Wpis z mikrobloga

Będzie dłuższa opowieść o moich perypetiach w podróży blablacarem do Berlina.

TL;DR Parę lat temu miałem dość ciekawą podróż blablacarem z Wawy do Berlina, było sporo stresu, #!$%@? i #logikarozowychpaskow, ale dziś już się uśmiecham jak sobie przypomnę

No więc parę lat temu na długi weekend listopadowy (11 Listopada) nie miałem co robić i dosłownie dzień przed rozpoczęciem weekendu (który trwał 4 dni) wymyśliłem, że pojadę do Berlina, bo jeszcze nigdy tam nie byłem. Było jeszcze parę miejsc w hostelach, więc główny problem to dojazd. Oczywiście PolskiBus dawno wyprzedany, pociągi niby były, ale przez remont trasy jeździły bardzo wolno (na część trasy trzeba było przesiąść się na autobus). Jako, że wcześniej trochę jeździłem po Polsce blablacarem (Wawa<->Śląsk) i bardzo go sobie chwaliłem, i właśnie byłem w Wawie to stwierdziłem że tak właśnie ogarnę przejazd.

I nawet udało mi się znaleźć (wprawdzie osobne) przejazdy tam i z powrotem. Oczywiście od razu zadzwoniłem i dogadałem. W sumie obie osoby (w obu przypadkach babki) wydawały się sensowne. No więc wszystko potwierdziłem, i zarezerwowałem hostel. Okazało się, że dziewczyna w drodze tam będzie ruszać z moich okolic, umówiłem się, że rano dokładnie potwierdzimy i że spotkamy się na stacji benzynowej jakieś 15 min z buta ode mnie. Przez noc się spakowałem, ale byłem mega niewyspany bo jeszcze poszedłem na koncert KNŻ do Stodoły i wróciłem dość późno.

Rano niczego nie zapowiadało problemów. Zdzwoniłem się z laską koło 7 i ugadaliśmy, że widzimy się o 8 na stacji benzynowej (ona z dziewczynami - w aucie miały być jej 2 koleżanki - mieszkali ponoć 100 metrów dalej). Jedne co wzbudziło podejrzenia to to, że laska poprosiła, żebym wziął prawo jazdy na wszelki wypadek. Zjadłem śniadanko, wypiłem herbatkę i ruszyłem z domu. Punkt 8 byłem już na małym Shellu. I czekam.
Czekam.
Czekam.
Jakoś o 8:20 już nie wytrzymałem i piszę smsa czy wszystko ok. Dostałem odpowiedź, że już schodzą i zaraz będą. No czekam
Czekam
Czekam
Jakoś o 8:45 przychodzi na stację laska. #!$%@?. Już coś czułem, że będzie ciekawie. Laska przychodzi z kanistrem. Wygląd - straszna #karyna jakoś 25 lat, ale z rozczochranymi blond włosami, wyglądającą na mega skacowaną. I zaczyna, że "chyba zabrakło paliwa" bo nie mogą opalić. Teraz już byłem pewny, że czeka mnie niezła przygoda.

No więc po chwili wychodzi ze stacji z kanistrem, paczką fajek i dwoma (czy czterema) browarami. Ale bardzo optymistycznie nastawiona. Mówi, że auto należy do jej koleżanki, która z nami jedzie, która kupiła to auto 2 dni temu i przez to, że nie działają żadne wskaźniki to chyba się nie kapnęły, że się paliwo skończyło.
No to idziemy te 100 metrów i faktycznie jest jakieś stare audi, 2 laski (tak na oko 40 lat) i jakiś wąsaty Janusz, który próbuje odpalić maszynę. Wlali ropę do baku i próbują. Słychać, że rozrusznik kręci, ale jednak audi nie odpala. No to blondi wyskakuje z diagnozą - to na pewno akumulator się w takim razie rozładował.
Mimo, że mało znam się na autach raczej wiem, że rozładowany akumulator objawia się trochę inaczej. No to Janusz (ojciec jednej z czterdziestek) dzwoni po jakiegoś innego Janusza znajomego taksiarza. Za 10 minut jest już jaki stary merol i próbują kablami odpalić audi. Niestety nic z tego. No to laska w końcu mówi, że sory, ale widzisz, auto się popsuło i jednak nie jedziemy.

