Wpis z mikrobloga

#zeglarstwo #zagle #truestory #takbylo #norwegia #emigracja chyba trochę #heheszki
Opowiem wam dziś histeryjkę, którą sporo osób już słyszało, ale jednak nie wszyscy.
Akcja z roku chyba 12, albo 13. Rok wcześniej umawialiśmy się u nas w "Klubie" że panowie płyniemy do Oslo na regaty.
Regaty całkiem spore, bo to w końcu Færderseilasen całkiem sporo do przepłynięcia w słabym akwenie, no i start za dnia a końcówka dnia następnego. Niby to ok 80Mm no ale jak wiadomo w linii prostej, przy regatach i w tym wąskim gardle robi się prawie 2x tyle. a i droga nasza z Flekkefjord do krótkich nie należała, cos ok 250Mm.
Tak więc by bardzo nie przynudzać, na dwa dni przed wypłynięciem okazało się: ten nie może bo go żona nie puści, ten ma wokandę, a tamten się rozchorował. Regaty opłacone, a my zostaliśmy we dwójkę. Właściciel jachtu i ja. Dzień przed wypłynięciem znajomy dostaje telefon, chłopaki mam czas mogę płynąć jako trzeci. Tym trzecim okazał się Teddy, duńczyk mieszkający w Norwegii. Wcześniej słuchaliśmy niejednokrotnie na kei jaki z niego jest zajebisty żeglarz.
No OK Teddy wychodzimy dnia następnego o 5.
Ale wiecie chłopaki, ja w pracy będę, więc mogę was złapać w Lillesand, po drodze jeśli tylko wpłyniecie.
Wyszliśmy o 8 zamiast o 5, płyniemy pogoda wspaniała, wiatr do 5B a fala tak koło może pól metra, lecimy na katarynie i foku, bo trochę nam się spieszy.
Po drodze dostajemy info, że pogoda raczej się pogorszy, więc decydujemy się wejść do Lillesand przez taki przesmyk co zwie się Blindleia, bardzo piękne miejsce polecam. Po drodzę trafiamy daleko od brzegu na małą łódkę z niemieckimi wędkarzami, któzy mają jednak w dupie nasze informacje na temat pogorszenia się pogody. Po nocy, w deszczu i przy mocnym wietrze wchodzimy do Lillesand gubiąc po drodze drogę, i niebezpiecznie przepływając nad skałami.
Teddy miał się objawić najpóźniej o 9 rano. Pojawił się przed 13.
Szybko wychodzimy na wysokiej fali po nocnych wiatrach.
Po może dwóch czy trzech godzinach Teddy oświadcza, panowie nie spałem całą noc, muszę się przespać. *tutaj informacja, kupiliśmy sobie piwo na drogę, chyba w sumie 12 szt, z czego po drodze do Lillesand wypiliśmy po 2 na głowę.
Kawa w termosie, dobry humor i tak się na tej fali bujamy w stronę Oslo.
Po czterech godzinach Ole mówi, ej idź no do lodówki i przynieś nam po piwku, schodzę, a tam Teddy śpi w objęciach pustych puszek. Łajza wypiła nam cały zapas browara. Kopnąłem go więc delikatnie w dupę, bo chrapał, na co otwierając jedno oko mówi "No co przecież zaraz odkupię" No tak bulwo, na środku Skageraka.
Dotarliśmy do Oslo, więc skakał w podskokach do sklepu, ale niesmak pozostał.
Na Aker brygge ustawili nas w pięknych pakietach, chyba po 10 jachtów, trochę chaotycznie, bo jak wpływaliśmy tak nas stawiali.
Na kei oczywiście wielka impreza przed regatami, zejście na keje, przez tyle jachtów a później powrót na burtę mogło skończyć się kacem i wejściem chwiejnym krokiem. Wiadomo.
Rano o 6 pobódka, wszyscy wychodzą na wodę, bo przecież niektórzy startują, a stoją jako pierwsi. Znów chaos, jacht z naprzeciwka rozbija nam światłą nawigacyjne na dziobie, lecz szczęśliwie mamy jeszcze oświetlenie na topie, co pozwala nam na start, który mamy o 15, więc po kilku kółeczkach stajemy znów przy kei. Śniadanie, obiad, zwiedzanie, wyjście.
Stała się sprawa niemożliwa, przechodzimy przez start jako 2 załoga, szok. Ale po godzinie dobrej passy, przy zwrocie pęka nam krętlik przy talii grota, przelatując mi na wysokości głowy. Dopiero po chwili łapię co się stało.
Zrzucamy grota, genue, stajemy w dryfie, szybka narada, kończymy....eeee nie Teddy wyskakuje z pomysłem złapania talii przez szekle, czy karabinek, po poszukiwaniu szekli udaje się ale spadamy daleko do tyłu. W końcu nie chodziło o wynik, a o zabawę, no ale wiecie, rozumiecie, jak już fajnie poszło to apetyt i tak dalej.
Płyniemy....i wiecie co, nasz Teddy co jakiś czas znikał w kabinie. Przy wejściu do Drobak, gdzie jak cholera potrzeba na pokładzię jak najwięcej osób, bo szoty, baksztagi, i ogólnie trzeba się trymować Teddy oświadcza, że strasznie się źle czuje, nic dziwnego bulwo, jak się nadziabałeś piwem co schował sobie w śpiworze..
No ale cóż powoli płynie się do przodu. Po wachcie wstaję, wcześnie rano, a tu wiatr zdechł, my na środku wody, dookoła nas jachty wszystko stoi, a my płyniemy, JEDEN węzeł, ale jednak.
Nawet nasz dzielny Ted jest zdrowy.
Pada hasło, idź zrób coś do jedzenia, bo śniadanie rzecz ważna.
Schodzę więc pod pokład i zaczynam robić kawę, jajecznicę *przecież to się robi najszybciej. Wtem wpada Ted, przesuwa mnie od garów, bo będzie robił śniadanie, grzecznie mu tłumaczę, że właśnie robię dla wszystkich i mi przeszkadza, wierzcie mi, po tym jak powiedział że gównianych jajek jeść nie będzie, myślałem że wyrzucę pokurcza za burtę.
Później popołudniem stanęliśmy na jakiejś wyspie celem zrobienia grilla w pięknych okolicznościach przyrody, standardowa procedura rzut z rufy, jeden na desant z cumą dziobową i kościami do wbicia w skały, i stoimy.
Wchodzę na kaczy dziób, Teddy ma rzucić kotwę z rufy, no i rzucił, ale już końcówki nie obłożył, kotwica i 30m łańcucha poszło.....
Szczęśliwie odstawiliśmy go do Lillesand, chociaż mało brakło a zostałby na tej wyspie.
Tak to jest pływać z balastem.
Pobierz PMV_Norway - #zeglarstwo #zagle #truestory #takbylo #norwegia #emigracja chyba trochę...
źródło: comment_3oIFWLtYwFIlp3M9GeE7EpulO1AWg3PH.jpg
  • 2