Wpis z mikrobloga

#listalewakow

Widziałem rzeczy.

I rzeczy widziały mnie.

Nie jesteście w stanie, coledzy, wyobrazić sobie to co ujrzały moje zmęczone oczy. Obudziłem grozę, która powinna była spać przez milion lat. Spotkałem ostatecznie lewacką istotę, przy której smok Socjalizm jest centrystą. Strach sparaliżował mnie. Ostatni raz wciągnąłem powietrze i pomyślałem „Dobrze, marianiebaczalu, wszystko ma swój początek, wszystko ma swój koniec, wąż Uroboros połyka swój ogon. Tego dnia zakończy się twój żywot. Tego dnia stoczysz swoją ostatnią walkę”. Zacisnąłem palce na Dziamborze, moim wiernym mieczu. Istota spoglądała na mnie swemi opalizującymi ślepiami i mlaskała paszczą z tysiącem zębów. Drżałem. Wiatr muskał moją twarz. Grube krople potu spływały mi po skroni. Bestia przekrzywiła łeb.

Rzuciliśmy się na siebie. Przeklinałem ją w imię wolnego rynku, lecz ona tylko rechotała „Nie masz tu władzy, marianiebaczalu, Głosie Korwina. W mej pieczarze Twoje prawa są ograniczone, konto zablokowane. Gdzie jest teraz twój wolny rynek?”. Załkałem. Przez łzy uderzałem na oślep, czując, że każdy mój cios spada w nicość. I słabłem. Z każdym ciosem słabłem. Uciekała ze mnie siła Austriackiej Szkoły Ekonomii a powoli, gdzieś tam w głębi serca jęła wyrastać chora myśl o Keynesie.

Gdy lewacki pazur ciął me delikatne ciało krzyczałem. Krzyczałem głośniej niż kiedykolwiek. A istota śmiała się.

Gdym już wiedział, że z tym tworem politycznej poprawności nie wygram, ostatkiem sił skoczyłem przed siebie i pochwyciłem prawicą odnóże istoty. Ten moment, ta jedna chwila starczyła by stwór stracił równowagę. I razem runęliśmy w przepaść. Lecieliśmy wprost do piekła. Minąłem ustawę o związkach partnerskich. Przemknęło mi przed oczami rozporządzenie UE w sprawie zmian klimatycznych. Gdzieś tam kątem oka widziałem nowelizację ustawy aborcyjnej. Toleraści, federaści, pederaści. Patrzyli za nami jak spadamy na samo dno lewactwa. A ja walczyłem dzień i noc. Noc i dzień. Poranki i wieczory i wieczory i poranki. Od najgłębszej jamy po najwyższy szczyt lewactwa - walczyłem. A bestia słabła.

Kiedym wrażał Dziambora, mój wierny miecz, w cielsko stwora posłyszałem ryk miliona socjalizmów. Bydle konało krzycząc o biedzie, o głodnych dzieciach, o gospodarce centralnie planowanej i pomocy społecznej. O zabijanych Palestyńczykach, uciskanych homowegetarianach, obrażanych nazifeministkach, o genderowych katamitach, o wszystkim co lewicą dotknięte – od lewatywy, przez lewarek a skończywszy na Biedroniu, Giedroyciu i Kuroniu. Uszy krwawiły, oczy łzawiły. A potem cisza skalana jeno cichym biciem mego serca i przerywanym oddechem.

Ile leżałem – ja nie wiem. Może dzień jeno a może eony. Gasłem, wpatrzony w lewactwo; lewactwo zaś swym martwym ślepiem patrzyło we mnie.

I wtedy, jakby z innego świata, dobiegło mnie ciche wołanie „marianiebaczalu.”. Nie byłem w stanie wydusić ni słowa. W ustach czułem krew i strach. Próbowałem podnieść głowę, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa. Wołanie zaś stawało się coraz donośniejsze. „marianiebaczalu! Wstań marianiebaczalu, wstań i idź. Twoja warta jeszcze nie skończona.” Kto mnie wołał? Kto mógł wejść za mną w pustkę i otchłań lewactwa? „Zaciśnij palce na Dziamborze” nakazał głos a ja usłuchałem i resztką sił objąłem Dziambora, mój wierny miecz. Ostatnia łza spłynęła mi po policzku. Już wiedziałem kto to. To wolny rynek wołał mnie.

Odpowiedziałem na wołanie. Zachłysnąłem się własnym krzykiem. Krzyczałem długo. A z krzykiem wyszła ze mnie cała socjaldemokracja jaka zagnieździła się w mojej lewej nerce, lewej nodze, lewej ręce i lewym oku. Gdy wreszcie umilkłem, dotknąłem prawicą piersi. Tak, serce biło po prawej stronie. Wszystkie tajemnice tego świata odkryły przede mną swe podwoje. Skąpałem się w blasku wolnego rynku, pływałem w wolnym rynku, jego delikatna, niewidzialna ręka głaskała mnie po pyszczku. Zanurzyłem twarz w wolnym rynku i byłem wolnym rynkiem.

