Wpis z mikrobloga

Historia poniższej fotografii jest na tyle urocza, że nie wiem od czego zacząć :)

Lekarzem badającym nowo narodzone dziecko jest Dr Irena Białówna, urodzona w 1900 roku w Carycynye leżącym w głębi Rosji. Ukończywszy studia medyczne w Warszawie osiadła w Białymstoku, któremu pozostała wierna do końca swych dni.

Postać pani doktor nie jest dziś szeroko znana, a szkoda. Jej niezłomna postawa, życie i heroiczna działalność zawsze zgodna z duchem i patriotycznymi ideałami wyniesionymi z rodzinnego domu, aż prosi się o ekranizację w hollywood. Zainteresowanych jej historią odsyłam do źródeł (np. https://fakty.bialystok.pl/artykul/irena-bialowna-bialostoczanka-z-wyboru/67975) a na potrzeby wpisu pozwolę sobie tylko wypunktować w teleexpressowym skrócie, że pani doktor przed wojną poświęciła się pracy zawodowej, jako pediatra otaczając opieką najmłodszych mieszkańców miasta, zwłaszcza wywodzących się z najbiedniejszych rodzin. Po wybuchu wojny najpierw czynnie brała udział w kampanii wrześniowej organizując punkty opatrunkowe, asystując operującym rannych żołnierzy i cywili chirurgom, szkoląc wolontariuszy z zakresu pierwszej pomocy, a podczas okupacji dowodziła Wojskową Służbą Kobiet w strukturach Armii Krajowej (pseudonim "Bronka") nie rezygnując z pracy na rzecz najmłodszych pod groźbą śmierci. Leczyła i ewakuowała dzieci z białostockiego getta. Aresztowana przez Gestapo trafiła do obozów w Oświęcimiu, Gross-Rosen i Neubrandenburgu, tam także organizując pomoc medyczną, zwłaszcza dla ciężarnych współwięźniarek i narodzonych tam dzieci. Przetrwała apokalipsę i po wyzwoleniu obozu przez aliantów trafiła najpierw do Szwecji a stamtąd do Białegostoku, gdzie zaczętą wcześniej misję rozpoczynać jej przyszło od nowa. Wielu mieszkańców do dziś wspomina "kochaną panią doktor, która uratowała im zdrowie w pierwszych miesiącach życia".

A wracając do fotografii...

Wykonał ją tatuś tej malutkiej pacjentki. Dziś podobne zdjęcia znajdują się w każdym albumie świeżo upieczonych rodziców, każdy ma aparat czy kamerę i narodziny potomstwa może dokumentować do woli. W latach pięćdziesiątych było to jednak wręcz niewiarygodne a samo wejście ojca na oddział położniczy graniczyło z cudem. Chyba, że posiadało się dziennikarską legitymację :)

Wyposażonemu w dokument wystawiony przez "Życie Białostockie" i w służbowy aparat tatusiowi, udało się wejść na oddział pod pretekstem obowiązków służbowych. Sam o mało nie potrzebował medycznej pomocy, gdy ujrzał ubrudzonego krwią lekarza wychodzącego z sali porodowej, ale okazało się, że obok rodziła inna pani i lekarz ten wychodził właśnie od niej. Dobrze, że aparat przetrwał omdlenie :) Stając w progu właściwej sali ujrzał swą córeczkę po raz pierwszy w życiu i widok uwiecznił na poniższej fotografii, która oprócz rodzinnego albumu, znalazła też miejsce na łamach gazety...

A sama legitymacja przydała się nie po raz pierwszy. Młodemu dziennikarzowi nie raz udawało się wejść dzięki niej w miejsca zamknięte dla "zwykłych" obywateli, albo przynajmniej nie płacić za wstęp na raut czy imprezę. Po raz pierwszy taka próba nie udała się w przypadku balu dobroczynnego organizowanego przez PSS Społem w styczniu 1950 roku. Jedna z pań sprzedających bilety była nieugięta. Legitymacja i urok osobisty dziennikarza nie wystarczyły aby ją przekupić. Nawiązana w ten sposób znajomość przeobraziła się w wielką miłość a jednym z jej owoców jest dziewczynka ze zdjęcia :)

#historiajednejfotografii #fotografia #prl #lata50 #bialystok #dziennikarstwo #wygryw #patriotyzm #medycyna #bialystokprzedwczoraj
futbolski - Historia poniższej fotografii jest na tyle urocza, że nie wiem od czego z...

źródło: comment_9yGn1ouoOG1X0wv6XGzmLL7BSx7h3X5W.jpg

Pobierz
  • 4