Wpis z mikrobloga

Klucz zachrzęścił w otworze zamka i wreszcie brama garażu się uchyliła.
Od razu wyczułem tak bardzo pożądaną woń skóry która zawsze sprawiała że otwierając miejsce odpoczynku Miaty mogłem w całkowitych ciemnościach stwierdzić czy tam jest.
Jeszcze tylko kluczyk i drzwi. Jeszcze tylko wykręcę prawą nogę by przeszła pod kierownicą i już siedziałem w środku.

Rytuał się rozpoczął.
Światła wskaźników przywitały moje oczy oznajmując gotowość do rozpoczęcia pracy. Ostatni ruch nadgarstka wprawił maszynę w chwilową wibrację po której nastąpił oznajmujący pomruk czterocylindrowego serca. Jeszcze gdzieś nieśmiało, cichutko pocykał samoregulator luzu ale po chwili poczuł upragniony olej, krórego brak tak głośno manifestował. Cykanie ustało prędzej niż zdążyłem się nim zdenerwować.

Tak! Wreszcie! Jedziemy, Kochana, na przejażdżkę!

Prawa noga znalazła swe miejsce tam gdzie wydawała rozkazy samemu sercu tej pięknej maszyny. Delikatnie tylko musnęła pedał gazu na co maszyna z wigorem zareagowała wzmożonym pomrukiem. Jeszcze raz, teraz trochę mocniej, niech moment obrotowy poruszy delikatnie nadwoziem.

Prawa ręka zajęła miejsce na króciutkim lewarku, wykonała ruch w prawo i do tyłu. Co do... Luz, wysprzęglenie, jeszcze raz... Wszedł. Ach, japońskie skrzynie, jakby żyły własnym życiem i swój zły humor oznajmiały brakiem chęci do współpracy.

Maszyna ruszyła tyłem ku nocy gdzie przywitały ją gwiazdy na bezchmurnym niebie.
Jeszcze tylko zamknąć garaż – nienawidziłem tej czynności która wyrywała mnie z obcowania z Miatą. Jeszcze tylko zamek, kłódka i już siedzę spowrotem w mojej trzeciej połówce.

Lewa ręka sama znalazła potrzebny przełącznik i Miata, wyciągając swoje ciekawskie chrapy, rozświetliła mrok nocy badając ciekawie otoczenie. Teraz już nikt nie mógłby mieć wątpliwości czym jedzie. Kwadratowe rogi japońskiego byka, majaczące dobrych kilka metrów przede mną, nie pozwalały zapomnieć że to Miata.

Po chwili jazdy dziurawą, ubitą drogą podwozie ochoczo przywitało asfalt. Opuściłem szyby by w pełni poczuć ruch powietrza na skórze. Kątem oka zauważyłem dwie ładne dziewczyny. Szły chodnikiem rozmawiając a jedna z nich na widok pięknej maszyny na chwilę straciła wątek swej wypowiedzi. Uśmiechnąłem się w głębi serca – to miłe gdy ludzie w ten sposób reagują na przejazd Miaty. Z początku było to trochę dziwne uczucie ale szybko przywyknąłem do bycia zauważanym w swojej Madzi. Czasami nawet chciałbym żeby mnie nie widzieli...

Czerwone. To dobra okazja do tego by zatrzymać się na chwilę i rozkoszować pracą silnika.
Za mną zameldował się jakiś gość dudniący muzyką z bagażnika jak wiejska dyskoteka. Zignorowałem jego niewątpliwie zmyślny gust muzyczny i zaproszenia do ścigania wysyłane przez jego podkręcany co chwila silnik. Czekałem tylko na zielone by móc dać Miacie to co lubi najbardziej – ruch.

Wreszcie, żółte a zaraz po nim zielone. Pierwszy bieg, 4 tysiące obrotów, drugi, 4 tysiące, trzeci, 4 tysiące, gdy przyszła kolej na czwarty zauważyłem że dyskoteka została już parę dobrych metrów z tyłu. Wrzuciłem od razu piąty bieg wiedząc że nie ma sensu dalej kręcić silnika. Moja maszyna i ja zaczęliśmy się wspinać pod górkę a lewym pasem, z okrzykiem triumfu w barwie 5,5 tysiąca obrotów, wyprzedził mnie pan dyskoteka. Nie dbałem już o niego, za chwilę miała nastąpić ulubiona część stałej trasy wypraw – zestaw zakrętów.

