Wpis z mikrobloga

I co, nie wierzyliście mi, a jednak trafnie przewidziałem wynik. Rzadko mi się to zdarza, więc tym bardziej się cieszę. Już dwa tygodnie temu jednak stwierdziłem, że nie wiem co dalej, zatem więcej nie typuję. Na dłuższą metę sprawdzalność mam raczej kiepską.

To piąte z rzędu zwycięstwo u siebie w lidze, a bez porażki przy Ł3 tych meczów już się trochę uzbierało – i to nawet gdy weźmiemy też spotkania w innych rozgrywkach, a także te z poprzedniej rundy. W tym sezonie 16 z 19 punktów zdobyliśmy u siebie i to pozwala nam utrzymywać jako taki kontakt z czołówką. Powtarzając, jak to beznadziejnie jest z Legią, warto zwrócić uwagę, że w tabeli cały czas wygląda to w najgorszym razie tak samo, jak w poprzednich latach na tym etapie, a momentami wręcz lepiej. Dodatkowo nie bardzo ma kto odskoczyć, bo wszyscy tracą punkty między sobą. Tak więc jeśli nie ogląda się meczów i spogląda na sam livescore lub tabelę, to nie dojdzie się do tylu przykrych wniosków. Na boisku nie ma zaś wielu nowości.

W ostatnim czasie Legia potrzebowała przede wszystkim spokoju. Za dużo rzeczy działo się wokół klubu i trzeba być mocno gruboskórnym, aby w takiej sytuacji skupić się stuprocentowo na grze. Nawet teraz, gdy od klęski w Poznaniu i okolicznych wydarzeń minęły dwa tygodnie, media wciąż ciągną ten temat, jakby im było mało. Podobnie nie mogą się odczepić od wypowiedzi Jozaka, które rzeczywiście nie są do końca trafne, ale mam wrażenie, że żaden trener Legii nie był na wejściu aż tak atakowany, a w porównaniu z Magierą zmiana jest diametralna. Nie jestem z tych, którzy szukają winnych poza klubem, a na pewno nie widzę ich w dziennikarzach. Zawsze Legia była miejscem, gdzie otoczenie jest mało komfortowe. Jednak tak złej atmosfery wokół klubu po prostu nie pamiętam, choć miewaliśmy już znacznie większe kryzysy sportowe.

W takiej sytuacji boisko niewiele pomaga, bo nawet jeśli będzie zwycięstwo, to to nie wystarczy. Bo za nisko, albo w złym stylu, za mało posiadania piłki, albo za bardzo się cieszyli, a może za mało. Mecz z Lechią tak naprawdę oprócz tabeli nic nie zmienił. Być może nawet udało się zagrać najlepsze pół godziny w tym sezonie, bo ciężko sobie przypomnieć trzy stuprocentowe sytuacje stworzone w tak krótkim czasie, i to jeszcze po przemyślanych, dokładnych zagraniach. W poprzednich meczach nie było goli, ani nawet sytuacji, z których można by było je strzelić. Był tylko taki bardzo krótki fragment z Lechem oraz jedna dobra okazja z Jagiellonią. I tak wracamy do Cracovii, kiedy graliśmy w sumie podobnie, ale tam było to trochę inaczej rozłożone. Nie było aż tak dobrego wejścia w mecz. Samo to, że Legia po raz pierwszy aż tak szybko strzeliła gola w tym sezonie (w lidze, bo z Mariehamn było szybciej), też o czymś świadczy.

Niestety potem coś się popsuło. Pierwszą połowę udało się jakoś dociągnąć bez szwanku. Jednak w drugiej od samego początku coś nie grało. Zaczęło się chyba od kiepskiego podania Guilherme, po którym sytuację miał Paixao. Potem Lechia spychała nas coraz bardziej i bardziej. Na koniec nie ma się czym przejmować, bo jest zwycięstwo, a tak naprawdę dużego zagrożenia nie było. Lechia miała piłkę, ale biorąc pod uwagę cały mecz, to Legia była konkretniejsza. Malarz zaliczył dobry występ, ale tak naprawdę obronił to, co miał obronić. Gdyby którykolwiek z tych strzałów przepuścił, byłby to jego błąd. Zastanawiam się jednak, z czego wynikało aż tak głębokie cofnięcie się i oddanie inicjatywy. W drugiej połowie Lechia nie stwarzała zagrożenia, ale my nawet nie pojawialiśmy się pod jej bramką. Jedna szarża Niezgody i strzał Moulina, a dopiero w ostatnich minutach udało się utrzymać przy piłce na połowie gości. Normalnie powiedziałbym, że to brak pewności siebie i po prostu czekanie na koniec meczu, bo mają już wynik i nie chcą ryzykować.

