Wpis z mikrobloga

Myślę sobie, muszę wybrać się na Ślężę. O tak. Co za skurczysyńska góra. Potężna, odwieczna, niewzruszona wyrasta po prostu z niczego. Góruje samotnie nad równiną robiąc niesamowite wrażenie. Widzę ją często jak jadę pracy. Każda góra wyrastająca ponad równinę to jest coś, a nie tam jakieś badziewie pokroju Mont Blanc. Siedziba pradawnych bogów która oparła się nawet lądolodowi. Olimp to może ssać Ślęży. W drodze wyjątku można go nazywać grecką Ślężą, ale to jest tylko między nami, bo wszyscy wiemy że Olimp to zwykłe gówno.
Wstałem rano w sobotę, wcześniej niż zakładałem, ale wyjechałem później niż planowałem. Chyba zbyt optymistycznie oceniam swoje zdolności ogarniania. No ale wyruszyłem, już po kilku km widzę stoi taka jedna i grzebie coś przy rowerze. Zatrzymuję się, łańcuch jest spadł i się zaklinował, a w dodatku ma osłonę. Udaje mi się go wyciągnąć. Sporo siły trzeba było użyć, sama by sobie nie poradziła raczej. Jadę dalej. W Siechnicach trochę nie ogarniam jak zjechać, stoję jak kołek. Dogania mnie ona. Pokazuje drogę i pruję dalej. Karma wraca. Kluczę po wioskach, żeby nie być zawalidrogą na krajówce. Poza tym to nic przyjemnego i bezpiecznego jechać po głównej. W każdej wioszy muszę patrzeć na mapę. Tracę czas przez to. Często ludzie sami mi wskazują drogę. Muszę sobie mapnik kupić.
W Jordanowie Rozglądam się za drogą gdy, jakiś koleś na skuterku pokazuje mi drogę. To był błąd, że go się posłuchałem. Jadę przez Janówek, ale nie zauważam, że nie ma połączenia między polną drogą a asfaltówką. Przedzieram się przez pole buraków. Zostaje mi do przekroczenia rzeczka. Ma brzeg jest cholernie stromy. To było tylko kilka metrów, a zajęło mi to kilkanaście minut.
Dojeżdżam do Winnej Góry. Sklep zamknięty, a to ostatnia wioska przed Ślężą. Jacyś dobrzy ludzie dają mi nalać sobie wody do bukłaka. Wyjeżdżam za wioskę staję na stoku, zjadam ostatnie śliwki które gdzieś przy drodze nazrywałem. Robię zdjęcie wrocławskiemu benisowi. Patrzę a gdzieś w oddali unosi się jakby słup dymu. Po powrocie dowiem się, że to płonie tartak w odległych o 74km Szybowicach.
Jadę niebieskim szlakiem. Jest tak zarośnięty, że często prowadzę rower. Gdzieś na jakieś przełęczy miga mi żółty szlak, to już muszę być pod samą Ślężą. Cosik szybko. Jadę dalej, ale teren się nie zgadza. Dojeżdżam do skrzyżowania z zielonym i czerwonym. Nic mi się z mapą nie zgadza. Telefon do ojca, żeby w necie popatrzył o co tu chodzi. Coś tam mi tłumaczy, no tak nie jestem tak daleko jak myślałem. Teraz się zgadza. A godzina nie najmłodsza. Chciałem przez Radunię jechać, z rzeką pod Gdańskiem mam świetne wspomnienia. Dobrze miejsce na wiele aktywności.Kajak, rower, wędrowanie i nawet wspinaczka. Rezygnuje dla oszczędności czasu. Omijam górę i jadę na przełęcz Tąpadła. Nie wiem co robić, jest później niż zakładałem. Telefonuje do rodziców, mama mi mówi, że droga jest lekka i przyjemna, przy jakiś polach prowadzi i żebym jechał. Myślę sobie, że ona nie zdaje sobie sprawy jak szybko przewaga roweru topnieje wraz z nachyleniem, a poza tym tu nie ma żadnych pól.
No i cisnę pod górę, w trybie mieszanym. Serducho i płuca czasami nie dają rady. Ale jak odpocznę to znów na rower. Uda mi się wjechać na szczyt w świetle chwały. Wyobrażam sobie jak mnie turyści muszą podziwiać. Pewnie nawet uwagi nie zwrócili. Pełno ludzi, nic ciekawe. Spędzam trochę czasu, wody za 5zł nie kupuję, kupię na dole. Zjazd po kamulcach, muszę jednak prowadzić. Tam to nawet dowhillem ciężko byłoby zjechać nawet ze średnia prędkością.
Powrót w pierwszej części jest inną drogą, ale potem już jest mi łatwiej nawigować, bo kojarzę trasę. W Świętej Katarzynie najeżdżam na rozbite szkło, a z moich ust wydziera się gromkie "urwał nać". Na szczęście jednak nic się nie wbiło. Przy wjeździe na obwodnicę wypijam resztę wody, jednak się nie posilam, bo zdawało mi się, że piwnica już blisko. To był błąd. Glukoza we krwi spadała, a jeszcze kilka km miałem do zrobienia. Jedzie mi się źle, na siłę, byle tylko do domu. Po drodze jeszcze monopol. Nagrodzę się zimnym piwem.
Chałwa Wielkiej Polsce. A jak chałwa to tylko ukraińska. Więc jadę na Świebodzki następnego dnia. Kupuję tego od cholery, przyjadę na swoją wioszę to będę jak jakiś król.
631452-128-25=631299 W tym tygoniuz dojazdami do pracy i jakimś kręceniem się po mieście wyszło 350km
#rowerowyrownik #rowerowywroclaw #sudety
Pobierz Kolsky - Myślę sobie, muszę wybrać się na Ślężę. O tak. Co za skurczysyńska góra. Pot...
źródło: comment_841HzCMXerdAbauohsVtCMWJlQJx2uoQ.gif
  • 5
Zjazd po kamulcach, muszę jednak prowadzić. Tam to nawet dowhillem ciężko byłoby zjechać nawet ze średnia prędkością.


@Kolsky: Muszę cię zmartwić - z DH to niewiele ma wspólnego. https://www.trailforks.com/trails/panna-z-ryb/ - średnia 12%, max 22%. W zeszłym roku 4:01 jako jazda testowa nowego roweru, może w tym tygodniu podjadę poprawić czas bo jednak skill znacznie poszedł i fajnie było by się sprawdzić.
@Diabl0: czym Ty tam jeździłeś? Obijałem się tam po kamieniach. Ile razy pedałami zahaczyłem, a jakbym wjechał w jakiś większy kamień to by mnie chyba do lasy wyrzuciło.