Wpis z mikrobloga

Tak mnie natchnęło żeby opisać jak wyglądała moja robota, ponieważ przez ostatnie 2 lata byłem pracownikiem kontraktowym firmy z Niemiec (konkretnie Monachium). Wpis dla osób zajmujących się IT, ale i nie tylko. Ogólnie trochę #korposwiat w wydaniu germańskim, bo firma zatrudnia około 100 osób na całym świecie (sic!). Uprzedzam, biurwa i oderwanie od rzeczywistości level hard. Imiona zostały zmienione celowo. Wiem, że #javadevmatt sobie chwali niemieckie startupy. Mi po zetknięciu z 2 firmami przychodzą jednak zupełnie inne przemyślenia.

TL;DR


Kto wieży może skończyć czytać, kto nie wieży - czyta dalej. Ogólnie jak zbierze się z 50+ to będę wrzucał kolejne części pod tagiem #zywotsplatcha. Jeśli się nie zbierze znaczy że mam nudną robotę. :X

Zacznijmy od przedstawienia firmy X. Jest to spin off #nsn (Nokia Siemens Network), który stwierdził, że na produkcji określonej gamy produktów nie robi kokosów. Jak to w NSN, a w #siemens szczególnie, spora część produktów miała znaczenie drugo i trzeciorzędne. Dla takich firm fail we wdrożeniu tego typu softu nie był traktowany jako jakiś poważny fuck up, ot po prostu poleciało 2 mln €, ale firma i tak to przetrwa. ( ͡° ͜ʖ ͡°) To były dla nich drobne rzeczy. Razem z pakietami com.nsn firma odziedziczyła gro pracowników, których umowy o pracę zostały do niej przeniesione. Razem z nimi odziedziczyła również związek zawodowy w ilości 1, i kilka oddziałów w różnych częściach Europy. Inwestorzy, którzy zobaczyli, że Siemens czy też NSN coś sprzedaje, rzucili się jak szczerbaty na suchary wykładając kilka (jeśli nie kilkanaście) baniek na wykupienie udziałów. Myśleli, że jak kupią coś od blue chipa to będzie to gwarancją łatwej odsprzedaży oraz wysokich zysków. Dość szybko okazało się, że liczby są bezlitosne i większość oddziałów trzeba było zamknąć, bo firma nie przynosiła dochodu. Kilkudziesięciu klientów na całym świecie płacących za support nie generowało żadnego zysku a wykres sprzedaży, zarówno dla aktualizacji jak i nowych umów, leciał prosto w dół, zupełnie jak by krzywe skoczyły na bandżi. Majstersztykiem niemieckiej finezji było wyznaczenie miejsc do odstrzału a później proszenie ludzi o to, by pomogli pozostałym w przejęciu ich odpowiedzialności. xD Razem z ubiciem tych oddziałów poszedł się paść know-how, który był tam latami hodowany, bo transfer wiedzy był daleki od czegoś efektywnego. Zarówno osoby odchodzące jak i podejmujące ich zadania nie były przekonane do skuteczności tego procesu. W kilku przypadkach oddział był odpowiedzialny za rozwój określonego produktu/grupy rozwiązań. Po ich zamknięciu firma wylądowała z ręką w nocniku mając kilka milionów linii kodu (jeśli nie więcej) w C/C++ bez żadnej dokumentacji, testów, ogólnie czegokolwiek, co pozwalało by na utrzymanie ciągłości developmentu. Trochę lepiej było z Javą, bo nad tym siedział ktoś z Monachium. Super startup bulwo!

