w takich eksperymentach dwunastolatki i szesnastolatki.

W tym świecie magicznych rytuałów znalazło się też miejsce dla zaklęć mających sprowadzić śmierć na wroga. (...) "Taką osobę należy wyeliminować, wyobrażając ją sobie jako istotę zawieszoną do góry nogami, wymiotującą krwią, trzęsącą się i ze zmierzwionymi włosami. Należy wyobrazić sobie palącą igłę wchodzącą w jej plecy".


#buddyzm #tybet #dalajlama #historia #religia #ciekawostki
  • 1