Natomiast w pomeczowym magazynie Michał Pazdan otwarcie powiedział, że zarówno on, jak i pozostali zawodnicy, źle czuli się pod względem fizycznym. Może to niejako potwierdzać doniesienia sprzed dwóch miesięcy, jakoby piłkarze skarżyli się na Magierę, jak również opinie internetowych ekspertów wszelkiej maści. Jeśli rzeczywiście tak jest, to jestem lekko załamany, bo ciężko mi sobie wyobrazić, jak w profesjonalnym klubie można sobie z taką rzeczą nie poradzić. Mimo wszystko Pazdan oraz Mączyński byli w stanie zagrać na dobrym poziomie w reprezentacji i forma fizyczna absolutnie im w tym nie przeszkodziła. Ja wciąż najwięcej winy widzę w samych zawodnikach i ich nieodpowiednim prowadzeniu się, choć oczywiście nie dotyczy to wszystkich.

Mam nadzieję, że mecz z Lechem był pierwszym i ostatnim, gdzie trener zdecydował się na takie eksperymenty ze składem. Jeśli rzeczywiście chciał wtedy pokazać, kto się ewidentnie nie nadaje, to na pewno mu się to udało. Dziś w zasadzie trudno było o lepsze zestawienie. Ktoś może stwierdzić, że mam mało cierpliwości wobec Pasquato i Sadiku, a np. taki Kucharczyk czy Hamalainen nic nie grają i to ich powinienem się czepiać. Cóż, po nich przynajmniej wiadomo czego się spodziewać, mają określoną wartość. Poza tym, od czasu do czasu coś jednak zagrają. Podobnie wydaje się, że stawianie na Niezgodę jest uzasadnione. Gdy grał od początku, zawsze wykorzystywał szansę. O środku obrony i pomocy wydaje mi się, że napisano już wystarczająco wiele. W aktualnej dyspozycji dzisiejszy skład wydaje się najmocniejszym, jaki możemy posłać do boju. Alternatywami mogą być Berto i Szymański, ewentualnie Nagy, jeśli weźmie się za siebie. Nie jest tego dużo, zatem jakiekolwiek teksty o szerokiej ławce trzeba będzie wyśmiać.

W grze Legii cały czas brakuje błysku, czegoś nieprzewidywalnego. Gdy już uda się w ten sposób zagrać, najczęściej jest z tego sporo zagrożenia. Cała akcja bramkowa tak naprawdę z tego właśnie się składała – Guilherme szybko wznowił grę, Kucharczyk strzelił zaskakująco, a Niezgoda dobrze się ustawił. Rozprowadzenie kolejnych akcji też takie było – bardzo fajne dłuższe podania, albo prostopadłe między obrońcami. Zwraca też uwagę, jak potrafił zabrać się z piłką Niezgoda, gdy dostawał ją najpierw od Kucharczyka, a potem od Hamalainena. To były momenty, które warto zapamiętać z tego meczu. Nie było tak jak rok temu, gdzie Legia zagrała kapitalnie i wygrała 3:0. Może, gdyby Niezgoda był idealnie skuteczny, to teraz wynik byłby taki sam, ale fakty są takie, że ma skuteczność 33%, podobnie zresztą może o sobie mówić cała Legia – dobrze zagrała może 30 minut na 90. „Dobrze” w znaczeniu: efektownie, mile dla oka. Zapewne jeszcze sporo czasu będzie musiało upłynąć, zanim takie fragmenty będą znacznie dłuższe.

Tak naprawdę wracamy teraz do rozwiązań, które już stosował Magiera w końcówce swojej pracy. Legia gra cofnięta i szuka dalszym podaniem szybkich Kucharczyka i Niezgody, co raz wychodzi lepiej, a raz gorzej. Natomiast domyślam się, że mało kto lubi oglądać zespół aż tak głęboko broniący się. Dopóki daje to zwycięstwa, to jeszcze jakoś to ujdzie, ale gdy na przykład nie dało to efektu we Wrocławiu, krytyka była bardzo ostra, a Magierę kosztowało to utratę stanowiska. Wydaje się jednak, że na ten moment trudno coś innego wymyślić. Żeby nie było chaosu, po prostu zdecydowałbym się na jedną taktykę i jeden skład. Niech grają ci, którzy najbardziej zasługują, a przy tym trzeba wykorzystać ich możliwości. Skoro w tej chwili mamy takich zawodników, jakich mamy, wykorzystanie ich szybkości powinno być dobrym pomysłem. Niby nie mamy na czym budować, ale ja nie obraziłbym się na Legię grającą tak, jak dzisiaj przez pierwsze pół godziny.

