Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Długo się zastanawiałem czy tu o tym napisać. Ale w sumie co mi zależy. Trochę się napiłem, to się robię wylewny, a anonimowo jest łatwiej. Może mnie Asterling nie sypnie ( ͡º ͜ʖ͡º)

TLDR:


Zanim przejdę do konkretów, chcę postawić sprawę jasno: nic głupiego nie planuję.

Ten tekst piszę po to, żeby Ci pozwolić dostrzec osoby koło Ciebie, które mogą się z tym zmagać. Nie dam tu rad jak im pomóc, bo gdybym wiedział, to sam bym sobie pomógł.

A piszę do "Ciebie" a nie "Was", bo o tak osobistych rzeczach nigdy nie mówię w grupie, zawsze sam na sam. Tak mi jest łatwiej też pisać, mam poczucie, że piszę do tej jednej osoby która zdecyduje się to przeczytać i mnie zrozumieć. Jeśli to będzie więcej niż jedna osoba, to i tak wolę się zwrócić do każdego z osobna niż wszystkich na raz.

Diagnozę Borderline Personality Disorder usłyszałem w wieku 18 lat. Powiedziała mi ją psychiatra, która dobrze mnie znała. Obserwowała mnie od jakiegoś czasu, bo znała mnie nie tylko z relacji pacjent-lekarz. Wcześniej myślałem, że mam po prostu depresję, której nie mogę się pozbyć. Zresztą w okresie dorastania dzieje się wiele, więc myślałem, że to po prostu mi przejdzie. Doradziła mi (choć nie wiem czy słusznie) żebym się zapoznał z materiałami na temat tego zaburzenia osobowości (ważna informacja: zaburzenie osobowości to nie to samo co choroba psychiczna, chorobę można leczyć a osobowość po prostu się ma). Po przeczytaniu wielu tekstów na ten temat zacząłem wiele rozumieć o sobie, dlaczego się czuję tak jak się czuję i jak działam. Najbardziej jednak zdołowały mnie słowa tej psychiatry. Po tym, gdy mnie uprzedziła (też nie wiem po ch*j mi to mówiła) że to zaburzenie z największym odsetkiem samobójstw, powiedziała mi, że jeśli dożyję 25 lat to powinno być trochę lepiej. Żesz ja p**lę. Minę i ton głosu miała wtedy, jakby mi mówiła że mam raka który mnie wykończy, choć może akurat w tym miała trochę racji. Niemniej jednak to zachowanie uważam za skrajnie nieprofesjonalne.

Zróbmy przerwę w tej he he wzruszającej historii, żebym mógł Ci przybliżyć o czym właściwie piszę, może będziesz sobie w stanie wyobrazić jak wygląda to co się dzieje w moim umyśle. Na początek zacznę od podziału borderów. Pierwszy, najbardziej znany, to tzw. acting-out. Jest powszechnie kojarzony z laskami które odwalają chore akcje, reagując skrajnymi emocjami na to co się dzieje w otoczeniu. Ciężko mi się w ich imieniu wypowiadać, ponieważ ja należę do typu acting-in, czyli wszystkie skrajne emocje przeżywam skrycie, nie okazując ich. Moje codzienne życie wypełnia pustka, której nic nie jest w stanie wypełnić. Brak poczucia sensu w życiu, brak umiejętności odczuwania radości czy szczęścia. Odczuwam bardzo silny ból psychiczny, który chyba najbardziej mi się kojarzy z uczuciem po śmierci kogoś bliskiego, jednak nie ma na to uzasadnienia w otoczeniu ani żadnej racjonalnej przyczyny. Ból miewa różną intensywność, choć z czasem stwierdzam, że jedynie go tłumiłem albo negowałem, lecz nigdy tak naprawdę się go nie pozbyłem. Do tego dochodzi jeszcze poczucie lęku przed porzuceniem przez ludzi na których mi zależy, co akurat nie jest moim zdaniem dziwne. Biorąc pod uwagę moją przypadłość, spodziewam się, że prędzej czy później kogoś odstraszę lub zniechęcę do zadawania się ze mną. To wszystko razem mnie popchnęło do 2 poważnych prób samobójczych, nie będę pisał kiedy dokładnie bo to bez większego znaczenia dla reszty historii.

Zapewne przeszło Ci przez myśl: użalasz się nad sobą, zrobiłbyś coś ze swoim życiem, znalazł sobie zajęcie, dziewczynę, to skończysz p
lić.

