Wpis z mikrobloga

Balony

Kilka dni temu zamieściłem swoją historię, której nadałem tytuł "Kroki". Pojawiło się wiele pytań, które zrodziły we mnie ciekawość na temat szczegółów pewnych wydarzeń z mojego dzieciństwa, dlatego też poszedłem porozmawiać o nich z moją mamą. Rozdrażniona pytaniami rzuciła „Dlaczego po prostu nie opowiesz im o tych cholernych balonach, jeśli są tak bardzo zainteresowani?”. Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, wróciły wspomnienia z dzieciństwa, które dawno uleciały z mojej pamięci. Ta historia nada szerszy kontekst poprzedniej, którą moim zdaniem powinniście przeczytać najpierw. Mimo, że kolejność nie jest bardzo ważna, zachowanie jej sprawi, że lepiej będziecie mogli je zrozumieć, jako że przypominałem sobie te historie w określonej kolejności. Jeżeli macie jakieś pytania, pytajcie. Postaram się odpowiedzieć. Ponadto obie historie są dość długie, to tak dla waszej wiadomości. Ufam, że uda mi się nie pominąć ważnych szczegółów.

Kiedy miałem 5 lat uczęszczałem do podstawówki (przedszkola), w której w moim rozumieniu, kładziono ogromny nacisk na naukę poprzez aktywność. Była to część programu mającego na celu rozwój każdego dzieciaka w jego własny tempie, a aby to ułatwić dyrekcja zachęcała nauczycieli żeby sami wymyślali jakieś „odkrywcze” zajęcia. Każdy z nauczycieli miał swobodę tworzenia swoich własnych motywów, a następnie wszystkie lekcje – matematyka, czytanie itd., odbywały się zgodnie z tymi motywami. Motywy te nazwano „grupami”. Była „grupa” kosmiczna, morska, ziemska, oraz ta do której ja należałem – społeczna.

W przedszkolach tego kraju nie uczą wiele ponadto jak zawiązać buty oraz jak się dzielić z innymi, więc większość raczej nie zapada w pamięć. Pamiętam wyraźnie tylko dwie rzeczy: byłem najlepszy w pisaniu własnego imienia bez błędów, oraz „Projekt Balony”, który był znakiem rozpoznawczym grupy Społecznej, gdyż był prostym i sprytnym sposobem pokazania jak działa wspólnota na naprawdę podstawowym poziomie. Być może słyszeliście o tym. Pewnego piątku (pamiętam dzień tygodnia, gdyż nie mogłem się doczekać tego projektu oraz weekendu) na początku roku, weszliśmy rankiem do sali, a naszym oczom ukazały się napompowane balony, przyczepione taśmą klejącą po jednym do każdej z naszych ławek. Na ławce leżały również: marker, długopis, kartka papieru i koperta. Zadanie polegało na napisaniu krótkiej notatki na papierze, zapakowaniu jej w kopertę i przyklejeniu do balona, na którym – jeśli byśmy chcieli – mogliśmy namalować obrazek. Większość dzieci zaczęła od walki o balony, gdyż były one różnych kolorów, ja natomiast rozpocząłem od notatki, na temat której sporo wcześniej myślałem.

Notatki miały być napisane według określonych reguł, jednak pozwolono na nam na bycie kreatywnymi. Moja notka brzmiała mniej więcej tak: „Cześć! Mam na imię … i uczęszczam do szkoły podstawowej imienia …. Możesz zatrzymać balon, ale mam nadzieję, że mi odpiszesz! Lubię Mighty Max, eksplorację, budowanie fortów, pływanie i przyjaciół. Co Ty lubisz? Odpisz mi szybko. Załączam dolara na przesyłkę!”. Na dolarze napisałem „NA ZNACZKI” przez całą szerokość, co według mojej mamy było niepotrzebne, ale ja uznałem to za genialne, więc tak zrobiłem. Nauczyciel zrobił każdemu z nas zdjęcie polaroidem, które następnie należało włożyć do swojej koperty. Wychowawcy wkładali też do kopert jeszcze jeden list, który jak mniemam objaśniał założenia projektu, oraz zapraszał do odpowiedzi i przesyłania zdjęć swojego miasta i okolicy. O to chodziło – zbudowanie poczucia jedności bez konieczności opuszczania szkoły, oraz bezpiecznego ugruntowania kontaktów z nowymi ludźmi; wydawało się, że jest to świetny pomysł…

