Wpis z mikrobloga

Zawsze myślałam, że "ten moment" to bzdura. Jeśli się nam przytrafił, to potrafimy dostrzec go dopiero po czasie. Tak, jak ciężko jest nam orzec, że akurat to, co teraz czujemy to szczęście. Dopiero później, cofamy się myślami do jakiegoś momentu i rozmyślamy "ah, wtedy to byłem szczęśliwy".
Ja natomiast wiem, że jeżeli kiedyś zostanę o to zapytana, odpowiem: 24 sierpnia 2017. To właśnie tego dnia, późnym wieczorem, siedząc z telefonem w ręku, nadszedł TEN MOMENT...
Gdy coś we mnie pękło. Skończyło się, zmieniło, coś zrozumiałam. Skończyła się cierpliwość, zmienił wieczny strach przed opuszczeniem strefy komfortu, zrozumiałam, że uciekam w prokrastynację kosztem życia i wiecznie plątam między zawiłościami mojej podświadomości, które pchają mnie w coraz większą frustrację i depresję.
Sprawa wygląda tak, że od dłuższego czasu marnuję swoje życie, wszelkie szanse i nie opuszczają mnie myśli, że powinnam być gdzieś indziej. Że jestem stworzona do czegoś innego. Zasługuję na co innego. Od jakiegoś czasu chcę coś zmienić i zacząć czerpać z życia pełnymi garściami, ale... Potrafię tylko planować, bo gdy przychodzi moment, kiedy mam coś realnie zrobić w kierunku realizacji tych planów - uciekam. Tamtego dnia przykładowo, miałam jechać do lekarza po nowe leki, które przybliżą mnie do czegoś, ale wizytę przespałam pod kocem w ciemnym pokoju.
Nigdy #!$%@? więcej.
Płonie mi serce, przez trzewia, aż do samej duszy, gdy oglądam transmisję na żywo z koncertu. 24 sierpnia 2017 miał miejsce koncert Eminema - i to był "ten mój moment". I to jeszcze #!$%@? koncert w Glasgow, to nie bez znaczenia, bo właśnie w tym mieście mieszkałam jeszcze trochę ponad pół roku temu. Nie będę długo #!$%@?ć, ile to dla mnie znaczy, gdyż trzeba znacznie bardziej utalentowanego korespondenta ode mnie, aby ten stan opisać - ale jeżeli ktoś z Was jest prawdziwym fanem zespołu, wokalisty odkąd tylko zaczął rozumieć, czym jest muzyka - ten zrozumie, o czym mówię.

Mając 11 lat usłyszałam "When I'm Gone" i jak wehikuł czasu, samolot czy jakiś czarnomagiczny wihajster przeniosłam się do innego świata. Takiego, w którym nie było wszystkiego tego, co może boleć i stopniowo wysysać duszę z jedenastolatki - znikła napięta atmosfera w domu, rówieśnicy nieakceptujący mnie w szkole, pulchna, smutna twarz strasząca mnie w lustrze. Kilka nieprzyjemnych lat później zdarzyło się jednak coś dobrego, spotkałam wspaniałych ludzi w gimnazjalnej klasie, więc zaczęłam trochę więcej radości wynosić z tej muzyki. I tak oto, stałam się "dilerem" nowych kawałków Marshalla na szkolnym korytarzu, zaczęłam zagłębiać się w jego biografię, zapisywałam rzadkie zdjęcia na komputerze, powiększyłam kolekcję kawałków o bardzo sporą ilość, a na urodziny czy mikołajki klasowe zawsze dostawałam płytę, plakat lub jakiś gadżet. Nawet rapowałam kawałek "Stan" w podziemnych salach gimnastycznych szkoły - do mikrofonu, gdyż moi najlepsi koledzy z klasy mieli dostęp do sprzętu nagłaśniającego i przygotowywali go przed apelami. Miałam małą publikę, składającą się prawdopodobnie z ludzi, którzy myśleli że jestem zdrowo stuknięta, ale to i tak jedne z moich najfajniejszych wspomnień. Dodatkowo - tłumacząc teksty piosenek narodziła się moja pasja do języka angielskiego, w późniejszych latach przetłumaczyłam biografię Whatever You Say I am oraz 12 odcinków The Slim Shady Show ze słuchu, po 1 godzina każdy.