Moja przygoda z firmą X. zaczyna się pod koniec Maja 2013, kiedy to po skradzeniu auta, utracie psa, zmęczony pracą kontraktową w innym #korpo - (konkretnie Red Hat) zacząłem szukać innego zajęcia. Nie wiem jak to wyszło, ale któregoś dnia odebrałem telefon, dzwonił jakiś niemiecki HR z pytaniem czy w dalszym ciągu poszukuję zajęcia. Szybciutko umówiliśmy się na rozmowę kwalifikacyjną - na godzinę 9:30, samolocik do Monachium, na lotnisku taksówka, i zasuwamy pod biuro. Pierwsze zaskoczenie - transfer z lotniska 70€ w jedną stronę. Tośmy zaszaleli sobie pomyślałem. Turas, który mnie wiózł liczył na to, że zaliczy 70€ na kursie powrotnym, ale szybko go z tego złudzenia wyleczyłem, bo przewaliłem całą kasę, którą miałem w portfelu. Generalnie zachwycony nie był, bo na napiwek mi nie starczyło. Rzucił scheisse przy okazji waląc, i to dość mocno, pięścią w kierownicę.
Budynek pod który mnie podstawił, w zasadzie schludny, trochę opustoszały, ale co się dziwić - w Monachium jest pełno pustostanów po Siemensie, które stoją i straszą, a nikomu nie jest śpieszno by je wyburzyć lub najnormalniej w świecie coś z nimi zrobić. W budynku, który miał parter + 3 piętra wynajęte było tylko jedno. Trochę inaczej wyobrażałem sobie to wielkie ssanie na pracowników IT w Niemczech, ale cóż - to nie było pierwsze rozczarowanie, którego zaznałem podczas pracy w X.
Na recepcji, na piętrze starsza babka (65+), wpuściła mnie, powiedziała że jeszcze nikogo na moje przesłuchanie ( ͡º ͜ʖ͡º) nie ma, więc prosi żeby poczekać. Wyciągnąłem laptopa, coś tam sobie postukałem. Po 15 minutach, w zasadzie zgodnie z umówionym czasem, pojawia się ON SAM, Ignaz, CTO firmy. Wchodzimy do salki konferencyjnej, sam na sam. Kilka standardowych pytań, a co robiłeś, a gdzie byłeś, jaka jest sytuacja itd.. Ignaz zaczął opisywać o tym, co robią, że firma jest w trakcie transformacji, że się restrukturyzowali, i że robią oprogramowanie analityczne i ich celem jest budowa platformy analitycznej. Tak trochę po łebkach, więc starałem się dopytać o detale, ale niestety żadnych konkretów nie usłyszałem, z prostego powodu. Jak się później okazało CTO nie wiedział co, a nawet jak robią programiści xD, i przez kolejne 2 lata się nie poprawił. Oprócz rozmowy z CTO zaliczyłem również sesję z miłym panem od HR, który naobiecywał mi, że w razie potrzeby pomogą z lokum gdybym chciał zostać na dłuższy czas, bo mają pozałatwiane dobre ceny w okolicy. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jego obietnice, ponieważ kilka dni po rozmowie finalizowaliśmy już detale związane z wynagrodzeniem i startem. Stanęło na tym, że będę pracował zdalnie z Polski, i dojeżdżał w razie potrzeby do Monachium lub drugiego państwa na południu Europy gdzie była większość programistów, podróże poza Europę maksymalnie 2x na pół roku.

