Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 1017
Przenosimy się w czasie do 18 lipca 1946 roku. Wówczas 28-letni mężczyzna prowadził niezwykle żywą rozmowę podczas zapadającego zmroku, wśród dzieci przy łączeniu ul. Tarnogórskiej i Morcinka w Bytomiu. Nagle przechodnie usłyszeli strzały, w momencie, w którym dotarli do miejsca zdarzenia - kobieta nie żyła. Zmarła poprzez wylew krwi do jamy opłucnej i osierdzia, który był wynikiem ran postrzałowych klatki piersiowej, serca oraz płuc. Znaleziono przy niej łuski z 9 mm broni, jednak mimo analizy sprawcy nie znaleziono, ponieważ broń nie figurowała w spisie KGMO.
45-letnia Anna S. była od roku mieszkanką jednej z niewielkich podwrocławskich wsi. Została wskutek repatriacji przeniesiona ze Lwowa razem z dwójką dzieci. Na kilka dni przed śmiercią odwiedził ją znajomy, który postanowił wykorzystać kredyt zaufania i okradł jej mieszkanie. Przybyła do Bytomia, by odnaleźć sprawcę. Ujęto go w listopadzie przez władze wojskowe, ponieważ był poszukiwany za dezercję. Nie przyznał się do zabójstwa, a i upływ czasu uniemożliwił sprawdzenie alibi i zebranie oskarżających dowodów, śledztwo umorzono.

Niemalże po 10 latach między 26 listopada 1956 roku, a 18 kwietnia 1957 roku popełniono 3 morderstwa (a także 2 usiłowania), które były niesamowicie zbliżone do morderstwa Anny. Tym razem ofiarami byli mężczyźni.
26 listopada 1956 roku Chaim N. skończył pracę o godzinie 18. Swoim zwyczajem wstąpił do budki z piwem, by skonsumować portera. Zaledwie piętnaście minut później znaleziono go martwego w bramie posesji, na której mieszkał. Nie posiadał obrażeń, a śledztwo nie ukazało śladów walki, czy też napadu w celach rabunkowych (znaleziono przy nim pieniądze i dokumenty). Pierwszym przypuszczeniem był zgon z przyczyn naturalnych. Jednak sekcja ukazała zupełnie inną przyczynę. Mięsień sercowy, aorta i płuco zostały uszkodzone przez pocisk, który nadal zalegał w ciele. Na podstawie jego zniszczeń stwierdzono, że strzał był oddany z daleka, a został wystrzelony z lufy o kalibrze 5,6 mm. Także i tym razem broń nie została zarejestrowana.
Nie było wątpliwości, że jego śmierć została zaplanowana. Chwilę przed godziną 18:15 w bramie zgasło światło, a pocisk został wystrzelony z broni z tłumikiem. W celu potwierdzenia tej tezy podczas wizji lokalnej oddano strzały z kilku rodzajów broni. Jednak zbrodnia nie była tak doskonała, jaką być się wydawała. Sprawca w momencie wychodzenia z bramy został zauważony przez dwóch świadków. Zeznali, że sprawca był w wieku średnim (miał wtedy 39 lat) i ubrany był w buty z cholewkami, bryczesy oraz ciemną kurtkę. Niestety było ciemno i z wyglądu twarzy udało się jedynie zauważyć starannie i krótko przystrzyżony wąsik.
Ponad miesiąc później (4 stycznia 1957 roku) jeden z sąsiadów, Paweł K. otrzymał odręcznie pisany anonim z wieloma błędami ortograficznymi. Do pisma załączono łuskę od identycznego pocisku.
Błędnie jednak podejrzenia skierowano w stronę sąsiada lub grupy przestępczej jednak nie znaleziono odpowiednich dowodów, by ich oskarżyć.