Indywidualnie rozczarował mnie w zasadzie tylko Hamalainen, bo od niego trzeba wymagać więcej niż zaledwie jednego dobrego podania na godzinę gry. Miał jeszcze jedną szarżę w drugiej połowie, ale z tego był tylko rzut rożny. Wspomniane podanie Guilherme do tyłu też było ewidentnym błędem, ale wydaje mi się, że akurat powrót do gry Brazylijczyka raczej dobrze nam zrobił. Jeśli miałbym jeszcze jakieś konkretne zastrzeżenia, to na pewno do powrotów do defensywy. Kucharczyk robił to dużo lepiej i przykrył w ten sposób dość przeciętną dzisiaj postawę Hlouska. Natomiast obu skrzydłowym zbyt często zdarzało się zostawiać z boku zbyt dużo miejsca i Lechia właśnie tam atakowała. Ich dośrodkowania były w dużej mierze nieskuteczne, ale wydaje się, że w tym elemencie mogliśmy bronić dużo lepiej.

Podobnie do poprawy pozostają stałe fragmenty gry. Pod naszą bramką zbyt często się kotłowało, pod drugą zaś działo się to znacznie rzadziej. I tym sposobem dochodzimy do kontrowersji, których jak zwykle nie zabrakło. Do listy niepodyktowanych rzutów karnych dla Legii można dopisać kolejny, a sami pewnie też mogliśmy stracić gola po rzucie rożnym. Szczegół jest tylko w tym, że piłka wpadła do siatki długo po gwizdku, gdy już zawodnicy stanęli i przestali grać. Nie wiem, czy gdyby atakowali do końca, to udałoby się uniknąć straty gola, ale nie da się ukryć, że wyszło na remis – jedna decyzja na korzyść i jedna na niekorzyść. Ogólnie jednak sędziowanie należy ocenić na słabe w obie strony.

Tak więc ja po tym meczu nie jestem ani odrobinę mądrzejszy w temacie Legii. Może jestem bardziej przekonany co do obecnego składu, zwłaszcza do Niezgody, ale tak naprawdę to jest wciąż to samo. Mecze na remis, które raz wygrywamy, a raz przegrywamy. W tym sezonie w lidze były tylko dwa spotkania, które przegraliśmy bezdyskusyjnie (Górnik i Lech), a ile było takich zwycięstw? W sumie to ani jednego, może najbliżej do tego było z Piastem, ale to tak raczej na siłę. Ten mecz od innych różnił początek, dawno tak dobrze nie zaczęliśmy. Wynik 1:0 z tego początku okazał się zbawienny, tym razem dowieźliśmy go, tak jak z Wisłą Płock i Cracovią. Wciąż jednak czuć niepokój przy tak niewielkim prowadzeniu, bo w każdej chwili może się to wymknąć z rąk. Nie czuć spokoju, który wreszcie by się przydał. Widocznie tak już musi być, że ani na boisku, ani poza nim, szybko go nie zaznamy.

Za tydzień (znowu ta niedziela o 18:00… i tak jeszcze co najmniej dwa kolejne tygodnie) mecz z Wisłą Kraków, gdzie w teorii wystarczy zatrzymać jednego piłkarza i sprawa załatwiona. Ja się obawiam, żeby nie wyglądało to jak ostatnie wyjazdy. Przed Białymstokiem i Poznaniem ostrzegałem, że może być ciężko, i w zasadzie każda zdobycz punktowa by mnie zadowalała. Tymczasem skończyliśmy z okrągłym zerem po stronie zysków, co pod każdym względem wyglądało bardzo słabo. W Legii można w tym momencie poprawić niemal wszystko, ale te wyjazdy to jest jakiś koszmar, który jak najszybciej trzeba przerwać. Punktując co drugi mecz daleko nie zajedziemy. Jak co roku dostaliśmy w środku jesieni teoretycznie najtrudniejszy terminarz. Podobno jest to związane z tym, że dostajemy latem łatwiejszych przeciwników, aby skuteczniej łączyć ligę z pucharami. Skutkuje to jednak tym, że mamy praktycznie cztery bardzo trudne wyjazdy z rzędu. Czasy, w których nawet w takich okolicznościach punktowaliśmy na każdym, minęły i mogą szybko nie wrócić (mam tego pecha, że piszę w nocy, gdy gra MLS… tam, a także w Grecji, na czele klasyfikacji strzelców znajome twarze). Dlatego będę doceniał każdy znak świadczący o jakimkolwiek postępie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że do końca roku już raczej niewiele się zmieni i trzeba czekać do zimy. 12 z 21 meczów już za nami, zatem jest bliżej niż dalej.

#kimbalegia #legia
  • 2