Wpis z mikrobloga

BITWA O HOGWART. CZĘŚĆ PIERWSZA
W pokoju było duszno. Sięgające sufitu piętrowe lóżka, zdawały się być gotowe, by w każdej chwili runąć na barłóg znajdujący się na środku pomieszczenia. Brak okien i jakiejkolwiek klimatyzacji powodował, że dziesiątki spoconych i brudnych ciał wydawało odór padliny, która już bardzo dobrze zaprzyjaźniła się z poboczem. Migotliwe światło z licznych świec sprawiało, że zacieki na ścianach bezustannie tańczyły, a sparciałe hamaki i prycze, rzucały rozmazane cienie.
- Mam dość tej bezczynności – powiedział Seamus do Nevilla. – Siedzimy tutaj jak owce czekające na rzeź.
- Spokojnie Sem, musimy czekać na znak – Neville odpowiedział spokojnie – Nie jesteśmy w stanie pokonać śmierciożerców w otwartej walce. Jeszcze nie. Musimy czekać na Harrego. On na pewno będzie miał plan.
- #!$%@?ć Harrego! – krzyknął Andrzej – Noż kua, ludzie, co jest z wami nie tak? Harry to, Harry tamto, Harry sramto! Czy to jest wasz #!$%@? bóg? Spójrzcie na to wszystko!
Andrzej, student z wymiany z szóstego roku, powiódł swoim ogromnym ramieniem po pomieszczeniu.
- Myślicie, ze wasz bóg, chciałby, żebyśmy żyli teraz jak zwierzęta? Tarzali się we własnym łajnie i takie samo łajno jedli?
- Właśnie. Jak to jest, że Pokój Życzeń jest w stanie stworzyć wszystko czego możemy sobie zapragnąć, poza czystymi ubraniami i działającym węzłem sanitarnym? – Dodała Cho, spoglądając w kąt pełen przelewających się kubłów, po brzegi wypełnionych efektem wielotygodniowego spożywania przeterminowanych zupek błyskawicznych z gnoma, o smaku dyniowym, oraz chleba, którego głównym składnikiem była glina.
- Cho, nie bądź taką pesymistką. Nawóz przydaje się do odżywiania warzyw w naszym ogródku – Zawołała Luna, defekując prosto na karłowate marchewki – Swoją drogą nie wiem czemu w ogóle korzystacie z tych wiader. Przecież wiadomym jest, że wiadra tej wielkości emanują złą energią.
- Luna, na miłość boską – Seamus wykrzywił się – Błagam, załóż spodnie. I nie, nie używaj rękawa! Luna! A ty Neville przestań się gapić.
- Jeśli jeszcze raz będę zmuszony jeść tę #!$%@?ą zupę z tych ku
a dyń, to możecie być pewni, że umrę. Zrzygam się, umrę, zrzygam się raz jeszcze dla pewności i idę na korytarz, mordować wszystkich, którzy mi się nawiną! – krzyknął Andrzej. Wszyscy ucichli i spojrzeli się na niego. Część w przestrachu, a część, w czym większość dziewcząt, z nieukrywanym podziwem. Andrzej, szesnastolatek, który cudem uniknął Azkabanu dla nieletnich, za nieumyślne spowodowanie śmierci kibica KSQ Warszawa, podczas finału Polski w quiddithu, wzbudzał szacunek. Wysoki i potężnie zbudowany młodzieniec o brązowych oczach, krótko obciętych blond włosach i aryjskich rysach, swego czasu dostał wybór. Albo trafi do poprawczaka, albo zostanie przeniesiony do szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie i będzie studiował różnice pomiędzy polskim i brytyjskim systemem nauczania magii.
