Wpis z mikrobloga

#paranormaleeca #truestory #creepystory #potwory #duchy

Cz. 1 - Potwory i strachy z dzieciństwa (UWAGA, DŁUGI TEKST)


Zainspirowana historiami o duchach, które zamieścili @th0r, @ateibok i @biuna, postanowiłam również podzielić się z mirkami swoimi osobistymi doświadczeniami z kategorii tych dziwnych (o duchach będzie więcej w dalszych częściach, w ogóle jest tego... sporo). Znajomych, którzy te historie słyszeli bądź w nich uczestniczyli, proszę o zachowanie moich danych osobowych dla siebie. :) Imiona bohaterów zostaną zmienione; całą resztę opowiem dokładnie tak, jak pamiętam.

Chciałabym zacząć od początku, a zatem od wspomnień z wczesnego dzieciństwa. Wiele słyszy się o tym, że dzieci są bardziej otwarte na zjawiska paranormalne i częściej ich doświadczają, tylko dorośli im nie wierzą. Później te dzieci dorastają i same zaczynają wszystko racjonalizować, i dwadzieścia lat później same nie wierzą swoim dzieciom, kiedy te mówią, że widziały coś dziwnego - i tak krąg się zamyka. Pamięć bywa też zawodna; sama nie pamiętam już dziś zbyt wiele z tego, co przytrafiało mi się w wieku przedszkolnym, ale kilka rzeczy, które pamiętam, pamiętam bardzo wyraźnie - i pamiętam na przykład, jak moja mama nie wierzyła w to, co jej mówiłam, przez co w pewnym momencie na dłuuugie lata przestałam się z nią dzielić swoimi dziwnymi przeżyciami.

Po pierwsze muszę przyznać, że zawsze miałam żywą wyobraźnię, choć byłam też podobno zadziwiająco rozsądnym dzieckiem i zdecydowanie odróżniałam fikcję od rzeczywistości. Zaczęłam też bardzo wcześnie czytać, a co więcej, czytałam między innymi książki, których nie powinno się dawać dzieciom, i czytałam je nałogowo. Kiedy rodzice gasili światło w pokoju i kazali mi iść spać, czekałam, aż sobie pójdą, po czym odpalałam lampkę pod kołdrą i otwierałam książkę - a kiedy się zorientowali i zabronili palenia lampki, to czytałam przy świetle Księżyca (moje popsute lewe oko bardzo mi teraz za to dziękuje). Ale z tego, co pamiętam, i na co wskazują pewne szczegóły moich wspomnień, koszmary i idący za nimi paroletni lęk przed zasypianiem pojawiły się dopiero po tym, jak widziałam pewne rzeczy... na jawie.

Jeden z typów koszmarów - o potworach wchodzących przez okno do mieszkania (mieszkałam na parterze) - zaczął pojawiać się po tym, jak zobaczyłam coś za szybą. Łóżko (wtedy jeszcze piętrowe, stąd wiem, że musiało to być bardzo wcześnie i jeszcze przed takimi lekturami, jak “Baśnie” braci Grimm...) ustawione było tak, że po otwarciu oczu widziałam od razu okno. Pewnego dnia obudziłam się tuż po świcie, odruchowo spojrzałam w okno i w jego prawym dolnym rogu zobaczyłam okrągłą, trupio bladą twarz z wyłupiastymi, wodnistymi oczami i długim, cienkim, haczykowatym nosem, okoloną postrzępionymi, sterczącymi na wszystkie strony szarymi włosami. Oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo i wtedy zobaczyłam też szpony. Długie, ciemne szpony skrobiące po szybie,

