Wpis z mikrobloga

Siedzę sobie w szpitalnej palarni i zabijam czas. Warto dodać na początku, że okno palarni wychodzi na dziedziniec szpitala, akurat na wejście do izby przyjęć i podjazdu dla karetek. To będzie miało spore znaczenie w historii.
Siedziałem sobie sam spokojnie, dopóki dnia nie urozmaiciło mi wejście pani Ewy, jednej z ciekawszych, pozytywnie zakręconych pacjentek. Ewa przyniosła kilkanaście kromek chleba i postanowiła nakarmić ptaki swoimi zmagazynowanymi posiłkami. Chyba, bo nie dam sobie ręki uciąć, skąd ona ten chleb wzięła.
Podchodzi do okna, rozrywa chleb, wyrzuca na zewnątrz, woła "Gul gul gul, ćwir ćwir ćwir" i tak kilka razy. Potem nastąpiła nagła cisza i niski, upiorny wręcz krzyk "KRA, KRA, KRA". Niewytrzymałem już i śmiejąc się wyglądam przez okno. Żadnych żywych organizmów, jedynie dziedziniec i rozsypany chleb. Pytam się więc bez ogródek:
-Są jakieś ptaki, pani Ewo?
-A są, są, całe stado! Ćwir ćwir, gul gul gul, KRA, KRA - i w tym momencie nastąpił jakiś przełom - Kotku, kotku, mleczko mam dla ciebie, mleczko, masz mleczko!
Siedzę sobie i przednio się bawię, ale najlepsze miało dopiero nastąpić. Jakiś sanitariusz czy lekarz wyszedł z izby przyjęć i zobaczywszy deszcz chleba próbował jakoś powstrzymać panią Ewę: "Tu się nie rzuca! Proszę przestać! Niech Pani tu nie śmieci!" Karkołomne próby, bo Ewa zaczęła rzucać w jego kierunku i krzyczeć:
-Piesku, chodź! Chodź, masz! No piękny jesteś kundelku, piękny, masz! Przyjdź do mnie, masz!
Niedoszły poskromiciel pani Ewy machnął ręką i wrócił do szpitala, pani Ewa dalej karmi urojone zwierzęta, a ja siedzę i śmieję się jak głupi. Typowy dzień w psychiatryku.

#opowiescizpsychiatryka #psychokampala
  • 3