- Neville, posłuchaj. – Andrzej powiedział już spokojniejszym głosem. – Nie możemy tutaj siedzieć w nieskończoność. Wychowałem się w Łodzi, miejscu w którym każdy rozsądny człowiek uczy się dywersji i działań partyzanckich, zanim nauczy się składać zdania. Rozumiem, że jest nas mało, ale wierz mi, mój drogi, opróżnianie kubłów wprost na schody obok naszego pokoju to kiepska partyzantka. Faktycznie ostatnio Amycus Carrow pośliznął się i sobie głupi ryj rozwalił, ale ktoś może w końcu dojść do wniosku, że to nie przypadek, że akurat tylko w tym miejscu na zamku #!$%@? gównem. Albo ten – Andrzej wskazał ruchem głowy na piegowatego młodzieńca o czarnych włosach – kua #!$%@? scaut. Co jakiś czas, faktycznie, pójdzie i ubije jakiegoś skrzata domowego. Zajebista dywersja kua. Fajnie mieć jakieś mięsko, ale może ktoś temu debilowi wytłumaczy, że skrzaty domowe są, kua, magiczne? Te małe #!$%@? potrafią się teleportować, moglibyśmy poprosić takiego, żeby przyniósł nam jakieś normalne jedzenie.
- Albo by opróżniał wiadra na bieżąco – mruknęła Cho.
- Ty! – Andrzej bezpośrednio zwrócił się do piegowatego bruneta – Załatw nam tutaj skrzata. Tylko go ku
a nie zabijaj, zrozumiano?
- A co z hasłami przeciwko Czarnemu Panu, które wypisujemy na ścianach szkoły? – wtrącił Seamus
- Chryste… Tak, może faktycznie byłby to dobry pomysł. – Andrzej spojrzał się na niego z politowaniem - Ale czy musieliście do tego wyznaczyć Adolfa i Josepha? Oni chyba nie do końca rozumieją przeciwko komu teraz walczymy.
- Andrzeju, nie denerwuj się – Neville poklepał go po wielkim barku – Na razie musimy czekać. Harry jest już blisko, czuję to.
- Dobra, koniec. Wytłumacz, dlaczego tak całujecie dupę Harremu? – Andrzej popatrzył się Nevillovi w oczy – Co on dla was kiedykolwiek zrobił? Wygrał parę #!$%@? meczy? Nie umarł? Bzyknął rudzielca? A kto nie? Zdajecie sobie sprawę, że z Harrym jest Hermiona? Wiecie, że to Hermiona stała za każdym większym planem, który Harry „wymyślił” i gdyby nie ona to oni już dawno by nie żyli? On i ten rudy debil.
-Hej! Mówisz o moim bracie! – Ginny oburzyła się – Poza tym Hermiona też jest ruda.
Andrzej obrócił się powoli i spojrzał na dziewczynę.
- Ginny, kochanie, posłuchaj – powiedział aksamitnym głosem – Rudzi dzielą się na dwa typy. Albo wyglądają zajebiście, albo są paskudni i nieruchable. Hermiona, poza tym, że jest zajebiście mądra, to mogłaby mną obracać jak burą suką, wsadzić mi ogórek w dupę i ja bym jeszcze podziękował z pocałowaniem ręki i jej oblizał stopy. Serio, widziałaś ja ostatnio? Za to Ron wygląda jakby miał kilka chromosomów za dużo. To u was chyba rodzinne. I niestety, widziałem twoją matkę, więc u ciebie lepiej już nie będzie, więc szczym ryj i wracaj do strugania łyżek.
Dziewczyna skuliła się i powstrzymując łzy, na powrót zajęła się struganiem trzonków mioteł.
Widziała jak Andrzej, na wrześniowym spotkaniu integracyjnym, wypił siedemnaście piw i podpalił kilka obrazów. Krzyki przerażonych postaci, pochłanianych wolno przez płomienie, nadal śniły jej się po nocach. Wolała się go słuchać i nie dyskutować.
- Ja kiedyś byłam ruda, wiecie? – Luna wyrosła obok Nevilla – Tak mi się wydaje w każdym razie. Kiedy byłam mała zatrzasnęłam się na parę tygodni w piwnicy mojego taty. Znaczy się brata! Brata. Od tamtego czasu sporo rzeczy mi się wydaje.
- kua Luna, załóż spodnie! – powiedział Seamus, ściskając nasadę nosa. – A ty Andrzej, może w końcu nam powiesz, co tam przygotowujesz?