W sumie trochę odetchnąłem z ulgą, zrobiłem zwrot o 180 stopni i cisnę w stronę domu, sprawdzając czy przypadkiem jakieś inne oferty na blabla się nie pojawiły, albo ew. czy jednak pociągiem jakoś nie dojadę.

Nie przeszedłem nawet pół kilometra, a dostaję telefon, że jednak auto odpaliło i że jak chcę to właśnie tankują na stacji i ruszają. No spoko sobie myślę raz kozie śmierć. Wróciłem na stację, właśnie kiedy laska kończyła tankować (z włączonym silnikiem bo nie wiadomo czy odpali ponownie). Reszta już w środku, a laska do mnie: no to wsiadaj kotbehemoth, poprowadzisz, bo ja wiesz, ja jeszcze po wczoraj #!$%@? jestem hehe, a właścicielka auta nie jeździła od egzaminu. No pięknie - pomyślałem, średnio mi się uśmiecha taka impreza, ale w sumie nie miałem innego wyjścia. I do tego te pozostałe laski wydawały się normalne. Sprawdziłem papiery i OC i wsiadam za kółko.

Pierwsze co widzę - faktycznie kontrolki nie działają. Drugie co widzę - czemu z tyłu siedzi jakieś dziecko?
- "No kotbehemoth, dziecko jedzie z nami, ale tylko do Poznania."
- "A czyli mamy postój w Poznaniu?'
- "No tak, ale tylko go odwieziemy (blisko autostrady) i ruszamy dalej."

No to jedziemy. Zimno, szaro, ponuro, mglisto, mży deszcz. Ale z Wawy wyjazd w sobotę o 8 rano nie stanowił większego problemu. Nie jestem może mistrzem kierownicy, coś tam umiem jeździć, ale nie swoją furą, której stanu nie znam nie będę na pewno kozaczył. No więc jadę generalnie przepisowo. Nawet jak dojeżdżamy do budowanych bramek na autostradzie, gdzie jest sporo ograniczenie. No i już siedząca obok mnie blondi: "ej, weź jedź normalnie", "co się wleczesz". Aż się dziwie że byłem oazą spokoju, ze jej nie powiedziałem co myślę. Ale zależało mi dojechać szybko do tego Berlina.

Ledwo wyjechaliśmy z Wawy a laska do mnie: tu zaraz będzie zjazd na McDonald. Zjedź, bo chcemy zjeść śniadanie. Chciałem powiedzieć, "#!$%@?, nie mogłyście zjeść śniadanie w domu, żeby nie tracić czasu? Ledwo wyjechaliśmy przecież a już chcecie stawać?", ale się przejęzyczyłem i powiedziałem "Ehh, no ok". Stwierdziłem, że mimo, że jesteśmy w trasie dobre 20 minut to jakaś kawka nie zaszkodzi, bo po tym koncercie dzień wcześniej jestem jednak trochę zmęczony, a podróż może być długa.

Oczami wyobraźni widziałem, że podjedziemy do Drive Through, wezmą jakieś zestawy śniadaniowe i ruszymy. Zatrzymaliśmy się jednak na parkingu, ale dalej wierzyłem, że przecież nie po to się człowiek umawia na sobotę skoro świt, żeby jeść długie śniadanie. A #!$%@?!. Ponad pół godziny na McDonaldsie, po 20 minutach jazdy. Do tego laski się bały, że auto zaś nie odpali więc generalnie ja z blondi siedzieliśmy w aucie. Nie było za bardzo o czym gadać więc tylko delektowałem się kawą. Próbowałem opanować #!$%@?.

No dobra, ale w końcu znów ruszyliśmy. Dalej podróż do Poznania (gdzie mieliśmy zostawić dzieciaka) przebiegła bez większych atrakcji. W końcu dojechaliśmy na miejsce, faktycznie nie tak daleko do autostrady. Zatrzymaliśmy się na jakimś osiedlu, laski wypakowały dzieciaka plus jeszcze jakieś manele. No i znów postanowiliśmy, że nie gasimy silnika na wszelki wypadek. Więc ja zostałem w aucie, a dziewczyny poszły "na chwilę tylko odprowadzić dziecko i zaraz wracają".
Czekam.
Czekam.
Ludzie chodzący po osiedlu gapią się na mnie na debila, po co ja stoję obok auta z włączonym silnikiem. Dobrze że pogoda fajna i słońce wyszło na chwilę.
No ale jeb. To już przegięcie, 15, 20, 30 minut. #!$%@? chyba z 40 czekałem aż wrócą. Nie wiem co oni tam robili. Obiad jedli czy co? (nie jedli na pewno - o tym za chwilę). Przez chwilę myślałem żeby to #!$%@?ć i pojechać do Berlina samemu :) W końcu jak mnie potem znajdą? Szkoda tylko tych starszych lasek.