Zaledwie pięć dni po otrzymaniu anonima (9 stycznia 1957 roku) około godziny 21 Józef S. wraz ze swoją małżonką udali się taksówką do swojego domu w dzielnicy willowej na peryferiach Wrocławia. Przed bramą zauważono dwoje mężczyzn.
Janina S. udała się do domu, zaś Józef S. udał się po ich syna do swej matki. Janina przebywając w kuchni usłyszała kroki na podwórzu, bezbłędnie stwierdziła, że są to kroki męża i syna. Nie wiedziała jednak, że nie tylko ich. Po chwili usłyszała huk. Pośpiesznie wybiegła przed dom i zauważyła uciekającego mężczyznę. Goniła za nim, lecz odpuściła i pobiegła w kierunku garażu. W ciemności potknęła się o ciało męża. Całe zajście widział syn zamordowanego. Widział sylwetkę sprawcy oraz słyszał jego nazwisko wymienione przez ojca podczas szamotaniny (niestety nie zapamiętał go). Niedaleko ciała znaleziono dwie łuski kalibru 9 mm (śledztwo wykazało, że broń została użyta podczas zabójstwa w Bytomiu) i oprawkę od zegarka z uszkodzonym uchwytem od paska (należał do Chaima N.). W ogrodzie na nieszczęście sprawcy znaleziono ślady obuwia, z którego można było wykonać gipsowe odlewy. Pozwoliły one na połączenie zbrodni z jednym sprawcą i ustalenie, że seryjny zabójca dysponował bronią małokalibrową oraz 9 mm.
W toku śledztwa ustalono tożsamość dwóch mężczyzn sprzed bramy. Okazało się jednak, że przyjechali do inżyniera, by dokonać transakcji związanej z samochodem, odjechali tramwajem w stronę miasta, po ukazaniu świadkom zaprzeczyli o tym, jakoby mieli być sprawcami. Nie pomogło również wyjaśnienie konfliktów ofiary. Mimo tylu dowodów nie udało się ustalić zabójcy na tyle szybko, by nie zdążył dokonać kolejnych zbrodni.

15 stycznia 1957 roku zauważono wtargnięcie do jednych z zabudowań na wrocławskim przedmieściu. Ofiarą miał być Zenon H., jednak życia został pozbawiony tylko jego pies.

Przebywając w mieszkaniu usłyszałem nagle ujadanie psa, a w chwilę później huk na podwórzu. Gdy wybiegłem przed dom, zobaczyłem, że pies nie żyje, a jakiś mężczyzna biegnie ulicą. Wtedy szybko wsiadłem na rower i pomknąłem za nim. W pewnym momencie uciekający mężczyzna zatrzymał się, oślepił mnie światłem latarki i bez ostrzeżenia strzelił w moim kierunku. Na szczęście chybił, jednak po tym, co zaszło, zrezygnowałem z dalszego pościgu. [...] Widziałem napastnika z tyłu, był to mężczyzna średniego wzrostu, poruszał się szybko i zwinnie. Miał na sobie ciemną jesionkę i czapkę cyklistówkę. Nie znam go i trudno mi jest powiedzieć, z jakiego powodu miał do mnie pretensje.

Po raz kolejny powiązano przestępstwo na podstawie łusek (tym razem kalibru 9 mm) i stwierdzono, że z tej samej broni wystrzelono pociski w kierunku Anny S. i Józefa S.
25 stycznia 1957 roku Zenon H. otrzymał anonim o treści:

Wyroku śmierci żądało 8 osób. Ponieważ uciekasz jak zając przed śmiercią łapać Cię i strzelać nikt nie będzie ale postanowiono sprezentować 3 kg materiału aby Cię wraz z żoną wysadzić. Nie chcemy żony i dziecka wysadzać to też uprzedzamy abyś je usunął. Pies zostanie usunięty. Nie spodziewaj się że Cię uchroni rodzina i ta. Cicho (dwa słowa nieczytelne) bez bólu

Ekspertyza wykazała, że obydwa anonimy (umieściłam w pisowni oryginalnej) napisała jedna osoba.

Niespełna 3 miesiące później (11 kwietnia 1957 roku) usiłowano zabić medyka, doktora A.H.
Medyk nie odniósł obrażeń, ponieważ strzał był niecelny. Najprawdopodobniej został oddany z poddasza naprzeciw mieszkania lekarza, jednak tego nie ustalono. Znaleziono pocisk kalibru 5,6 mm z uszkodzonym pancerzem (nie nadawał się do badań).

18 kwietnia 1957 roku, zaledwie tydzień później zginął Józef W., kierownik administracyjny Wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Gdy leżał usłyszał trzask w pokoju obok. Jego żona zeznaje:

Myślał, że otworzyły się drzwi do szafy.

