Wpis z mikrobloga

40 858 - 4 = 40 854

Nareszcie mi się udało obejrzeć "Casabalnkę" i parę innych klasyków ;s

All Quiet on the Western Front (1930) – 8,5/10

Zdobywca Oskara z 1930 roku o mocno antywojennej wymowie (został przez to zakazany w wielu krajach przygotowujących się do II WŚ). Opowiada historię paru młodych Niemców, którzy pod wpływem nauczyciela postanowili zaciągnąć się do wojska. Szybko okazuje się jednak, że życie na froncie jest dalekie od ich wyobrażeń. Dobrze są oddane problemy żołnierzy: głód i strach przed śmiercią, tęsknota za domem i ogólna atmosferę przygnębienia.

Doskonałe są sceny balistyczne, które imponują rozmachem i montażem (przebijają sceny walk z powstałych prawie 30 lat później „Ścieżek chwały” Kubricka). Wszystko jest realistyczne i współtworzy wojenny klimat. Świetna jest scena finałowa. Szkoda, że pomimo udźwiękowienia brakuje muzyki. Pacyfistyczny wydźwięk nie razi łopatologią czy moralizatorstwem. Pod tym względem „Na zachodzie bez zmian” można postawić na równi z „FMJ”, Plutonem” czy „Apocalypse Now”.

Gone with the Wind (1939) – 8/10

Pamiętam ten film z czasów gdy jeszcze byłem mały. Dla mnie był on wówczas synonimem nudy. Chociaż nie przepadam za melodramatami, to jednak muszę przyznać, że „Przeminęło z wiatrem” ma swój urok. Ekranizacja bestsellerowej powieści Margaret Mitchell nieprzypadkowo zgarnęła aż 9 Oskarów.

Jest to historia o relacjach i uczuciach, o tym jak ludzie zmieniają się pod wpływem wojny, o ich umiejętnościach przystosowania się do powojennej rzeczywistości, a przede wszystkim o dumie i straconych szansach. Wszystko na tle wojny secesyjnej. Pewnym mankamentem jest fakt, że całość została pokazana przez pryzmat Południa – południowcy są ukazani jako bogaci ludzie, szlachetni, z klasą i ideałami (pomimo, że ich majątki wyrosły na pracy niewolników), a Jankesi jako straszni i bezduszni najeźdźcy. Bardzo ograniczona swoboda interpretacji może więc nieco razić.

Pomimo że film trwa prawie cztery godziny to nie zdążył mnie znudzić. Akcja może nie toczy się zbyt szybko, ale jest dobrze rozłożona w czasie, tak że cały czas dzieje się coś istotnego z punktu widzenia fabuły. Dialogi są doskonałe, a odtwórcy głównych ról bardzo charakterystyczni – pasują do swoich ról. Niestety zdarzały się momenty w których grali oni zbyt teatralnie/ sztucznie, co najbardziej raziło w przypadku grającej główną rolę Vivien Leigh. Najprzyjemniej dla oka wypadła chyba Olivia de Havilland.

Zastosowanie technicoloru sprawiło, że zdjęcia wyglądały bardzo ładnie. Odrobinę nostalgicznie wyglądały panoramiczne ujęcia, pokazujące piękno południa. Dobrym uzupełnieniem była muzyka.

Citizen Kane (1941) – 9/10

Opus magnum Orsona Wellsa, które łatwiej docenić gdy zwraca się uwagę na techniczną stronę filmów i ich wkład w kinematografię. Welles zastosował tutaj nieznany wcześniej sposób narracji, rezygnując z liniowości fabuły na rzecz retrospekcji. Także technika filmowania była czymś przełomowym: duża głębia ostrości, ekspresyjne operowanie światłem i cieniem (świetne zdjęcia G. Tolanda) oraz montaż wewnątrzkadrowy. Do tego nowatorski ruch kamery i sporo ujęć wertykalnych, z góry czy z dołu (w ten sposób zazwyczaj pokazywano Kane’a, podkreślając jego dominującą osobowość).

Film został luźno oparty na biografii słynnego barona prasowego Williama Randolpha Hearsta, który zresztą przy pomocy swojego imperium medialnego przyczynił się do skutecznego odstraszenia publiczności od dzieła Wellsa. „Citizen Kane” stworzył portret osobowości niezwykłej, fascynującej i pełnej sprzeczności, która nie uznaje rzeczywistości i ślepo realizuje swoje wizje. Obraz idealisty, który nie wytrzymał próby jaką postawiło przed nim życie i na starość stał się zgorzkniały i samotny.

„Obywatela Kane’a” każdy może go odczytać na swój sposób – można uznać, że mówi on o braku miłości, o przyjaźni, zepsuciu, upadku ideałów, samotności czy o potędze pieniądza. Mnogości interpretacji sprzyja zresztą bogata symbolika zastosowana w filmie (sanki, szklana kula, Deklaracja Zasad czy tabliczka informująca o zakazie wstępu na teren posiadłości Xanadu).

Casablanca (1942) – 8/10

Bardzo dobry melodramat z wątkiem kryminalnym (lub na odwrót). Z całą pewnością jest to film, który można uznać za ponadczasowy. Świetnie zagrany przez trio Henreid - Bergman – Bogart. Szczególnie ten ostatni podobał mi się w swojej roli, był taki przekonujący - zimny, obojętny, cyniczny i mimo wszystko wrażliwy. Muzyka nieźle uzupełniała obraz (scena z Marsylianką taka piękna ;_;), a dialogi można uznać za kultowe. Sama historia była ciekawa (całkiem znośna jak na melodramat), podobało mi się jej osadzenie w realiach IIWŚ (nie zabrakło kilu smaczków z tym związanych) i zakończenie.

#maratonfilmowy #kinoespo #klasyka
Espo - 40 858 - 4 = 40 854 



Nareszcie mi się udało obejrzeć "Casabalnkę" i parę in...

źródło: comment_4eryMZBNjHv4R0AFbVvq9ayNvGqd8SpW.jpg

Pobierz
  • 2