Dobrze więc, cofnijmy się teraz nieco w czasie. Zamiast historii z gimnazjum, opowiem wam co nieco o soku radości. Możliwe, że część z was wie, jak wygląda proces budowy osiedli mieszkalnych - na pustych placach, najczęściej łąkach, buduje się bloki, do których zjeżdża się elita ze wsi, przywożąc ze sobą swoje tradycje, religie i biesiadną muzykę. Najczęściej tereny skrajne, pomiędzy blokowiskami a nieużytkami, przeradzają się w śmietniska, przypominające Smoleńsk :P Dla dziesięciolatków to prawdziwe kopalnie skarbów - dzieciaki w latach dziewięćdziesiątych po prostu uwielbiały budować szałasy z gałęzi i starych części samochodowych, kanap i meblościanek. Pewnego razu, wędrując przez śmietnisko z Młodym, znaleźliśmy zdechłego kota, prawdopodobnie rozjechanego na drodze parę dni wcześniej. Młody był zawsze tym najniegrzeczniejszym z paczki, buntownikiem - ale jednocześnie liderem, o czym mogliście przekonać się, czytając historię o Adolfie, który próbował nas zabić. Miał to od najmłodszych lat. No więc za jego namową, przerzuciliśmy kota do znalezionej wanienki dla dzieci i dodaliśmy inne składniki - trochę liści okolicznych polnych roślin, jakiś olej/smar oraz wodę z okolicznej rzeki (właściwie to ścieku). To jednak było zbyt mało. Jeszcze tego samego dnia, wróciliśmy na to miejsce z randomowymi rzeczami z naszych domów - wziąłem jakieś skórki od bananów i jabłek, stary jogurt itp. Młody przyniósł dużo lepsze skarby - w tym przeterminowane leki (nigdy nie zapomnę jednego, o nazwie Sperma dzika). Zmieszaliśmy wszystko, wymieszaliśmy kijami i zakryliśmy wanienkę plastikową folią. Był środek lata, więc zostawiliśmy to na słońcu na parę dni (~tydzień). Kolejnym plebejskim zwyczajem przywiezionym przez hołotę jest wypalanie łąk (co ma ponoś użyźnić glebę xD). Będąc więc pewnego razu na dworze, zobaczyliśmy dym i płomienie buchające zza pobliskiego wzgórza (gdzie był happy juice). Pobiegliśmy tam czym prędzej, rzucając wszystko, co mieliśmy. Na miejscu było już kilku strażaków, którzy rozprawili się z pożarem. Schowaliśmy się za górką i obserwowaliśmy, co zrobią. Jeden z nich ściągnął maskę i podszedł do wanienki - ją akurat ogień ominął. Nachylił się i odrzucił folię. Do końca życia nie zapomnę, jak jego twarz w ciągu sekundy pozieleniała, a on zwymiotował do wanienki, zachlapując sobie kombinezon kroplami soku szczęścia. Nigdy przedtem ani potem nie widziałem, by ktoś rzygał tak… Intensywnie. Facet był bliski zwrócenia własnych wnętrzności xD Jeden z jego towarzyszy podszedł żeby zobaczyć co się z nim dzieje i zaraz potem poszedł w jego ślady - z tym, że był na tyle mądry, by zrobić kilka kroków do tyłu, zamiast rzygać do wanny. Ekipa ratownicza przewróciła wanienkę i wróciła do wozu strażackiego. Byliśmy tak blisko wzbogacenia naszego soku przetrawionym pokarmem…
Dobrze więc, cofnijmy się teraz nieco w czasie. Zamiast historii z gimnazjum, opowiem wam co nieco o
soku radości.
Możliwe, że część z was wie, jak wygląda proces budowy osiedli mieszkalnych - na pustych placach,
najczęściej łąkach, buduje się bloki, do których zjeżdża się elita ze wsi, przywożąc ze sobą swoje
tradycje, religie i biesiadną muzykę.
Najczęściej tereny skrajne, pomiędzy blokowiskami a nieużytkami, przeradzają się w śmietniska,
przypominające Smoleńsk :P
Dla dziesięciolatków to prawdziwe kopalnie skarbów - dzieciaki w latach dziewięćdziesiątych po prostu
uwielbiały budować szałasy z gałęzi i starych części samochodowych, kanap i meblościanek.
Pewnego razu, wędrując przez śmietnisko z Młodym, znaleźliśmy zdechłego kota, prawdopodobnie
rozjechanego na drodze parę dni wcześniej.
Młody był zawsze tym najniegrzeczniejszym z paczki, buntownikiem - ale jednocześnie liderem, o czym
mogliście przekonać się, czytając historię o Adolfie, który próbował nas zabić. Miał to od najmłodszych
lat.
No więc za jego namową, przerzuciliśmy kota do znalezionej wanienki dla dzieci i dodaliśmy inne
składniki - trochę liści okolicznych polnych roślin, jakiś olej/smar oraz wodę z okolicznej rzeki
(właściwie to ścieku).
To jednak było zbyt mało.
Jeszcze tego samego dnia, wróciliśmy na to miejsce z randomowymi rzeczami z naszych domów -
wziąłem jakieś skórki od bananów i jabłek, stary jogurt itp.
Młody przyniósł dużo lepsze skarby - w tym przeterminowane leki (nigdy nie zapomnę jednego, o nazwie
Sperma dzika).
Zmieszaliśmy wszystko, wymieszaliśmy kijami i zakryliśmy wanienkę plastikową folią.
Był środek lata, więc zostawiliśmy to na słońcu na parę dni (~tydzień).
Kolejnym plebejskim zwyczajem przywiezionym przez hołotę jest wypalanie łąk (co ma ponoś użyźnić
glebę xD). Będąc więc pewnego razu na dworze, zobaczyliśmy dym i płomienie buchające zza
pobliskiego wzgórza (gdzie był happy juice). Pobiegliśmy tam czym prędzej, rzucając wszystko, co
mieliśmy.
Na miejscu było już kilku strażaków, którzy rozprawili się z pożarem. Schowaliśmy się za górką i
obserwowaliśmy, co zrobią.
Jeden z nich ściągnął maskę i podszedł do wanienki - ją akurat ogień ominął.
Nachylił się i odrzucił folię.
Do końca życia nie zapomnę, jak jego twarz w ciągu sekundy pozieleniała, a on zwymiotował do
wanienki, zachlapując sobie kombinezon kroplami soku szczęścia.
Nigdy przedtem ani potem nie widziałem, by ktoś rzygał tak… Intensywnie. Facet był bliski zwrócenia
własnych wnętrzności xD
Jeden z jego towarzyszy podszedł żeby zobaczyć co się z nim dzieje i zaraz potem poszedł w jego ślady -
z tym, że był na tyle mądry, by zrobić kilka kroków do tyłu, zamiast rzygać do wanny.
Ekipa ratownicza przewróciła wanienkę i wróciła do wozu strażackiego.
Byliśmy tak blisko wzbogacenia naszego soku przetrawionym pokarmem…
#pasta