I tutaj kilka słów w tej kwestii. Spełniłem parę swoich marzeń. Skakałem ze spadochronem, wyjechałem do Stanów na jakiś czas. Jednak to nic nie zmieniło. Pomału do mnie docierało: to co masz w swojej głowie nigdy Cię nie opuści nieważne gdzie jesteś i co robisz. Z czasem traciłem nadzieję. Potem poznałem dziewczynę, która zechciała mnie wysłuchać i zrozumieć. Okazała mi zrozumienie i ciepło, których wcześniej u żadnej nie czułem. Byliśmy razem przez jakiś czas, ale niestety się posypało. Potem szukałem pociechy w seksie, który miał być rzekomo bez zaangażowania, ale zorientowałem się niedługo, że tak nie umiem. Desperacko szukałem czegoś, co zapełni moją wewnętrzną pustkę, więc nie umiałem pozostawać obojętny. Potem w końcu poznałem dziewczynę, z którą jestem do dzisiaj. A co się jeszcze wydarzyło w międzyczasie? Skończyłem studia, próbowałem swoich sił w różnych miejscach pracy, w moim obecnym mi całkiem dobrze idzie. Awansowałem niedawno i zarabiam całkiem niezłe pieniądze. I o dziwo nawet jestem całkiem lubiany (podobno). Znalazłem sobie nawet hobby. "To czego byś jeszcze chłopie chciał?" myślisz sobie pewnie teraz. Od dawna pragnę tylko jednej rzeczy, której nie jestem osiągnąć: uwolnić się od bólu.

"A byłeś z tym u specjalisty?"

No ba. Naliczyłem chyba z 4 psychiatrów i 5 psychologów. Psychiatrzy jak wiadomo, to ludzie od prochów, ale żaden "lek" nie przyniósł ukojenia. Jedyne co mi to dało, to otępienie, jakbym przestał odczuwać jakiekolwiek emocje. Wolałem już przestać to ścierwo brać i poczuć cokolwiek, nawet jeśli to coś złego, niż nie czuć nic. Nawet raz nieświadomie jedna lekarka dała mi leki, którymi spróbowałem się zabić. Na "szczęście" miał mnie kto uratować. Psychologowie? Mogę ich podzielić na 2 grupy. Grupa 1: popełniała kardynalny błąd. Okazywali mi litość i współczucie, przez co chyba sami nie umieli dać mi oparcia lub kopa, od którego hipotetycznie miałbym się odbić. Grupa 2 nie dawała się ponieść emocjom, była logiczna i stanowcza. Potrafili mnie (zapewne w celach terapeutycznych) wkurzyć i kłócić się ze mną, ale prędzej czy później rozkładali ręce mówiąc "to ja już nie wiem o co ci chodzi".

Mam teraz 27 lat i nigdy w życiu nie czułem szczęścia ani radości. Owszem, nieraz czułem ekscytację i satysfakcję, ale nie stawiałbym tego na równi. Moja dziewczyna czuje że się psuje. Widzi, że jestem nieszczęśliwy a ja widzę jej bezradność i frustrację z tym związaną. Myślę czasem nawet, czy by tego związku nie zakończyć, niech nie marnuje na mnie życia. Widzę, że mnie bardzo kocha, przez co boli mnie jeszcze bardziej, że mogę jej zmarnować życie. A boję się też ją zostawić, bo czuję, że nikt mnie tak już nie pokocha.
Znalazłem w pracy osobę, z którą udało mi się nawiązać bliższą więź i powiedziałem jej niedawno sporą część prawdy o sobie. Potrzebowałem tego, bo z dziewczyną nie chcę o tym rozmawiać, bo nic już jej nie powiem czego nie wie, a tylko będę ją dodatkowo dołował że jest jak jest. Ale o tę znajomość z pracy też się boję, że może powiedziałem za dużo albo że kiedyś coś odp
*dolę co tę znajomość zniweczy. I choć rozmowa i fakt że ktoś mnie rozumie sprawia, że jest mi lżej, to niestety nic nie pomaga do tego stopnia, żebym mógł powiedzieć że czuję się dobrze. Obecnie przed snem piję, bo inaczej aż się trzęsę zanim zasnę

Dlaczego ludzie z borderline próbują popełnić samobójstwo? Nie dlatego, że są tchórzami. Moja sytuacja życiowa jest na tyle stabilna, że nie mam czego się bać, i pewnie niejeden by się ze mną chętnie zamienił. Nie dlatego, że nie mają dla kogo żyć. Ja wiem że mam dla kogo żyć, dlatego żyję, a właściwie zmuszam się do życia. Ale przychodzi prędzej czy później taki moment w życiu ludzi z tą przypadłością, że chęć uwolnienia się od nieustającego psychicznego bólu staje się silniejsza od emocji i racjonalizacji które trzymają nas przy życiu. Czasem myślę sobie, że wolałbym mieć problem z ręką niż z głową. Jeśli ręki nie da się wyleczyć to w ostateczności można ją obciąć żeby uratować człowieka, a głowę to już niestety nie bardzo.