k t ó r a z a c z ę ł a p ę k a ć. Kiedy zobaczyłam pęknięcie na szybie, schowałam się pod kołdrę i sparaliżowana strachem, czekałam, aż to coś sobie pójdzie (bo przecież wiadomo, że kołdra to najbezpieczniejsze miejsce na świecie). Myślę, że spędziłam tak parę godzin, zanim odważyłam się w końcu wyjrzeć spod kołdry - jak się pewnie domyślacie, żadnego potwora już nie było, a szyba - co zdziwiło mnie chyba bardziej niż sam potwór - była cała, bez jednego zadrapania! Nigdy więcej nie widziałam niczego bezpośrednio za szybą, choć mam jedno mgliste wspomnienie o czymś chodzącym po śniegu tuż przed świtem... Ale to wspomnienie jest już dziś dla mnie zbyt niewiarygodne, żebym nawet mogła je rozważyć jako realistyczne i pochodzi z nieco późniejszego okresu (6-7 lat), kiedy zdarzało mi się siedzieć całą noc na parapecie i wyczekiwać wschodu Słońca - być może ze strachu przed potworami pojawiającymi się już wtedy w snach. Z dzisiejszej perspektywy tłumaczę to sobie raczej halucynacją spowodowaną brakiem snu. Tak jest bezpieczniej.

Drugi typ koszmarów zaczął pojawiać się pod wpływem pewnego wydarzenia, które już o wiele trudniej byłoby wytłumaczyć osobistą halucynacją. Zdarzenie miało miejsce, kiedy miałam jakieś 3 lata; jego świadkiem była też moja siostra, wtedy w wieku 7 lat, oraz cała gromada innych dzieciaków z naszej ulicy - wszyscy w podobnym przedziale wiekowym, ponieważ bloki były wybudowane tuż przed moimi narodzinami specjalnie dla młodych małżeństw z małymi dziećmi. Tu należałoby wspomnieć, że okna naszego mieszkania wychodziły na oddalony ledwie o 100 metrów powojenny bunkier, a główne wejście do tego bunkru było wówczas niezabezpieczone. Bunkrów w okolicy jest więcej; połączone są siecią tuneli ciągnących się podobno całymi kilometrami, a przez okienka "kopuł" na szczytach bunkrów można było jeszcze wtedy dostrzec różne ciekawe rzeczy w zamkniętych i zapomnianych przez czas pomieszczeniach, np. starą armatę czy coś, co wyglądało na kupkę zakurzonych kości. I tu możecie się już zapewne domyślić, co się dzieje, kiedy zostawia się niezabezpieczone wejście do bunkru na osiedlu pełnym dzieci bawiących się bez opieki pod blokiem. Pewnego pięknego dnia sąsiad, wtedy w wieku ok. 6 lat (nazwijmy go Sebą) wpadł na genialny pomysł udania się do bunkru celem poszukania broni. Poinformował o swoim planie pozostałe dzieci, ale nikt nie odważył się pójść razem z Sebą, więc ja, moja siostra, dwie siostry Seby i ok. 10 innych dzieciaków zostaliśmy pod blokiem, obserwując bunkier i czekając na powrót Seby z łupami. Wyjście znajdowało się niestety z przeciwnej strony, natomiast sam bunkier był na tyle straszny, że nie chcieliśmy nawet czekać po drugiej stronie, bliżej wejścia. Seby nie było może z pół godziny, po czym zobaczyliśmy, jak wybiega z prawej strony bunkra, po ścieżce, która biegła wokół bunkra na połowie jego wysokości. Seba biegł z pustymi rękami, a za nim wyłoniło się... coś. Coś było zdecydowanie wyższe od Seby, biegło na nogach chudych jak patyki, korpus miało pokryty lub porośnięty futrem (zdarzenie miało miejsce latem i świeciło słońce), a w chudych jak patyki rękach trzymało jakiś długi kij, dzidę lub widły. W tym momencie część dzieciaków zamarła w bezruchu, a część - w tym siostra Seby stojąca tuż obok mnie - zaczęła krzyczeć wniebogłosy "SEBA, SEBA! UCIEKAJ! BIEGNIJ TUTAJ!". Z jakiegoś powodu Seba nie skręcił jednak w naszą stronę, tylko zrobił jeszcze parę okrążeń wokół bunkru. Kiedy wyłonił się po raz kolejny, skręcił wreszcie na ścieżkę w stronę bloku i tym razem nic już za nim nie pobiegło.