Jak wróciły już byłem tak #!$%@?, że powiedziałem, że dalej nie jadę bo jestem mega zmęczony (co w sumie było faktem). Skacowana blondi, po drodze obróciła te browary co kupiła na stacji, więc też nie mogła jechać. Wsiadła więc właścicielka, a ja siadłem z tyłu z tą drugą z tych czterdziestek. I w sumie okazało się, ze fajna babka. W sumie obie te starsze to takie milfy. 40 lat, ładne, ułożone, dobra praca, atrakcyjne. Nie bardzo kumam jak one się dogadywały z tą blond Karyną.

Jakąś godzinę póżniej, nie wiem już która godzina była, dobrze po południu, znów postój. Jakby już w te 40 minut w Poznaniu nie mogły coś u rodzinki tam zjeść. Znów konkretna przerwa obiadowa. Tym razem już nikt nie chciał zostać w aucie i stwierdziliśmy, że skoro dojechał tak daleko to powinien odpalić i zgasiliśmy silnik.
Moje nadzieje, że pójdzie sprawnie znów się nie sprawdziły i spędziliśmy chyba z 45 minut na obiad.

Potem znów do auta (na szczęście odpalił) i ruszamy w kierunku granicy. Jeszcze blondi patrząc na ceny paliwa na stacji nie omieszkała skomentować jaka drożyzna (byliśmy stosunkowo niedaleko granicy więc paliwo dobre kilkadziesiąt groszy za litr droższe). Ruszyliśmy, może kwadrans dalej babka za kierownicą zgłasza "Huston, we have a problem". Jako że jedziemy autostradą mówimy, żeby zjeżdżała na pas awaryjny. Po chwili auto stanęło. Hmmm No to #!$%@? zajebiście. #!$%@?ło się auto. Tak myślałem. No i myślimy co się mogło stać. Kontroli nie działają, więc wiele się nie dowiemy. Po prostu zaczęło powoli tracić moc i po minucie już zgasło. Coś mnie tknęło i pytam blondi czy zatankowała do pełna. "Nie no, za 150 zł, powinno starczyć do Berlina nie?". #!$%@?. Szybka matematyka, 5 zł za litr, 450 km, pewnie z 7l na 100, 2 w rozumie, stanie z włączonym silnikiem. No tak. Skończyło się paliwo.

W międzyczasie się jaki kierowca cysterny zatrzymał (taki urok jak nagle 3 laski wychodzą z auta co stoi na autostradzie), no ale niewiele mógł pomóc. Po chwili zatrzymał się patrol autostrady. Powiedział, że może nasz numer przekazać jakimś tajemniczym "chłopakom" co mogą nam pomóc. O dziwo sami nie możemy do nich zadzwonić, oni sami oddzwonią do nas. Po czym gość ustawił ładne słupki za nami, żeby ktoś się w nas nie #!$%@?ł. Na szczęście staliśmy na prostej i już była ładne popołudnie.

No to za parę minut dzwoni jaki typ do blondi i mówi, że taka przyjemność, że nam uruchomią auto i dadzą szklankę paliwa kosztuje 200 zł. Okazało się, że z gotówką kiepsko, Musiałem już zapłacić obiecaną kasę za przejazd bo laski tyle nie miały. Potem się okazało, że jeszcze brakuje, więc musiałem dołożyć 20zeta (niby miały potem oddać).

No i rachu ciachu, następne 15-20 minut i przyjechał jaki Sebix, z kanistrem i jakimiś sztuczkami żeby uruchomić diesla któremu skończyło się paliwo (jak się okazało to nie tak działa że wystarczy wlać do baku paliwo, bo coś tam się zapowietrza i bardzo trudno odpalić normalnie - od razu mi się poranek przypomniał).
No więc koniec końców zamiast przepłacić kilkadziesiąt groszy na poprzedniej stacji zapłaciliśmy 40 zł za litr ON :)

Z duszą na ramieniu jechaliśmy aż do następnego zjazdu a potem jeszcze spory kawałek do stacji. W okolicach stacji już powoli zachodziło słońce!! Tankowanie, dzięki Bogu, już bez kawki lub deseru i ruszamy na Berlin.