Po podejściu do okna otrzymał strzał prosto w serce. We framudze okna nie znaleziono niczego zaskakującego, mianowicie pocisk kalibru 5,6 mm z uszkodzonym pancerzem, drugi (również uszkodzony) znaleziono w ciele Józefa. Tym razem również nie ustalono konkretnego punktu, przypuszczano, że było to drzewo znajdujące się kilkadziesiąt metrów dalej. Tym razem orzeczono jednak, że broń musiała być wyposażona w optykę, a strzelec musiał być doświadczony. Była to pomoc w profilowaniu, ale w tak dużej miejscowości, jak Wrocław w tamtych czasach było wielu miłośników militariów i kolekcjonerów broni.

Pewnej kwietniowej nocy (z 29 na 30 kwietnia) 1958 roku nastąpił prawdziwy przełom w śledztwie. Patrol wrocławskiej milicji zauważył mężczyznę, który zachowywał się bardzo dziwnie. Podczas legitymowania zauważyli, że posiada ukryte pod płaszczem, zawieszone na ramieniu solidne nożyce do cięcia żelaza. Nagle wykonał gwałtowny ruch w ich kierunku. Został szybko obezwładniony, a podczas rewizji znaleziono przy nim 9 mm FN gotowy do strzału oraz 67 sztuk amunicji, gumowe rękawiczki, klucze, dwie latarki i wiele innych podejrzanych przedmiotów. Tłumaczył się tym, że wszystkie te rzeczy znalazł i właśnie szedł oddać je do komisariatu...
Podczas rewizji mieszkania znaleziono 4000 zł, zegarek bez szkiełka i oprawki, lufę do broni małokalibrowej, lufę do sztucera, optykę do broni, lornetkę, drabinę sznurkową, dużą ilość amunicji, klucze, wytrychy, piłki do cięcia oraz pudełko z materiałem wybuchowym. Część rzeczy znajdowała się w schowku wydrążonym w klocku drewna.
Ekspertyza broni i łusek wykazała, że z tych sztuk zabito Annę S., Józefa S. i Zenona H. Udowodniono mu zabójstwa Chaima N. i Józefa W. Nie udało się to jednak w sprawie doktora.
Baczyński nie był jednak autorem wysłanych anonimów, napisała je Emilia P., pielęgniarka, która zgodziła się je napisać w zamian za pomoc w znalezieniu mieszkania. Nie wiedziała o jego działalności i o tym, do czego mają służyć napisane przez nią słowa.

Szeroko uśmiechnięty mężczyzna ze zdjęcia to urodzony w roku 1918 Władysław Baczyński, człowiek odpowiedzialny za ww. zbrodnie.
Był zawodowym kierowcą, miał żonę i trójkę dzieci. Żyli ze skromnej renty inwalidzkiej, a wśród sąsiadów mieli nienaganną opinię. Nie miał nałogów, unikał konfliktów publicznych, bo te domowe rozwiązywał brutalną przemocą, lecz po cichu. Przed odejściem na rentę z Wytwórni Filmów Fabularnych otrzymał od dyrekcji opinię człowieka sumiennego i wysoko wykwalifikowanego. Jednak te z innych miejsc pracy nie były tak dobre, był uważany za zawistnego, mściwego i opryskliwego wobec współpracowników i przełożonych.
Psychiatrzy stwierdzili, że nie był chory psychicznie, a więc był świadomy tego, co robi i jakie są tego konsekwencje oraz tego, że działał z premedytacją i był całkowicie poczytalny.
Posiadał jednak odchylenia takie jak brak więzi uczuciowej z najbliższymi, obniżenie odczuwania uczuć wyższych, szacunku do drugiego człowieka, egocentryzm, zamknięcie w sobie, despotyzm i inne cechy charakterystyczne dla psychopaty.

Prawdziwą zagadką dla niedoszłych ofiar, świadków, bliskich, milicji i psychiatrów był motyw. Sam twierdził, że czuł niechęć do ludzi krzywdzących współpracowników. Uważał, że jego byli przełożeni (Józef S. i Zenon H.) takimi byli.
Na temat motywacji morderstwa Chaima N. mówił:

Miałem z nim porachunki typu handlowego, ale w gruncie rzeczy nie miałem zamiaru go zabić, lecz jedynie postraszyć. W krytycznym momencie jednak N. chwycił za mój pistolet i wtedy padł strzał.

Twierdził również, że nie chciał zabić Józefa S., a jedynie spalić samochód jego współlokatora dr. W.

Czułem do doktora W. urazę, ponieważ nie przepisał mi takich leków, jakich chciałem.

Inżynier S. zdradził mój zamiar, a nawet w pewnym momencie zaczął mnie bić, wtedy — w obronie własnej — strzeliłem do niego.