Naczelny pirotechnik hogwarckiego ruchu oporu wskazał palcem na kąt pokoju. Została tam wydzielona mała przestrzeń, której zawartość skrywała się pod zasłoną. Andrzej, do tej pory, nikomu nie zdradził co tam trzyma. Jedyną osobą, która odważyła się zajrzeć za zasłonę bez pytania był trzecioroczniak Thomas Morse. Kiedy został przyłapany przez rosłego Polaka, posłużył za przykład i prezentację, jak człowiek może funkcjonować bez zębów i z jedną tylko przegrodą nosową.
- Naszą tajną broń – odpowiedział Andrzej - Coś co pomoże nam pokonać armię śmierciożerców. Cierpliwości, niebawem wszyscy doświadczymy jej siły. Na razie musi wystarczyć wam informacja, że my Polacy, jesteśmy mistrzami w warzeniu eliksirów. Dodatkowo od dziecka jesteśmy szkoleni warzenia i uodparniania się na działanie wszelakich trucizn. Widzieliście jak we wrześniu wypiłem łyżkę eliksiru Czarnej Śmierci? U nas nawet bezdomni mugole z pomocą bochenka zwykłego chleba, oraz paru monet, potrafią stworzyć eliksir siły.
Cho spojrzała się na niego z podziwem. Nigdy nie spodziewała się, że istnieje naród, tak wspaniały, że magią potrafią posługiwać się nawet mugole. Informacja ta dopełniła tylko obraz silnego samca alfa, którego młoda Azjatka widziała przed sobą. Podkochiwała się w nim od wielu miesięcy, jednak teraz była już pewna, że ma ochotę na tę solidną porcję białego ryżu.
- Zaraz… Coś się pali? – Neville pociągnął nosem
- Doszłam do wniosku, że morale nieco spadły i przydałaby nam się integracja przy ognisku ze śpiewaniem piosenek. – melodyjnie powiedziała Luna – Patrzcie, nawet udało mi się upolować szczura. Pasta ze szczurzych jąder dobrze robi na…
- Na gówno!! – przerwał jej Andrzej – Ludzie, ku
a, nie widzicie, że jesteśmy na skraju szaleństwa? Od tygodni nie mieliśmy okazji się umyć. Ciągle chodzimy w tych samych ubraniach i czy muszę w ogóle wspominać o tej jedenastolatce, jak jej tam było, która poszła po zapasy do tego obleśnego Aberfortha? Nie wraca już czwarty dzień, a jest to raptem 40 min w obie strony, zabezpieczonym tunelem. Czy jestem jedyną racjonalnie myślącą tutaj osobą? Może mi wytłumaczycie, dlaczego chowając się w tym pokoju nikt nie zabrał ze sobą telefonu komórkowego? Nie uważacie, że taki wynalazek mógłby być przydatny? W ogóle, czemu czarodzieje w tym kraju nie korzystają z #!$%@? technologii? U nas w szkole, w Polsce, jest nawet wifi.
- Zaraz, w sumie nigdy nie mówiłeś gdzie się wcześniej uczyłeś – zauważyła Lavender, która przysłuchiwała się rozmowie.
Andrzej dopiero teraz ją zauważył. Wcześniej była tłem, częścią brudnej masy. Teraz stanęła przed nim wyprostowana, patrzyła się prosto na niego. Krótkie włosy pasowały jej bardziej niż długie, oczy, przez tygodnie spędzone w zamknięciu, nabrały bezczelnego wyrazu. Andrzej wiedział, że wcześniej była nieco chubby, ale teraz, dzięki diecie w której brakowało wielu składników odżywczychi witamin, stała przed nim wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna. Młodzieniec poczuł się dziwnie. Jakby czas się zatrzymał. Kiedy patrzył się w jej brązowe oczy, widział odbicie siebie. Zrozumiał, że nigdy w życiu nie był zakochany, a dziewczyna, która stała przed nim, była wyjątkowa. Widział jak wspólnie pokonują Voldemorta, nabijają jego głowę na pal i idą do domu. Własnego domu. Widział ich ślub, dzieci i w końcu wnuki. Przed oczami przeleciało mu ich całe wspólne życie, które miało się zacząć już za chwilę. Musnął ją delikatnie w policzek, poczuł jej zapach, który okazał się być najpiękniejszym jaki kiedykolwiek uświadczył. Nie była brudna. Pachniała lawendą i bryzą. Wiedział, że ona czuje do niego to samo, patrząc w jego oczy. Wiedział to całym sobą. Kiedy chwycił ją za wygolony kark, poczuł dreszcz, który przeszył cale ciało. Poczuł jak ona się wyprężyła. Pochylił się, by ją pocałować. Zmrużył powieki...