Póki co jakoś wegetuję. Wypracowałem sobie sposób na funkcjonowanie w społeczeństwie. Lęki i problemy staram się ubierać w sarkastyczny i cyniczny humor. Wiem kiedy i jak się zachować i staram się to robić, mimo że najczęściej nie ma to odzwierciedlenia w tym jak się czuję. Lecz niestety, mam coraz mniej sił. Nie wiem co będzie w przyszłości, bo wolę o niej nie myśleć.

Napisałem tu po pierwsze, żeby dać ujście temu co we mnie siedzi. Wyrzucam to wszystko z siebie, z nadzieją, że odczuję choć odrobinę ulgi. I chyba trochę mi lżej. Wolę tutaj niż zrzucić to wszystko, na tę jedyną osobę, przed którą mogę się obecnie otworzyć, i która już raz mnie wysłuchała, bo boję się, że albo ją to przerośnie albo będzie miała mnie dość.

Jeśli udało Ci się przeczytać całość, to po pierwsze gratuluję wytrwałości, po drugie dziękuję. Wiem że tym tekstem nie zmienię stereotypu borderline'a #!$%@?, ale może chociaż Ciebie przekonam, że w głębi jestem normalnym człowiekiem, mimo bólu i lęków które odczuwam.

Ciesz się ze wszystkiego z czego możesz, czerp szczęście z czego się tylko da, nawet jeśli nie wszystko Ci się w życiu układa. Doceń że możesz, bo są tacy którzy niestety nie wiedzą jak to jest. Może są koło Ciebie i nawet o tym nie wiesz. Może po przeczytaniu tego ich dostrzeżesz, choć zwykle dobrze się kamuflujemy.

Dziękuję Ci jeszcze raz za przeczytanie. Wiem że nigdy się nie dowiem na pewno czy ktokolwiek doczytał do końca, ale fajnie jest pomyśleć, że chociaż jedna osoba to zrobi.

#void #chorobypsychiczne #borderline #samobojstwo #feels

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: kwasnydeszcz
  • 19
@AnonimoweMirkoWyznania: sama mam hmm wydaje mi się, że coś takiego - często depresje, później jakieś głupie rzeczy, kompletnie odjechane i fakt, po 25 r.ż. trochę się uspokoiłam, hormony opadły, plus zaczęłam brać odpowiedzialność za swoje życie i czyny - od tej pory życie nabrało sensu, przynajmniej trochę. Tego samego Ci życzę i wracaj do zdrowia - choćby częściowo.
niktSzczególny: O kurcze. Dzięki za to wyznanie. Nie wiedziałem, że jest coś takiego jak odmiana "acting-in" borderline'u... i być może to lepiej mnie opisuje niż cokolwiek innego. Na szczęście nie jest tak bardzo źle ze mną, prób samobójczych nie podejmowałem, na psychiatrę czy psychologa się jeszcze nie decydowałem.

Ale mam wrażenie, że żyję nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność, bo warto żyć czy cokolwiek, a dlatego, że są na tym
OP: @niktSzczególny
Nie łam się. To co opisujesz to równie dobrze może być depresja, którą można całkowicie wyleczyć, choć wiadomo, że nie od razu. Jeśli nie próbowałeś pomocy specjalistycznej, to spróbuj. Przy doborze odpowiednich leków w połączeniu z psychoterapią jesteś w stanie z tego wyjść i żyć i czuć się normalnie. Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby mieć taką możliwość, i gorąco będę trzymał kciuki za Ciebie, żeby się
@AnonimoweMirkoWyznania:

Moje uszanowanie Mirku,

pozwolisz, że przez moment pobawię się w Twojego a'la psychoanalityka? Żeby nie przedłużać wstępu, załóżmy, że się zgadzasz :)

Z opisu Twojej sytuacji wynika, że jesteś osobą o ogromnej wrażliwości, która jednak nie jest całkiem bezbronna wobec otaczającego świata i może, działając w stanie pewnego zaparcia się siebie, świadomie brać z życia wiele z tych rzeczy, o których, jak wiesz, niejedna ponadprzeciętnie wrażliwa osoba może pomarzyć -
@AnonimoweMirkoWyznania: Po 2 latach odkopałam post, dziękuję za podzielenie się historią. Niestety sama się zmagam z BPD i mam podobne odczucia. Warto dzielić się takimi historiami, przeżyciami. Widzę, że ludzie powoli zaczynają rozumieć zaburzenia i coraz więcej osób szuka pomocy :)