W ciągu kolejnych kilku tygodniu zaczęły napływać listy. Większość przyszła z dołączonymi zdjęciami różnych widoków, a za każdym razem gdy zjawiał się nowy list, nauczyciel przypinał zdjęcie do wielkiej naściennej mapy, aby pokazać nam skąd przybyło i jaką drogę pokonał wcześniej balon. To był naprawdę mądry pomysły, ponieważ każdy chciał iść do szkoły, aby dowiedzieć się czy dotarła już odpowiedź na jego list. W ciągu roku, mieliśmy jeden dzień w tygodniu, kiedy mogliśmy pisać odpowiedź do naszego nowego znajomego, albo do znajomego innego ucznia, jeśli twój list jeszcze nie wrócił. Mój był jednym z ostatnich. Kiedy przyszedłem do szkoły po raz kolejny zobaczyłem pustą ławkę, ale gdy tylko usiadłem nauczycielka podeszła do mnie i wręczyła mi kopertę. Musiałem wyglądać na naprawdę podnieconego, ponieważ gdy tylko sięgnąłem po kawałek papieru, spojrzała na mnie i położyła dłoń na mojej dłoni, aby mnie zatrzymać i powiedziała „Proszę, nie smuć się.” Nie rozumiałem co miała na myśli – dlaczego niby miałbym się smucić z odpowiedzi? Pomyślałem, że może zajrzała już do koperty i wie co w niej jest, ale oczywistym było, że nauczyciele musieli przeglądać zawartość, zanim wręczyli je adresatom, aby upewnić się, że w kopertach nie ma żadnej obscenicznej zawartości, więc dlaczego miałbym być rozczarowany? Kiedy otworzyłem kopertę zrozumiałem.

Nie było żadnego listu.

Jedyną rzeczą w kopercie był polaroid, ale nie mogłem zrozumieć co przedstawia. Wyglądał jak pustynia, ale był zbyt rozmyty, żeby coś wyłapać. Wyglądało na to, że ktoś poruszał aparatem podczas robienia zdjęcia. Nie było adresu zwrotnego, więc nie mogłem nawet odpisać. Byłem załamany.

Rok szkolny trwał, a listy przestały przychodzić niemal do wszystkich. Bo niby o czym możesz korespondować z przedszkolakami tak długo? Każdy, nawet ja, stracił zainteresowanie listami prawie całkowicie. I wtedy dostałem kolejną kopertę.

Moje podniecie wróciło i rozkoszowałem się faktem, że ja dostałem list, mimo iż resztę już dawno porzucili ich „przyjaciele pióra”. Pojawienie się kolejnej przesyłki miało sens – w pierwszej było tylko rozmazane zdjęci i nic poza tym, więc może ta miała nadrobić. Jednakże znów nie było notki, tylko zdjęcie.

To wydawało się bardziej rozpoznawalne, ale nadal nic nie rozumiałem. Fotografia była ustawiona pod kątem, łapiąc tylko górny kant budynku, a reszta była zniekształcona przez światło słoneczne wpadające w soczewkę.

Ponieważ balony nie dotarły zbyt daleko i wszystkie wyruszyły tego samego dnia, tablica-mapa zaczęła robić się zaśmiecona, więc pozwolono uczniom zabrać zdjęcia do domu. Mój najlepszy kumpel – Josh – miał na koncie drugą największą ilość zdjęć zabraną do domu. Jego korespondencyjny przyjaciel był naprawdę kooperatywny i przysyłał zdjęcia z sąsiedniego miasta. Josh zabrał do domu, tak mi się wydaje, 4 fotki.

Ja zabrałem 50.

Wszystkie koperty były otwierane przez nauczyciela. Po czasie przestałem nawet oglądać zdjęcia, jednak zachowywałem je w mojej szufladzie, która była również domem dla kolekcji kamieni, kart baseballowych i komiksowych oraz miniaturowych kasków baseballowych, które wyciągałem z automatów. Wraz z zakończeniem roku szkolnego, moją uwagę przyciągały inne rzeczy.