I wtedy zwymiotował, przypomniawszy sobie, że umawiała się ona wcześniej z Ronem.
-EKHM, no także tak – powiedział Andrzej, wracając do rzeczywistości i ocierając kąciki ust – Chodziłem do najlepszej szkoły czarodziejstwa w całej Europie centralnej i wschodniej. Szkoły ogromnej, wielkością nie ustępującą normalnemu miastu, a omijanej, przez wszystkich mugoli.
Centrum Edukacji Magicznej i Wybawienia Astralnego im. Jedynego Króla Polski Chrystusa, przez wschodnich czarodziejów nazywana Radomiem.
- Brzmi groźnie – Seamus zamyślił się – Czy nauczyłeś się tam czegoś, co mogłoby nam się przydać w walce?
- Strategii – Andrzej spoważniał – Te! Scout! Sprawa jest. Kiedy następnym razem wyjdziesz na żer to zrób accio telefon. Stawiam, że tylko ja go ze sobą zabrałem na to opuszczone przez bogów odludzie i tylko mój leży, skonfiskowany, w sekretariacie.
- Co to telefon? – zdziwił się piegowaty brunet.
- Accio, kua, telefon – wycedził Andrzej – Przyleci to będziesz wiedział. Muszę zadzwonić do paru osób. A teraz #!$%@? i bez niego nie wracaj. I nie zapominaj o skrzacie. Teraz zrobimy to po mojemu. Kochani! – Polak zawołał do wszystkich. Dziesiątki oczu zwróciły się w jego stronę. W dławiącym powietrzu czuć było zgniliznę i napięcie. – #!$%@?ć Harrego! #!$%@?ć Czarnego Pana! I jak zawsze #!$%@?ć KSQ Warszawa! Koniec ze sraniem do wiader i jedzeniem syfu. Nie mam zamiaru czekać na żadnego wybrańca, który to #!$%@? po świecie i zbiera horkruksy. Po co? Co z tego, że Czarny Pan odrodzi się jeszcze raz? Nie patrzcie się tak na mnie, przecież wszyscy o tym wiedzą. Wystarczy go znów #!$%@?ć i tak do skutku. Tak to robimy w Polsce, bez żadnego tchórzliwego pieenia i wybrańców - zasrańców. Idziemy spać i rano zaczynamy zabawę!
Noc minęła szybko. Wszyscy, od dawna, czekali na sygnał do walki, czekali na to, aż cos się zacznie dziać. Jedynie Cho do rana nie mogła zasnąć. Ciągle w głowie wyświetlała jej się projekcja, w której głównym bohaterem był młody Polak o aryjskich rysach i dużym bicepsie.
Rano wszystkich obudziła głośna defekacja Luny na grządkę z kapustą. Gryzący dym z rozpalonego, obok grządek, ogniska dławił i wymuszał szybkie opuszczenie łóżek. Andrzej zeskoczył z pryczy, przeciągnął się i zobaczył skrzata domowego, żerującego na ludzkim ścierwie.
- ku
a…. – Mruknął – Co tutaj się odjaniepawliło? LUNA? Luna, czy możesz mi to wyjaśnić?