Miałam nie #!$%@?ć długo, no a wyszło długo. Morał jest jeden - odkąd rzuciłam liceum dzienne, mam tak ciężki okres niepowodzeń i depresji, że już nie pamiętam, jak to jest oddychać pełną piersią i żyć normalnie. Leci tak #!$%@? piąty rok życia. Szkołę oczywiście w końcu skończyłam zaocznie, ale tak plątam się od jednej gównopracy do drugiej, od jednego planu życiowego do drugiego. Od 11 urodzin wszystko się zmieniało z prędkością światła, z górki i pod górkę, ludzie przychodzili i odchodzili, ale w tych latach jest jeden constans - Marshall był zawsze ze mną.
Więc gdy wczorajszego dnia, uświadomiłam sobie, że Eminem gra właśnie w Glasgow i odpaliłam live'a, pogrążyłam się we łzach. W bólu, #!$%@? frustracji, moje ciało pochłonął żywy ogień. Oczywiście wiedziałam wcześniej, że on tam będzie, chciałam jechać, ale po napisaniu posta na facebooku o szukaniu towarzysza, olałam temat. Olałam najważniejszą rzecz w moim życiu. Olałam MOJE ŻYCIE, a olanie koncertu było wisienką na tym gównianym torcie. I jeszcze Glasgow, gdybym pół roku temu w strachu przez odpowiedzialnym życiem nie uciekła stamtąd, z powrotem do polskiego, bezpiecznego #!$%@?łka u rodziców - to bym właśnie teraz przeżywała najważniejszy moment w moim życiu. Spełniała największe marzenie.
A zamiast tego, siedziałam tu, i...
Czułam, jakby żelazna dłoń Akopa Szostaka czy innego Karmowskiego ścisnęła mnie, podniosła z łóżka i z siłą ogromnej prasy hydraulicznej zebrała do kupy w jeden moment.

"I feel like an Incredible Hulk, my back has been broke, but I still can walk"

Nigdy #!$%@? więcej. Nie spraliżuje mnie strach i obojętność, demony podświadomości, prokrastynacja ani trudna do opuszczenia strefa komfortu. Nie umrę w żalu, który potęguje się od lat i całkowicie ogarnął mnie przy pierwszej sekundzie live'a z koncertu. Czeka mnie wiele trudnych chwil w walczeniu o swoje życie, ale wygram. I powiem w końcu mojej przeszłości: Szach mat, #!$%@?. Cziki cziki, Slim Shady.
Już nigdy nie chcę się tak czuć, już nigdy nic ważnego mnie nie ominie ani nic ważnego nie prześpię. Od dwóch lat wychodzę z letargu i próbuję realizoać plany życiowe, a wszystko jak krew w piach, bo trzeba czasem takiego momentu, gdy jak bumerang wrócą wszystkie złe i strachliwe decyzje. I #!$%@?ął mnie ten bumerang wczoraj w łeb, coś tam pogruchotało i dotarła do mnie dobitna porażka. Która przekształciła się w kopa w dupę.
W chwili zwątpienia, wystarczy mi jeszcze raz odpalić tego live'a z koncertu. Uczucie płomieni w trzewiach zawsze wraca na widok ognia.
Gdy to pisałam, była dopiero 23:51, ale dla mnie już wtedy zaczął się nowy dzień.

Jeżeli ktoś dotarł do końca mojego wywodu, to jest mi bardzo miło. Dlaczego akurat piszę to tutaj? Bo w chwilach załamania czytałam wpisy pod #depresja i podświadomie wiedziałam, że jeżeli zbierze mi się na jakieś wyznanie, trafi ono właśnie tutaj.

Przede mną najpierw znalezienie dobrego leku z pomocą lekarza oczywiście, walka z kompulsywnym jedzeniem - zdrowe odżywianie i ruch, wizyta u hipnotyzera, wytrwanie w ostatniej mam nadzieję gównopracy aby odłożyć pieniążki na mój plan związany z wyjazdem za ocean i realizacją marzeń, no i pewnie jeszcze kilka drobnych rzeczy na drodze do duchowej wolności i opatentowania hashtagu #wygryw.
Życzcie mi powodzenia!

#feels #prokrastynacja #przegryw #wygryw #truestory #originalcontent #pasta
  • 11
@maggiesstory: przeczytałam cały wpis i z każdym akapitem miałam coraz większe obawy, że jak wielu mirków, których wpisy zwiastujące wielkie przemiany czytałam, postanowisz walczyć sama, siłą woli.
ostatni akapit z planem wizyty u lekarza mnie ucieszył :) trzymam kciuki, pisz jak Ci idzie, będę obserwować
trapped - @maggiesstory: przeczytałam cały wpis i z każdym akapitem miałam coraz więk...
@FarGO: Zakończyłam 1.5 roczny związek z chłopakiem, który pod koniec zaczął mnie ściągać w dół. Zrozumiałam, jak wyjść z zaburzeń odżywiania i jem teraz 2100kcal dziennie i chudnę, zamiast cyklu głodówka-#!$%@?-głodówka itd. Zapisałam się na pole dance i nie opuściłam żadnych zajęć, trenuję ponad miesiąc. Zrobiłam badania zasugerowane przez lekarza, z których wynikło, że mam nieźle popaprane fale mózgowe i trzeba je ustabilizować zabiegami Biofeedback, jestem po pierwszych dziesięciu i czuję