Wiedziałem już co mam czynić. Wstałem z kolan. Podniosłem wysoko głowę i uniosłem Dziambora. A wolny rynek śpiewał mi o deregulacji i strefie wolnego handlu.

Bójcie się, lewaki, bójcie się gniewu wolnego rynku i ostrza Dziambora. Drżyjcie przed karzącą a niewidzialną ręką. Strzeżcie się nocy, bo nocą przychodzi wolnościowy aparat opresji i terroru. Dzień reprymendy przyjdzie jak złodziej i nie będzie zmiłowania, łaski, miłosierdzia i litości.

O, Neuropo, Neuropo, plemię żmijowe. Biada Ci albowiem Pan obrócił głowę i spojrzał na ciebie. Dobrze żyło ci się w cieniu, prochu i pyle. Dobrze było ci w piwnicach, pieczarach, jaskiniach, pod kamieniami i w strumieniu. Lecz nie ujdziesz przed karzącą a sprawiedliwą ręką wolnego rynku. Uchodź pod kamień a Pan kamień podniesie i cię zgładzi! Uchodź w otchłanie a Pan otchłanie rozświetli i zgładzi cię! Uchodź w piwnice a Pan piwnice zrujnuje i zgładzi cię! Uchodź w morza a Pan morza podpali i zgładzi cię! On jest prawdziwie wolny i zderegulowany. Nie masz i po raz wtóry nie masz nad nim dyrektyw!

O, biada Ci Neuropo! Biada tobie i pomiotowi, który wypełza się z twojego martwego łona. Biada wam, lewackie zwierzęta Biada wam obłudnicy, czciciele reptilian czuwających wężowych istot i wyznawcy ZERO GROWTH zerowego wzrostu. Ach Neuropo, Neuropo! Każdy czyn twój policzony i wpisany do księgi hańby. Każde słowo, każdy wykop, każdy zakop, każdy wpis, każde znalezisko, każdy plus i każde zgłoszenie. Biada ci, po tysiąckroć! Biada tobie bo wielka będzie wasza kara. Węże! Plemię żmijowe! Neuropejczycy plugawi! Lepiej by dla was było abyście się nie narodzili w waszej probówce in vitro. Nie ujdziecie piekielnej czeluści.

I ujrzałem piekło. I posłyszałem płacz i krzyki agonii. A wolny rynek unosił się nad piekłem. On jest ogień, on jest śmierć waszej socjalistycznej, narkomańskiej ideologii. Płonęły kotły kontrrewolucji i gotowało się lewackie mięsiwo, a skwierczały chrząstki.

I widziałem ruiny Neuropy. Płonęła, płonęła Neuropa świętym ogniem oczyszczenia. Obalone zostały wieże permisywizmu i politpoprawności. A w ich ruinach zamieszkały zwierzęta i robactwo. Tam ich miejsce.

I widziałem siedmiu tłustych lewaków, o twarzach pulchnych i brzuchach najedzonych, a na ich skroniach wieńce z gwiazd piętnastu. I tańczyły lewaki nad regulaminem przyznawania dotacji z Funduszu „Kapitał Ludzki” i nad umową z PARP. A nocą przyszedł jak złodziej dzień reprymendy. I nie było tam Islandii. Ujrzałem tedy siedmiu chudych lewaków, w płaczu i znoju, o twarzach spracowanych uczciwą pracą. I płakały lewaki „O kto nam pomoże, o kto nas wyzwoli spod jarzma uczciwej pracy, o do kogo złożymy wnioski nasze?”.

I widziałem LewakującąCałkę, która zrzuciła z siebie kłamstwo filozofów utopijnych. I już nie była @FilozofujacaCalka a Całką Podróżującą do Prawdy. I już nie było w jego sercu marksizmu-leninizmu. Był tylko wolny rynek. Bo on jest ogień, on jest śmierć waszej socjalistycznej, homowegetariańskiej, naziekologicznej, rowerowej ideologii. On jest miłość i uśmiech dziecka. On jest radość i ciepło. Nie tłamś, nie reguluj.

Kto ma oczy niechaj czyta.

><<>><<>><

Przynoszę Wam Wolność

Przynoszę Wam Sprawiedliwość

Za mną idzie Wolny Rynek

Otwórzcie serca

Otwórzcie oczy

><<>><<>><
m.....l - #listalewakow

Widziałem rzeczy.

I rzeczy widziały mnie. 



Nie jesteście...

źródło: comment_W5zW1QDlnDkDgCsPz27SAlnB86cvXK23.jpg

Pobierz
  • 54