- Mogę – Twarz dziewczyny, jak zwykle nie wyrażała żadnej myśli – W nocy wstałam, żeby podlać kabaczki. Kucnęłam nad roślinką i nagle usłyszałam za sobą trzask. Odruchowo uderzyłam cegłą, którą zawsze trzymam przy sobie i trafiłam w czyjąś głowę. Potem był zduszony jęk, cichy syk, jak się później okazało skrzata domowego i nim się zorientowałam co się stało, nasz mały przyjaciel już ucztował sobie na truchle.
- Ale jak to możliwe, że nikt tego nie usłyszał? – Zdziwił się Andrzej.
- Magia – Dziewczyna odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo – A skrzat ma cos jeszcze, porozmawiaj z nim.
- E! Skrzacie – Andrzej zwrócił się do niewielkiego stworzenia, które aktualnie owijało się jelitem cienkim, wyciągniętym z ciała swojego przewodnika. Dziwnie to wyglądało. Rosły Polak, co najmniej pięciokrotnie większy i piętnastokrotnie cięższy, stał nad małym, zwiniętym w kłębek skrzatem. Stworek z pozoru nie różnił się on niczym od typowego skrzata domowego. Duże, wyłupiaste oczy, sterczące uszy, drobna postura i odzienie ze szmaty. Wyróżniał go jednak kręcony, czarny wąs
- Jak ci na imię? - zapytał
- #!$%@? – Odparł skrzat z meksykańskim akcentem.
- A więc #!$%@?, mam pytanie. Jak ci się pracuje na zamku, czy ludzie dobrze cię traktują?
- Noooo…. – spochmurniał Skrzat – Kiedy tylko mogą kopią i poniżają. Jeden człowiek, kazał ostatnio zrobić coś czego #!$%@? wcale robić nie chciał. Pan ściągnął spodnie i powiedział żeby #!$%@?…
- Dobrze, rozumiem! – przerwał #!$%@? Andrzej – Nie musimy teraz o tym słuchać. Mam dla ciebie propozycję. Jeśli nam pomożesz, załatwimy ci tyle trupów, że nie będziesz wiedział, który bezcześcić jako pierwszy. Dodatkowo musisz mi oddać to co trzymasz teraz w swoich małych rączkach. Co ty na to?
Skrzat spojrzał się czujnie na wielkiego człowieka. Z początku wydawało się, że teleportuje się z powrotem do swojego starego życia i świadczenia usług wszelakich. Jednak po chwili wyciągnął do Andrzeja rękę w której trzymał zakrwawiony telefon.
- Doskonale – ucieszył się Andrzej – Witaj na pokładzie. Pamiętaj tylko, że w tym gronie, w którym jesteśmy tutaj, nie mordujemy się wzajemnie. Nie mordujemy również uczniów, którzy chodzą po korytarzach. Mordujemy tylko śmierciożerców. W każdym razie teraz się tego trzymamy. Zrozumiałeś?
- Si Señor – powiedział skrzat, pochylając głowę i głaszcząc wąs.
Najwspanialszy z polskich magów, przebywających na ziemi brytyjskiej, poklepał #!$%@? po główce, po czym odblokował telefon, wybrał numer i zadzwonił.
- Siergiej? Bracie, sprawa jest. A, u mnie dobrze, w UK wojna, magowie niedołężni się mordują. No i właśnie w tej sprawie dzwonię. Wypadałoby skończyć tę wojnę. Spotkamy się na piwko to pogadamy i opowiem dokładniej. Chciałem się zapytać, czy z Borysem, nadal macie ten fajny garaż z wyposażeniem? O! No i cacy. W takim razie spodziewaj się mnie niebawem. Później się rozliczymy. Bajo.
Andrzej rozłączył się i powiódł po wszystkich wzrokiem.
- Już czas – powiedział i podszedł do rogu pokoju, który skrywał się za zasłoną. Gwałtownym ruchem ukazał to, co tak wszystkich ciekawiło.
- A… Andrzej – zająkał Neville – Ale co to jest?
- Eliksir, dzięki któremu Polacy przez setki lat odnosili niesamowite zwycięstwa – Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Dwadzieścia litrów siedemdziesięcioprocentowego felix felicis.

#heheszki #harrypotter #pasta
  • 8