Długi przód roadstera dawał niesamowite uczucie prowadzenia w zakrętach, zupełnie jakby siedząc na mostku czterystumetrowego tankowca skręcać jego wielkim cielskiem. Tak, umiejscowienie kierowcy sprawiało że skręcanie Miatą dostarczało błędnikowi nowych doznań, jakże różnych od sedanów, hatchbacków czy kombi. Tutaj każdy zakręt był nowym wyzwaniem które dostarczało adrenaliny, choć tak naprawdę po tysiącach kilometrów spędzonych z Miatą wiedziałem że to łagodny olbrzym.

Jeszcze tylko dwa zakręty a za nimi światła. Ponownie spotkałem DJa z remizy rzężącego basem, chyba na znak protestu przeciw czerwonemu światłu które go zatrzymało. Zobaczyłem jak uchyla się przyciemniona szyba i przez okno wygląda smarkacz może koło dwudziestki.
– Co pedałku, jak tam furka, ej?

Puściłem zniewagę mimo uszu. Wiedziałem że gdybym chciał teraz pokazać gnojkowi kto jest pedałkiem Miata nie zawiodłaby mnie, świstem wydechu oznajmując furię bliskiego czerwonego pola, lusterkiem zaś pokazując obraz rozpaczliwie próbującego dotrzymać tempa smarkacza. Postanowiłem jednak że nie dam się sprowokować, szkoda bowiem maszyny na wyścigi z burakami. Do tego po mieście. Tymczasem przede mną przechodnie przekraczali jezdnię, wśród nich zaś dziewczyna która nieśmiałym wzrokiem spoglądając w moją stronę pomachała do mnie ręką. Uśmiechnąłem się najmilej jak potrafiłem i pomachałem jej w pozdrowieniu. Cóż za kontrast- buraków którzy teraz pałali już do mnie pełną nienawiścią i tej dziewczyny, tak delikatnej...

Miałem już dość ludzi, postanowiłem więc udać się w swoje ulubione strony.

Boczne drogi zamikołowskich miejscowości, puste i ciche, niebo nad głową – tam Miata czuła się najlepiej. Daleko od prowokantów myślących że roadstera kupuje się po to żeby wszystkim podskakiwać na światłach. Tymczasem Ona najwięcej frajdy dawała właśnie z krążenia bo taką ją zbudowano. Mówiła "kochaj mnie a będę twoja" i nigdy nie skłamała – zadowalając się odrobiną uwagi i poświęcenia służyła wiernie i niezawodnie.

Pusta, leśna droga i zapach wilgotnego lasu sprawiał że trudno było skoncentrować wzrok przed sobą. To niesamowite uczucie braku dachu, skrępowania, jednym słowem – uczucie otwartej przestreni po której się poruszałem, sprawiało że chciało się patrzeć w bok na rozświetlone lampami drzewa, w górę, na rozgwieżdżone niebo, nieruchome mimo faktu że się przemieszczałem. Krążyłem tak pustymi drogami nie zdając sobie sprawy z upływu czasu i kilometrów. Te zaś mówiły mi że pora wracać...

Wysiadłem z auta by otworzyć garaż. Nawet teraz, gdy otwierałem garaż a światła Miaty świeciły mi w oczy, lubiłem patrzeć na zarys jej muskularnej sylwetki majaczący za poświatą reflektorów. Nieraz łapałem się na tym że idąc do domu spoglądałem jeszcze na swoje kochane cacuszko. Boże, ależ ona była piękna!

Szybki ruch klucza, drzwi i Jej własny kąt gotów był na przyjęcie swego mieszkańca. Powoli wjechałem do garażu pamietając jak na samym początku przygody z Miatą zahaczyłem delikatnie progiem. Zgasiłem światła i w ciemnościach pozwoliłem sobie jeszcze chwilę posłuchać mruczącego serca swojej Miaty. Jeszcze lekko nacisnąłem pedał gazu, obroty do 1,5 tys, 2 tys. Cztery bliskie ściany garażu potęgowaly pomruk wydechu i odbijały dźwięk dzięki czemu słyszałem każdy dźwięk wydawany przez silnik. Słyszałem nawet tryby skrzyni biegów pracujące na jałowym biegu. Szybki ruch prawej ręki i nastała cisza...

Przekręcając klucz w zamku garażu czułem niedosyt. Choć przejechałem dwieście kilometrów, moje zmysły krzyczały "jeszcze!", "jeszcze!". Choć radość z jazdy była ogromna, do domu wracałem przygnębiony. Przygnębiony rozstaniem. Wiedziałem jednak że jeszcze wrócę. Już niebawem. Byłem już uzależniony...

...ale na litość boską, jak ja kocham to uzależnienie! :D

#pasta #mx5 #miata #samochody #mazda #znalezionewinternetach