Po jaki 45 min jesteśmy już na któreś obwodnicy. No i czekam co dalej. Mniej więcej mówiły mi gdzie jadą i na szczęście to niedaleko mojego hostelu. Tyle, że plan był taki że ktoś po nich wyjedzie na obwodnicę i poprowadzi. Ale ta ichniejsza ekipa już zaczęła imprezować (jechali na jakieś urodziny) i nie ma trzeźwych, więc one mają się dostać same na miejsce. Gorzej bo żadna nie ma nawigacji, a dwóm już i tak się wyczerpały komórki. Wtedy wchodzę ja, cały na biało, i oferuję moją komórkę jeszcze z połową baterii i offlinową nawigacją którą na wszelki wypadek dzień wcześniej ściągnąłem (jednak w pewnym wieku ma się pewien instynkt samozachowawczy).

Wbiłem adres i jedziemy. Ale tam nie tak łatwo. Ruch jak sto diabli. A moja komórką coś gubi sygnał GPS (bo nie miałem danych włączonych, żeby roaming mnie nie zabił). No i dupa, w pewnym momencie jakieś jebutne rozwidlenie, nawigacja pokazuje, że jedziemy dobrym pasem, a potem po rozwidleniu już nagle przeskoczyło na inną drogę i okazuje, się że jedziemy źle. Zaraz blondi z mordą jak ja #!$%@? nawiguję, ja #!$%@? itd. Kierowca prawie w płacz bo ledwo jedzie, zestresowana. Ciemno, auta #!$%@?ą a my nie wiemy gdzie jechać. No to uspokoiłem sytuację. Mówię żeby się zatrzymała na jakieś stacji, ja siądę z przodu, żeby mieć lepszą widoczność i może lepszy zasięg z GPS i ją poprowadzę.

W końcu po jakieś następnej pół godzinie dojechaliśmy na miejsce. Oczywiście, ani "dzięki kotbehemoth", ani "pocałuj mnie w dupę", nic. Wysiadliśmy, cośtam burknęły i poszły do znajomych, ale byłem tak #!$%@?, że już nie chciało mi się dyskutować. Polazłem z buta do hostelu, na szczęście był 20 min dalej na piechtę. Nawet mi by po głowie nie przeszło się odzywać za te dodatkowe 2 dychy. Liczyłem że góra o godzinie 15 będę na miejscu. Było po 21. Trochę potem żałuję że z ta jedną czterdziestką się nie zapoznałem :) Mieszkała obok mnie, obok tej stacji. Rozwiedziona, niby z dzieckiem, ale co tam :)

Koniec końców spędziłem fajny weekend w Berlinie. Okazało się że to była 25 rocznica upadku Muru Berlińskiego więc było sporo uroczystości. Przypadkiem spotkałem Merkel jak wychodziła z jakiegoś kościoła. Widziałem Teslę pierwszy raz na żywo. Zjadłem Curry Wurst i dobrego kebaba, Byłem z Zoo (tym od dzieci z dworca Zoo), Reichstagu (co go Ruskie zdobyli w '45) i jeszcze w paru innych miejscach.

Powrót za to był zajebisty. Znów milf. Atrakcyjna blondyna, rozwiedziona, ok 40, dziecko z tyłu plus jeden student jeszcze. Świetna laska, całą drogę przegadaliśmy w czwórkę w sumie. Znów gdzieś w okolicy Poznania znów się zatrzymaliśmy na stacji. Ten student nakupował jaki rogali, mówił że to tradycyjne na święto św Marcina które wypada 11 listopada. Nie uwierzycie, ale nie kupiłem i nie spróbowałem. :/ I do dziś ich nie spróbowałem a miałem w tedy taką okazję.

Ogólnie polecam blablacar :) można spotkać fajnych ludzi. Plus można mieć takie przygody. Nie jeździłem aż tak dużo, ale pamiętam że raz trafiłem na jakiegoś czołgistę co stacjonuje pod Warszawą, a raz na jakąś laskę co uczy języka migowego i gra dodatkowo w orkiestrze i koncertuje w nią po Europie. Naprawdę takich ludzi normalnie nie mam okazji poznać.

Dzięki jeśli to całe przeczytaliście :)

#coolstory #podroze #podrozujzwykopem #takbylo chociaż może brzmieć jak #pasta #blablacar #berlin
  • 6