Jedynym problemem w tych wyjaśnieniach było to, że samochód należał do Józefa S., doktor W. nie posiadał żadnego. Ba, Baczyński wiedział o tym.
Annę S. natomiast zabił, bo uważał, że współpracowała z Niemcami. Nie jest to prawdą, z Niemcami łączył ją jedynie handel, a nawet była aktywistką ruchu oporu i miała w tej organizacji szczególne zasługi. Władysław również należał do ruchu oporu, ale był w nim tylko jednostką bez zasług. Przypuszcza się, że Anna S. podejrzewała go o wydanie aresztowanych osób, a więc została zabita, aby milczała.
W przypadku Chaima N. nie ma żadnych świadków, którzy potwierdziliby jakiekolwiek ich spotkanie, a co dopiero wiedzieli o jakichkolwiek wspólnych sprawach.

Na początku śledztwa Baczyński udawał, że jest niepoczytalny, nie wie co zrobił i co mu grozi. Odmawiał składania sensownych wyjaśnień. Prosił nawet o zwolnienie z aresztu. W tym czasie snuł też plany ucieczki, w ręce oficerów wpadł nawet gryps, w którym prosił o piłkę do żelaza.
Po pewnym czasie postanowił zmienić taktykę i odpowiadać na pytania, które nie wymagają objaśnień. Przyznał się do wszystkich czynów oprócz usiłowania zabójstwa A.H. Początkowo po przyznaniu unikał pytań związanych ze szczegółami zbrodni, ale i tu z czasem odstąpił. Raz nawet cynicznie stwierdził, że miał zamiar rozprawić się jeszcze z wieloma ludźmi, ale nigdy nie odpowiedział na pytania o ich dane inaczej niż „Przygotowałem długą listę".
W czasie rozprawy symulował choroby psychiczne. Zmienił podejście, ale nadal nie wykazywał skruchy.

Uważny obserwator procesu dochodzi do przekonania, że jeśli w pierwszym dniu Baczyński symulował chorobę umysłową, a drugiego — udawał człowieka krzywdzonego przez wszystkich, to w dniu wczorajszym przede wszystkim bronił własnego życia i to za wszelką cenę. Niejednokrotnie zwracał on uwagę świadkom, że mówią nieprawdę, pouczał ich w bezczelny sposób, co mają mówić i jak jego zdaniem przedstawiają się fakty.

Wczorajszy Baczyński, to nie ten sam sprzed dwóch dni, popisujący się nerwowymi tikami głowy, udzielający na pytania sądu czy prokuratora nielogicznych odpowiedzi. Oskarżony zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co mu grozi.


Władysław Baczyński został skazany na karę śmierci, wyrok wykonano 17 maja 1960 roku. Miał wówczas 42 lata.


#gruparatowaniapoziomu #historia #historiabezcenzury #prl #kryminalistyka #seryjnimordercy #bytom #wroclaw #dolnyslask
Twinkle - Przenosimy się w czasie do 18 lipca 1946 roku. Wówczas 28-letni mężczyzna p...

źródło: comment_7sWFx5OFf3xbTeI73ZZ7ia2cX3fXzAkp.jpg

Pobierz
  • 74
via Wykop Mobilny (Android)
  • 22
@jurabos: @antybiszkopt: AAAA, wiedziałam że jak nie w tekście to w zdjęciu się jebnę. :D
CO ZA PSZYPAU.
Na swoje usprawiedliwienie wrzucam link, do którego mnie puściło google.
https://www.google.com/search?q=w%C5%82adys%C5%82aw+baczy%C5%84ski&client=firefox-b&prmd=ivns&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjRuP3duo7bAhUuyqYKHY94BnkQ_AUIBigB#mhpiv=3&spf=1526618968162
via Wykop Mobilny (Android)
  • 4
@MirkobIog: Najlepiej rozłożyć szacunek na obydwa. ( ͡ ͜ʖ ͡)
Po 3 h na wpis i jest dobrze, w końcu przestanę popełniać błędy. :D

@jurabos: Ciarki zażenowania mnie bolą.

@LosoweZnaki: Wiedziałam, że jakiś błąd będzie. Zenon H. nie został zabity, ale strzelano do niego i jego psa z tej broni.

@k433: Racja, mój błąd.

@CLIXU: Wcale nie pił, tylko żonę bił. (