Pierwszy tydzień mojej pracy miał miejsce w Monachium gdzieś na początku czerwca 2013. Sporo obietnic Pana od HR okazało się płonnych, ponieważ wylądowałem w jakimś rodzinnym hotelu w którym wifi działało tak strasznie, że pingi ocierały się o zagięcia czasoprzestrzeni. Pokój wielkości przydomowej komory gazowej - to jest 3x3 metry włączając w to łazienkę i jakiś kineskopowy telewizor. Serwis tak kwapliwy, że nie uzupełniał ani chemii ani papieru toaletowego. Jednego dnia, kiedy się wyczerpały zapasy, a w mojej walizce już nic nie było ( ͡° ʖ̯ ͡°) udałem się do recepcji. Tam zastałem właścicielkę owego przybytku rozkoszy, wiek na oko 70+, rozmawiającą z psiapsułką. Nie raczyła nawet przerwać rozmowy, kiedy się pojawiłem, czekałem więc przez kolejne kilka minut słuchając jej niemieckiego gawędzenia i chichrania. Taki standard pokojów (nazywaliśmy je z kolegami gas chember, chociaż bardziej by pasował karcer) w starszych hotelach to norma - tzn. bardzo małe, duszne/zimne zależnie od pory roku, ocierające się o hostele w cenie 60-80€/doba. Szczyt irytacji nastąpił w drugim tygodniu "delegacji" w Monachium, kiedy wrzucili mnie do czegoś, co dosłownie przypominało hostel. Ten sam standard rozmiaru, wszystko na maksymalnie 10m2, telewizor kineskopowy, z tym że teraz zamiast przy bocznej uliczce byłem teraz przy ruchliwym skrzyżowaniu w trakcie przebudowy. Oddzielony dwoma metrami "ogródka", metrem chodnika i szpalerem wysokich drzew, które nie zatrzymywały żadnego hałasu, czułem wstrząs budynku powodowany każdą przejeżdżającą ciężarówką i słyszałem każdy samochód w promieniu 500 metrów. Brak klimy oczywiście zmuszał do spania przy uchylonym oknie, co powodowało pobudkę przed 6 rano, kiedy to natężenie ruchu się zwiększało.
W tym samym tygodniu poznałem Jana, polskiego pracownika tej zacnej korporacji, który sprzedawał soft z #dubaj. Jan, z tego co kojarzę to był pierwszy pracownik z Polski, którego przyjęli Niemcy. Doświadczenie w telco, plus dobre gadane spowodowały, że dość sprawnie poruszał się w kwestiach sprzedażowych - przez kilka lat prowadził demonstracje systemu przed potencjalnymi klientami. Oprócz tego, że miał gadane, miał jeszcze inny niewątpliwy atut - otóż wątrobę ze stali. Nie zdziwiłem się więc, gdy któregoś popołudnia po wyjściu z opuszczonego przybytku rozkoszy, zadzwonił do mnie ktoś z egzotycznego numeru +9714. To był oczywiście on, proponujący wyjście na browca i jakieś jedzenie. Jako, że czuliśmy się związani niemiecką kulturą i dziedzictwem zrezygnowaliśmy z tradycyjnego niemieckiego kebaba i podskoczyliśmy do greckiej restauracji w pobliżu. Okazało się, że Jan wycofuje się ze sprzedaży, bo jest zmęczony użeraniem się z klientami. Miał się bardziej zajmować relacjami i ich pielęgnacją. Stwierdził również, że Niemcy, jak to Niemcy, nie byli zachwyceni tym, że jakiś tam Polak mówi im, w które części systemu mają inwestować, a w które nie, jednak po dwóch latach takiego przepychania się w końcu dotarło do nich, że to Jan i inni "pre sales" mają kontakt z klientem i mają pełne prawo zgłaszać uwagi co do potrzeb sygnalizowanych przez tychże. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że wtedy nie zauważyłem, że problemem nie było to, co Jan robił, ale to, że był on poza kontrolą Monachium.

Ot tyle z mojego #pracbaza i #pracazagranica, troche #emigracja przez pierwszy miesiąc.
  • 22
@splatch: zawsze wszyscy pisza o korpo. #!$%@? korpo to wy nie widzieliście, co najwyżje gównokorporacje. 100 osób? Kpisz?

A poza tym jak działa niemiecka korporacja można zobaczyć na przykładzie Lufthansa Systems, jak #!$%@? kontrakty bo ich jakość jest na poziomie top kek.


@tony_soprano: To, że to jest gównokorporacja to mi nie musisz mówić. Jeśli dojdzie do kolejnych części to stopniowo wyłoni się obraz tego, co tam było i jak niemieckie
@splatch: jak ja to dobrze znam...Nie masz wrażenia, że szkopy mają pewien specyficzny sposób, w jaki podchodzą do kodzenia? Mianowicie: C z klasami to przeca C++ pełną gębą! Używajmy super narzędzi (IBM R(C)rapsody, IBM Doors, generalnie wszystko co ma w nazwie IBM, i co jeszcze... a no! wszystko co jest około IBMu! No i stare kompilatory xD a i płaćmy kupę hajsu za te bezsensowne toole i się nimi jarajmy), srajmy
@calka: Ja znam rzecz z podwórka Javowego, bo w C i C++ to ostatnio pisałem na studiach, nie mniej ludzie, którzy odziedziczyli ten kod zaczynali od podstawowych rzeczy, tj uporządkowanie buildów, co by nie było cudów. U programistów javowych w Niemczech widać sporą naleciałość z C++.

Najlepsze w tym podejściu +"pro" jest robienie softu sieciowego w oparciu o sdk VC++, więc wszystko działa tylko pod windowsem. Ogólnie całość spokojnie można by
@splatch: jednym slowem trzeba miec oszczednosci i zmieniac prace tak dlugo az nie trafi sie na pajaca, ew samemu robic firme, w niemczech to chyba dobre wyjscie, tam nawet na helpdesku mozna zarobic godnie intalujac emerytom windowsa
wołaj! sam pracuję w niemieckiej korporacji która ma coś niecoś z Siemensem (u nich to chyba nie da się nie mieć) i historia jak dla mnie bardzo ciekawa ( ͡° ͜ʖ ͡°)