Mama kupiła mi na święta małą maszynkę do robienia rożków, która bardzo spodobała się Joshowi – tak bardzo, że dostał podobną, nieco lepszą na urodziny od rodziców po koniec roku szkolnego. Tego lata mieliśmy pomysł, aby otworzyć stanowisko z rożkami i zarobić trochę grosza. Mieliśmy nadzieję na zbicie fortuny sprzedając je po dolarze za sztukę. Josh mieszkał na innym osiedlu, ale uznaliśmy, że moje będzie lepsze ponieważ mieszkało na nim więcej ludzi dbających o swoje trawniki, które w mojej okolicy były troszkę większe. Robiliśmy to przez pięć weekendów z rzędu, aż moja mama kazała nam przestać, a ja dopiero niedawno zrozumiałem dlaczego.

W piąty weekend liczyliśmy z Joshem pieniądze. Jako, że każdy miał swoją maszynkę, mieliśmy dwa stosy pieniędzy, które mieszaliśmy, a następnie rozdzielaliśmy sumę po równo. Zarobiliśmy tego dnia 16 dolarów. Kiedy Josh wręczył mi piątego dolara wypełniło mnie uczucie głębokiego zdziwienia.

Na dolarze było napisane „NA ZNACZKI”.

Josh zauważył mój szok i zapytał czy źle policzył. Powiedziałem mu o banknocie, a on odpowiedział „Fajnie, stary!”. Gdy o tym pomyślałem, uznałem, że ma rację. To, że dolar dotarł z powrotem do mnie podobało mi się. Pobiegłem do domu pochwalić się mamie, ale moje podniecenie stanęło w szranki z jej rozmową telefoniczną, więc odpowiedziała tylko „O, super”. Sfrustrowany wróciłem do Josha i powiedziałem, że chcę mu coś pokazać. Zacząłem od pierwszego zdjęcia, a przy około dziesiątym Josh stracił zainteresowanie i zapytał czy możemy iść pobawić się w okopie (rowie w ziemi, niedaleko mojego domu) zanim jego mama przyjdzie po niego. Poszliśmy tam.

Przez chwilę bawiliśmy się w „kurzową wojnę”, ale kilka razy przerywał nam szelest w lesie nieopodal. Mieszkały tam szopy i dzikie koty, ale te dźwięki były nieco zbyt głośnie więc wymieniliśmy się pomysłami co mogło je powodować, tak aby jak najbardziej przestraszyć towarzysza. Mój ostatni strzał to mumia, ale pod koniec Josh nalegał na robota, ze względu na dźwięki jakie wydawał. Zanim poszliśmy zrobił się nieco bardziej poważny, spojrzał na mnie i zapytał „Słyszałeś, prawda? Brzmiało jak robot. Też to słyszałeś, nie?”. Słyszałem, a jako że brzmiało mechanicznie doszliśmy do wniosku, że to musiał być robot. Dopiero teraz wiem, co tak naprawdę słyszeliśmy.

Kiedy wróciliśmy mama Josha czekała na niego przy stole wraz z moją mamą. Mój przyjaciel powiedział im o robocie, ale one tylko zaśmiały się, a chwilę później rodzina opuściła nasz dom. Zjadłem coś z moją mamą i poszedłem do łóżka.

Nie zostałem w łóżku na długo. Wyczołgałem się i uznałem, że w obliczu dzisiejszych wydarzeń przyjrzę się jeszcze kopertom. Wyciągnąłem pierwszą, położyłem ją na podłodze, a na niej ułożyłem polaroida z rozmazaną pustynią. Kolejną umiejscowiłem obok, przykrytą zdjęciem zrobionym pod dziwnym kątem. Układałem kolejne, aż stworzyły wzór o wymiarach 5x10. Zawsze uczono mnie, żeby ostrożnie obchodzić się, ze wszystkim co kolekcjonuję.

Zauważyłem, że kolejne zdjęcia były coraz łatwiejsze do rozczytania. Było tam drzewo, a nim ptak, znak z limitem prędkości, linia zasilająca, grupa ludzi wchodzących do budynku. Było też coś, co zdenerwowało mnie tak bardzo, że nawet teraz pisząc to, pamiętam jak zakręciło mi się w głowie, w której powtarzałem w kółko jedną myśl:

„Co ja robię na tym zdjęciu?”