Z tego, co wiem, Seba nie chciał mówić o tym, co się stało w bunkrze i co go goniło, za to nikt już później do bunkra nie chodził. Ogólnie zdarzenie było chyba na tyle traumatyczne, że nie rozmawialiśmy o nim nawet między sobą... Jako rozsądne dziecko postanowiłam jednak poinformować o fakcie kogoś dorosłego i opowiedziałam o tym mamie. To był chyba ostatni raz, kiedy próbowałam - mama oczywiście zbagatelizowała sprawę i nie uwierzyła, chociaż przecież było wielu świadków zdarzenia i mogła zapytać którekolwiek z innych dzieci... Długo miałam do niej żal, że mi nie zaufała - kiedy byłam w liceum, opowiedziałam jej jeszcze raz o swoich dziwnych wspomnieniach z dzieciństwa. Wtedy już znała mnie na tyle, że wiedziała, że nie potrafię kłamać... i dopiero wtedy uwierzyła.

Jedynym efektem "incydentu z bunkrem" było to, że ktoś niedługo później zamurował do niego wejście - może jednak któryś z rodziców choć po części uwierzył w straszną historię swojego dziecka? A kiedy po latach zapytałam o to zdarzenie moją siostrę, zresztą - jakże klimatycznie - siedząc w Święto Zmarłych właśnie na szczycie rzeczonego bunkru (starałam się nie naprowadzać jej własnymi wspomnieniami, tylko wyciągnąć od niej jej własną wersję), przypomniała sobie i okazało się, że zgadzają się wszystkie szczegóły, z jednym "ale"... W miejscu "czegoś" siostra miała... czarną plamę. Powiedziała, że widzi to tak, jakby ktoś nałożył cenzurę w filmie. Rozmawiałam też po latach z paroma koleżankami i z siostrą Seby, pytając, czy pamiętają to zdarzenie - wrażenia były podobne, pamiętały, że coś takiego miało miejsce, że coś goniło Sebę, ale nie mogły sobie przypomnieć szczegółów. Co ważne, żadna z pytanych osób nie powiedziała jednak "Sebę gonił bezdomny" czy "Sebę gonił jakiś koleś". Z odległości 100 metrów naprawdę można rozpoznać postać człowieka, a to nie wyglądało jak człowiek.

W tej części dorzucę jeszcze tylko dwie krótkie historyjki, o których wiem na pewno, że miały miejsce w podobnym okresie czasu (3-5 lat), bo na pierwszym planie jest łóżko piętrowe, które później zostało zamienione na dwie rozkładane kanapy.

Raz szłam do pokoju wieczorem lub późnym popołudniem (na dworze było już ciemno) i na górnym piętrze łóżka siostra czytała książkę przy lampce. Stanęłam w drzwiach i zamarłam, bo... po drabinkach łóżka (były dwie) chodziło w kółko duchy. Nie całe postacie, tylko takie, hm, świetliste kulki. Wchodziły jedną drabinką, lewitowały do drugiej i schodziły, lewitowały do pierwszej i wchodziły. Wymamrotałam cicho "Siostra... duchy ci chodzą po łóżku" - siostra rozejrzała się wokół siebie i niczego nie zobaczyła, więc powiedziała tylko "E, zdaje ci się" i wróciła do czytania. A ja tak stałam z piętnaście minut i czekałam, aż znikną. Zniknęły, więc weszłam do pokoju i poszłam spać. Jaki z tego wniosek? Nie tylko dorośli nie wierzą dzieciom. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Na pocieszenie dodam tylko, że gdyby sytuacja miała miejsce dzisiaj, siostra uwierzyłaby mi na słowo... i pewnie wpadłaby w panikę, bo skoro duchy chodziły po drabinkach, to nawet nie miałaby jak zejść z tego łóżka.

