Wpis z mikrobloga

Skoro tak lubicie czytać o robieniu siary za, to posłuchajcie mojej historii o robieniu siary za granicą. Zamiast iść na inżyniera czy socjologa zrobiłem coś oryginalnego i ukończyłem filologię włoską. A że w używaniu włoskiego wykazałem się niezłym talentem i oczytaniem udało mi się zostać całkiem wziętym tłumaczem.

Tłumaczyłem najróżniejsze teksty dla najróżniejszych ludzi – od instrukcji i informacji prasowych po literaturę piękną. Pech chciał, że któregoś razu podpisałem umowę o tłumaczenie książek niejakiego Szczepana Twardocha. Wiedziałem tylko, że to jakiś pisarz fantasy, co już uraziło wydawcę, który wycedził przez zęby „Pan Szczepan to ktoś znacznie większy”.

Mnie Twardoch nie zachwycił, no ale umowa to umowa, więc siedziałem na tyłku przez kilka miesięcy tłumacząc te jego smuty na piękny język Dantego. Męcząca robota, nadzorował mnie nie tylko wydawca, ale i sam pisarz. Musiałem pielgrzymować do tych jego Pilchowic, siedzieć przy dziwnym kamiennym biurku i wysłuchiwać pytań czy stawianie rodzajników określonych lub nieokreślonych wpłynie na odbiór książki. Pisarze mają swoje dziwactwa, u niego te kamienne biurko i taborety, myślałem, że wilka dostanę od tych kamieni.

Skończyłem swą pracę tłumacza i byłby spokój jak z wieloma innymi dziełami. Już miałem zabierać się za tłumaczenie Dehnela, ale okazało się, że czegoś nie doczytałem w umowie z Twardochem. Tłumaczenie to było jedno, a teraz musiałem lecieć do Włoch, żeby służyć za tłumacza dla tamtejszych wydawców. No to chcąc nie chcąc poleciałem z Twardochem do Rzymu.

Rzym jak Rzym, wielki świat, ja byłem przyzwyczajony, bo tryliard wycieczek tam, Erasmus i Sokrates, ale Twardoch chodził z komentarzami „Jakie wielkie miyjsce” „Jak o tym łosprawię w domu”, „Tak tu ciepło, że oni wengla nie muszą używać”. Irytował mnie tymi śląskimi wtrętami, musiałem mu jeszcze pokazywać wszystkie najważniejsze zabytki i ulice.

Najgorzej jednak było na wieczorze z wydawcą, którym był Giuseppe, taki poważny, gruby Włoch, ojciec chrzestny z wąsikiem. Ten zaprosił nas na kolację do swojej rezydencji. Wchodzę z Twardochem, a tam lokaj nas prowadzi do salonu, jest Giuseppe, jego równie gruba żona i dzieci i goście: jakiś włoski profesor, polityk i jeszcze prałat do tego. No i nam podają te swoje makarony, bruschetty i secondi piatti i ja ich bawię rozmową, a Szczepan milczy i się wstydzi, bo ze swoją śląską gwarą już nic nie może, nie ma Hansa, co by mógł go zagadać tymi niemieckimi brzmieniami, a mnie to bawi, bo zawsze bardziej cenię sobie narody romańskie z ich KULTURĄ nad tych niemieckich piwoszy i ich folksdojczów. No i pisarz milczy, nudzi się i pije wino, bo co ma robić, a od tego picia nakręca się coraz bardziej.

W końcu, po wstępnych grzecznościach przedstawiam bohatera wydarzenia:

- Questo e Stefano Duro, l’autore magnifico di eterno grunwaldo, dracho e morfino, il grande scrittore polacco…

Na to Twardoch, który zdążył się wstawić, wali kieliszkiem w stół, jakby trzymał śląski kufel od piwa i krzyczy:

- Silesia! Ślónzok jezdem!

Włosi w śmiech, ja mówię do pisarza człowieku nie rób siary, bo to Rzym, tu panowali cesarze, a ty co, może zaraz węglem zaczniesz handlować. Niepotrzebnie to powiedziałem, bo ten nagle wyjął bryłkę węgla z marynarki, położył na stół obok kieliszka i krzyknął:

- Wungiel nasz znak! My fedrujem i rychtujem do pieca!

Niestety bryłka węgla została położona na obrusie włoskiej arystokracji za 9000 euro i nie spodobało się to gospodyni, która zaczęła typowo włoską głośną tyradę o nieobyczajnych Polakach.

Powiedziałem, że ja jestem jak najbardziej obyczajny, a skoro ten obok mnie wypiera się polskości, to jest Ślązakiem i niech się ze Ślązakami wstydzi za tą siarę z węglem. Twardoch nie wytrzymał, przewrócił kieliszek, wstał i zaczął tyradę o wielkim Śląsku od morza do morza, autonomii śląskiej i że mną gardzi i zrywa umowę, bo chce tłumacza śląsko-włoskiego, a nie jakiegoś gorola. Nie rozumiał też, co mówią Włosi i ubzdurał sobie, że krytykują koncepcję wolnego Śląska, więc zaczął na nich krzyczeć mieszanką polskiego i niemieckiego. Włosi usłyszeli niemiecki, to im się skojarzyła Merkel, co przypomniało im, że siedzą u Niemców w kieszeni i zrobiło się nieprzyjemnie. Ukryłem twarz w dłoniach, bo siara jak nigdy, gdy nagle usłyszałem spokojny polski głos:

- Przepraszam państwa bardzo, cóż to za kłótnie przy alkoholu?

Patrzę, a to Aleksander Kwaśniewski, nie wiem skąd się tam wziął, on tylko że zawsze wspierał polską kulturę i pisarzy, nawet Twardocha zatkało i nie poprawił, że śląskich. Kwaśniewski opowiedział dowcip płynną włoszczyzną, czym rozładował napięcie w towarzystwie. Następnie były prezydent wziął kieliszek wina, upił trochę, ale skrzywił się i znów pięknym włoskim powiedział, że państwo wybaczą, ale on ma lepszą propozycję. Wziął taką aktówkę i wyjął z niej cztery czyste i powiedział, że on każdego nauczy tego pić i Włocha, i Ślązaka, i Polaka, bo on był prezydentem wszystkich ludzi i nadal umie prowadzić ludzi w dobrym kierunku.

Także siedzieliśmy i piliśmy, a później film mi się urwał. Obudziłem się rano na kacu na kanapie w rezydencji, pytam gdzie Twardoch z Kwaśniewskim i lokaj mi powiedział, że poszli pić na miasto i już nie wrócili. Rozejrzałem się i zobaczyłem przewrócony stół, porozrzucane i połamane krzesła oraz potłuczone kieliszki. W takiej sytuacji wolałem nie szukać gospodarza, nie było też co kontynuować negocjacji i uznałem, że moja praca została wykonana. Z bolącą głową udałem się na lotnisko i odleciałem jeszcze tego samego dnia.

Od tej pory tłumaczę już tylko instrukcje pralek.

#pasta #niemoje
  • 2