Wpis z mikrobloga

W temacie studentów w depresji, moje #gorzkiezale trochę, jak to wygląda u mnie i dlaczego wszyscy mamy #!$%@?.
TLDR:


Poszłam na studia, bo w końcu mówiono mi, że bez studiów jest się nikim. Świetne wyniki matur zapewniły mi możliwość wybrania dowolnego kierunku na dowolnej uczelni z dziedziny która mnie interesowała, czyli ekonomii. W końcu, to idealna dziedzina dla kogoś takiego jak ja – radzącego sobie zarówno z liczbą jak i słowem, a na dodatek ze zdolnościami analitycznymi.


Na studiach miało być super. Mieli mnie uczyć dokładnie tego, co mnie, bądź co bądź, fascynuje.
No cóż. Uczelnia przywaliła mi obuchem w łeb. Pierwszy rok – zapchajdziury. Nauka rzeczy dla mnie tak oczywistych jak to, że żeby żyć muszę oddychać. Tylko sformułowanych tak, żeby nikt przypadkiem sam na taką frazę nie wpadł. Na drugim roku było niewiele lepiej, pojawiło się kilka przedmiotów kierunkowych. Trzeci rok – w końcu same przedmioty kierunkowe. Było ich chyba łącznie z 7. I tyle. Pisząc pracę licencjacką natrafiałam na zupełnie podstawowe zagadnienia kierunkowe, o których nikt przez całe studia nie zająknął się ani słowem. Bo po co, skoro można wałkować coś, co niby jest z kierunkiem powiązane (a co niby nie jest z ekonomią powiązane w żaden sposób, hę?) ale w rzeczywistości, nikt pracujący w zawodzie z tego nie skorzysta. Nigdy. Rzutem na taśmę robię obecnie magisterkę w tym samym kierunku, z nieco inną specjalizacją. Bo właśnie magistra widzę w wymaganiach większości ogłoszeń o pracę. I w sumie co innego miałam wybrać, jeśli dokładnie ten kierunek przygotowuje do zawodu, który interesuje mnie od lat? II stopień studiów to powtórka z rozrywki – dużo teoretycznych, niepotrzebnych przedmiotów, na dodatek będących kopiami z pierwszego stopnia i odrobinka zajęć kierunkowych. Magisterkę znów piszę z czegoś, czego w czasie studiów nawet nie liźnięto. W międzyczasie zrobiłam praktyki, staż, wiele zleceń związanych z tym wymarzonym zawodem. Obecnie jestem na ostatnim semestrze studiów i nie jestem w stanie znaleźć pracy. Mimo, że zawód jest w moim rejonie podobno w równowadze i podaż pracowników jest równa popytowi na tychże. Mimo, że naprawdę jestem dobra w swojej dziedzinie.
Jakie mam perspektywy na przyszłość? Albo wydarzy się cud, i znajdę pracę w zawodzie, albo… no właśnie, co? Praca za 2k netto (jak dobrze pójdzie!), życie od pierwszego do pierwszego w wynajętym pokoju (bo na wynajem całego mieszkania z taką pensją nie wystarczy) czy zmywak w jukeju?
Nie stać mnie na robienie kolejnego stażu. Przy czym pewnie to musiałby być więcej niż jeden staż, zanim ktoś by mnie zatrudnił.
Można mówić, trzeba było zostać inżynierem, bo na nich jest zawsze popyt. Ale poważnie, czy tylko programista ma prawo do normalnego życia?
W moim najbliższym kręgu znajomych studentów trzy osoby na pięć leczą lub leczyły się z powodu zaburzeń lękowych lub depresji. Studenci tacy delikatni podobno. Szkoda, ze mówią to osoby, które mieszkanie właściwie dostały od państwa, a znalezienie stabilnej pracy zajmowało im kilka dni. Mi nikt nie da mieszkania za free albo pół darmo. Moją jedyną szansą jest kredyt na 30 lat. I to tylko pod warunkiem, że uda mi się znaleźć pracę z pensją grubo powyżej średniej krajowej, bo przy niższej nikt mi nie da kredytu wystarczającego na zakup i urządzenie mieszkania w moim mieście. Nigdy nie będę miała pewności zatrudnienia i stołka ze świadomością że, o! tu to ja dopracuję do emerytury. Najprawdopodobniej przez większość dorosłego życia będę spłacać jakiś kredyt. Nic dziwnego więc, że młodzi ludzie nie patrzą w przyszłość z optymizmem, że trafiają do psychologów i psychiatrów.
#studbazaproblems #gorzkiezale
  • 17
@ailurus: Ja w pewnym momencie powiedziałem studiom STOP z podobnych powodów (zupełnie inny kierunek). Pracuję, zdecydowanie nie żałuję tej decyzji. :-)
Uczę się tego co chcę, tego co jest mi aktualnie potrzebne, lub widzę że będzie. Umiejętności powoli rosną, wypłata także.
@PolakKatolik: chcesz dużo zarabiać - musisz albo dużo inwestować albo podejmować duże ryzyko. Żeby dużo inwestować trzeba dużo mieć. Żeby mocno ryzykować trzeba mieć w sobie coś z hazardzisty, taka prawda.