Wpis z mikrobloga

Książki raczej czytam szybko, staram się jedną na miesiąc.
Mam zasadę, że zawsze kończę zanim wydam opinię i tak też zrobiłem i tym razem i właściwie tylko po to książkę skończyłem.
Myślałem, że nic gorszego niż "Requiem dla Europy" Kempczyńskiego nie będzie mi dane przeczytać, ale jednak dałem się wrobić w "młodego, zdolnego" pisarza polskiej sceny i przeczytałem "Wzgórze psów" Żulczyka. Blisko 900 stronnicowa powieść zajęła mi rok, w międzyczasie w momentach totalnego zniechęcenia przeczytałem kilka innych pozycji.

Książka zapowiada się ciekawie. Główny bohater, Mikołaj Głowacki, przyjeżdża wraz ze swoją żoną do Zyborka, podupadłego miasta na Mazurach gdzie ludzie utrzymują się z zasiłków a w centrum są tylko lombardy i lumpeksy. Mikołaja zdradziła żona, straciła pracę w redakcji, przez co musieli wynając swoje mieszkanie żeby mieć jak spłacać kredyt hipoteczny i przez to muszą zamieszkać z ojcem Mikołaja. Mikołaj jest lekko już zapomnianym pisarzem który w swojej jedynej jak dotąd powieści opisał przerysowany obraz Zyborka i jego mieszkańców który stał się bestsellerem i został zekranizowany. Pieniądze za powieść Mikołaj dawno przećpał a rodzina nie mogła mu długo tej powieści wybaczyć. Po przyjeździe główny bohater odbywa sentymentalną podróż w mroczną przeszłość i staje w centrum wydarzeń przez które Zybork i jego społeczność już nigdy nie będą takie same.

Książka zaczyna się dobrze. Właściwie od pierwszej strony mamy właściwą akcję bez podchodów co bardzo mi się spodobało bo nie znoszę długich rozwinięć. Ciekawy zabieg zastosował autor z rozdziałami gdzie naprzemiennie śledzimy bieg wydarzeń raz oczami Mikołaja, raz jego żony Justyny, sporadycznie innych bohaterów, co pozwala patrzeć na akcję pod wieloma kątami. Pochwalić należy również Żulczyka za opisy miejsc. Opis rynku Zyborka, różnych miejsc w czasach ich świetności, skróconych biografii poszczególnych bohaterów są świetne i pozwalają odpłynąć.

Ale koniec końców książka jest po prostu słaba. Akcja owszem zaczyna się od początku, ale rozwija się przez 800 stron i to rozwija się jakby chciała a nie mogła (porównałbym ją do ruszania z drugiego biegu na stromym wniesieniu). Nie ma punktów zwrotnych, nie ma tych ważnych dla kryminału/thrillera momentów gdzie czytelnik już widzi światełko w tunelu, już wszystko wydaje się jasne, ale jednak okazuje się, że nie do końca. Poooowoooooooliiiii wszyyyyyyyystkoooooo zooooostaaaaajeeeee opiiiiisaaaaaaaaneeeee kroooooook pooooo kroooooooooooookuuuuuu aaaaaaaaaaż dooooooo kooooooooońcaaaaaaaa na który czeka się nie z ciekawości a z #!$%@?, że zmarnowało się spory kawałek życia na 900 stronach. Tę historię spokojnie dało się zmieścić na około 300 i nie straciłaby nic. Kolejny minus - dialogi. Akcja dzieje się w dusznym miasteczku gdzie mieszkają twarde charaktery a dialogi są momentami tak warszawsko-bananowe że ma się błąd logiczny bo nie wiadomo czy nagle akcja nie przeniosła się w inne miejsce. Za dużo niepotrzebnych wulgaryzmów które stają się infantylne, za dużo ogólnie biadolenia, wynurzeń, paplaniny jak u fryzjerki na ploteczkach. Również wiele dialogów nic nie wnosiło do akcji. Prowadzi nas to do kolejnego minusa - wątków pobocznych. Jest tak wiele wątków pobocznych które tylko zmarnowały papier i tusz w drukarniach, że właśnie przez nie odechciewa się czytać. A to żona Mikołaja ma swoje trzy, brat Mikołaja ma swoje, kumple Mikołaja mają swoje. No ludzie, tam czasem ma się wrażenie, że w tej powieści są zawarte ze cztery osobne ksiązki! Kolejny minus - główny bohater. Człowiek który jest tak miękką fają, że ma się ochotę go obić po ryju i ustawić do pionu. Jeśli oglądaliście "13 powodów", to główny bohater "Wzgórza psów" mógłby konkurować z główną postacią tego serialu/powieści oraz Werterem o miano największej cipy w historii literatury. Pozbawiony charakteru, własnego zdania, zasad, sentymentalno-nostalgiczny pacan do samego końca. No i zakończenie. W sumie po nastąpieniu punktu kulminacyjnego gdzies 3-4 rozdziały przed końcem ksiązki wszystko da się już przewidzieć. Kto jak zareaguje, kto z kim będzie, kto się pogodzi a kto pokłóci. Kończy się jak typowy pociągowy kryminał kupiony w zrujnowanej budce kiosku na stacji Tczew za 5.99.

Podsumowując - książka jest zła. Czytanie jej dla tych kilku plusów to strata czasu. Dziwię się edytorom, bo gdyby zaproponowali przeredagowanie jej i zrobienie z tych kilku świetnych opisów miejsc i historii bohaterów drugoplanowych tomiku opowiadań to mógłby wyjść najlepszy zbiór dekady, ale wyszło ciągnące się jak przyklejona do buta guma do żucia czytadło które kończy się już tylko po to żeby wrzucić to gdzieś do budki bookcrossingu z wyrzutami sumienia, że pewnie komuś przez to zmarnuje się kilkadziesiąt godzin życia.

#ksiazki #recenzja
  • 5