Na fotografii z grupą ludzi wchodzących do budynku zauważyłem siebie, trzymającego rękę mamy na samym końcu tłoku. Byliśmy na samym brzegu zdjęcia, ale bez wątpienia to byliśmy właśnie my. Kiedy moje oczy pływały po morzu polaroidów na podłodze narastał we mnie niepokój. Było to dziwne uczucie. Nie strach, tylko uczucie, które masz gdy wiesz, że wpadłeś w kłopoty. Nie wiem dlaczego dosięgnęło mnie właśnie ono, ale siedziałem tak myśląc, że zrobiłem coś złego. Uczucie tylko nasiliło się, gdy przyjrzałem się reszcie fotografii po tej, która tak mną wstrząsnęła.

Byłem na każdym zdjęciu.

Nie były to bliskie ujęcia i na żadnym nie byłem sam. Mimo to, byłem na każdym z nich. Z boku, z tyłu, u dołu ramki. Jako, że i tak czułem się już, jakbym zrobił coś złego postanowiłem, że poczekam do następnego dnia.

Nazajutrz mama miała wolne i większość dnia spędziła sprzątając dom. Ja oglądałem kreskówki i czekałem na odpowiedni moment, żeby pokazać jej polaroidy. Kiedy wyszła po pocztę wziąłem kilka zdjęć i położyłem je na stole przed sobą czekając aż wróci. Wracając otwierała już kolejne listy i wyrzucała reklamy, a ja zapytałem:
- Mamo, możesz zerknąć na te zdjęcia?
- Daj mi sekundkę, Kochanie. Muszę zaznaczyć coś w kalendarzu. Po kilku minutach podeszła i stanęła za mną pytając czego chciałem. Słyszałem jak nadal przegląda pocztę za moimi plecami, ale spojrzałem tylko na zdjęcia i powiedziałem jej o nich. Gdy zacząłem wyjaśniać i pokazywałem na konkretne zdjęcia jej częste „mhm” i „ok” ustawało, aż kompletnie zamilkła. Następny dźwięk jaki od niej usłyszałem brzmiał, jak próba złapania oddechu. Odzyskawszy go, upuściła resztę poczty i pobiegła do telefonu. - Mamo, przepraszam! Nie wiedziałem o tym! Nie bądź na mnie zła! Biegała tam i z powrotem z telefonem przyciśniętym do ucha. Nerwowo bawiłem się pocztą rzuconą obok moich zdjęć. Z górnej koperty wystawało coś, co bezmyślnie i niespokojnie wyciągnąłem.

Kolejny polaroid.

Zdezorientowany, pomyślałem że może jedna z moich fotografii wślizgnęła się do koperty, gdy mama upuściła pocztę, ale kiedy ją obróciłem zrozumiałem, że tej jeszcze nie widziałem. Ku mojemu przerażeniu, przedstawiała mnie, ale była zrobiona z bliższej odległości. Uśmiechałem się otoczony przez drzewa. Ale nie tylko ja byłem na niej. Josh też tam był. To było wczoraj. Zacząłem się drzeć do mamy, która wciąż krzyczała do słuchawki. Wrzeszczałem, aż wreszcie odpowiedziała
- Co?! Jedyne o co mogłem zapytać to
-Do kogo dzwonisz?
- Rozmawiam z policją, Kochanie.
- Ale czemu? Przepraszam. Nie chciałem nic zrobić…

Odpowiedziała mi tak, że nigdy do końca nie rozumiałem jej odpowiedzi, dopóki nie zostałem poproszony o przypomnienie sobie wczesnych lat dzieciństwa. Złapała kopertę, a zdjęcie ze mną i Joshem wysunęło się, lądując obok innych polaroidów. Zbliżyła kopertę do moich oczu, ale jedyne co widziałem to jak jej twarz traciła kolor. Z oczami pełnymi łez powiedziała, że musiała zadzwonić na policję, ponieważ na kopercie nie było pieczątki.
#creepypasta #creepystory #creepy
  • 5