I ostatnia historia z łóżkiem (i siostrą) w rolach głównych: miałyśmy kiedyś chodzącą lalkę - na ówczesne czasy absolutny szczyt techniki. Pewnego wieczoru siostra postanowiła z nią spać, a że lalka była dość ciężka, zaoferowałam, że pomogę ją wnieść na górne piętro łóżka. I podczas przenoszenia przypadkiem uderzyłyśmy lalką o kant łóżka, a wtedy lalka powiedziała płaczliwie "mama". Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że lalka nie miała wbudowanej funkcji mówienia. Nie było ani guziczków, ani głośniczków, ani niczego w opisie produktu, co mogłoby chociaż sugerować taką możliwość - zresztą wcześniej spędziłyśmy mnóstwo czasu na zabawie z tą lalką i owszem, pięknie chodziła, ale nic poza tym. To jedno ciche "mama" zmroziło nas tak bardzo, że nie wiedziałyśmy, co z tą lalką zrobić. Po namyśle siostra postanowiła dalej spać z lalką, ale... trzymając ją w nogach łóżka, tak na wszelki wypadek - żeby nie ryzykować, ale też zadośćuczynić lalce poniesioną krzywdę. Siostra tak bardzo była jednak przerażona spaniem z lalką nawet w nogach łóżka, że następnego dnia po dokładnych oględzinach i rozłożeniu na części celem sprawdzenia, czy jednak naprawdę nie mogłaby jakoś mówić (nie mogłaby), lalka wylądowała głęboko w szafie i została tam już na zawsze... No, prawie. Pewnego dnia, jakieś 12-13 lat później, mama poinformowała nas, że znalazła w szafie stare zabawki i zawiozła je koleżance, która ma małe dziecko, bo przecież my się już tym nie będziemy bawić, a tam była na przykład taka fajna chodząca lalka, prawie jak nowa. Słysząc to, jednocześnie krzyknęłyśmy "CO?!?" i uświadomiłyśmy sobie, że przecież mama nie wierzyła w dziwne historie, więc nie mogła wiedzieć, dlaczego lalka w ogóle wylądowała w szafie... Opowiedziałyśmy mamie wtedy historię lalki, ale stwierdziła, że teraz już głupio by było odbierać dziecku podarowaną zabawkę... więc po prostu mam nadzieję, że cokolwiek w tej lalce siedziało, przez te wszystkie lata w szafie nauczyło się przynajmniej nie ujawniać.

Do czytających jedna uwaga: jeśli ktoś nie wierzy w powyższe (i kolejne) historie, ma do tego pełne prawo, jednak ostrzegam, że mogę ostro reagować na oskarżenia o kłamstwo i zmyślanie. Z drugiej strony wszelkie możliwe racjonalne wytłumaczenia opisanych sytuacji są jak najbardziej mile widziane, tak samo, jak Wasze własne opowieści. Kolejne części będą się pojawiać pod tagiem #paranormaleeca.
  • 10
Coś było zdecydowanie wyższe od Seby, biegło na nogach chudych jak patyki, korpus miało pokryty lub porośnięty futrem (zdarzenie miało miejsce latem i świeciło słońce), a w chudych jak patyki rękach trzymało jakiś długi kij, dzidę lub widły.


@diabLEEca: co Ty pieprzysz w ogóle (ʘʘ)
@diabLEEca:

Co do lalki: moze to była jakaś mechaniczna część sprawiona w obroty. Powiedzenie 'mama' jest akurat najprostrze. Wystarczy wysoki dzwiek - niski - wysoki - niski czyli tak naprawdę dwa razy wysoki opadający dzwięk.

btw. za dzieciaka kiedyś obudziłem się w nocy, a w rogu pokoju był biały cień o niewyraznym kształcie. Nie wiem co to takiego. Standardowo - kołdra, odwracam się jest, kołdra odwracam się - nie ma. Tyle,
@Mattiopl: O cieniu w rogu pokoju też będzie. ;) Ale mój był czarny. Co do lalki: dalej mimo wszystko najbardziej logiczne wyjaśnienie to chyba to, że miała gdzieś głęboko schowany głośnik, który miał być normalną cechą lalki, ale coś im nie wyszło w produkcji, głośnik nie działał tak, jak powinien, i wypuścili serię tylko "chodzących" (i może jeszcze przerobili trochę lalki w tej serii, żeby głośnik był niewidoczny), a przypadkiem przy
@diabLEEca: ja na szczęście nigdy nie spotkałem ducha ale... Kiedyś mając z 8 lat leżałem w łóżku w nocy, nadchodzila burza i dość nie daleko uderzył piorun. Około 500m i jakaś zabawka z zestawu happy meal zaczęła grać i świecić. A ja (bałem się burzy wtedy btw.) zacząłem piszczeć w nie w głowie miałem coś w rodzaju "czemu ja piszcze?" nie potrafiłem przestać, darłem się tak z 3 minuty a potem