Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Na północ od Siemiatycz, pierwsza połowa lat 90tych.
Wakacje spędzało się na wsi u dziadków, bo na kolonie stać rodziców i wujków nie było posłać dzieci. To myśmy wszyscy jeździli na wieś i gnieździliśmy się z rodzeństwem i kuzynami na gospodarstwie. Było ekstra, obowiązków mało, a nawet jak były to była frajda: wygonić krowy na paśnik, przygonić krowy z paśnika, pomóc w dojeniu (starsze kuzynki)(ręcznie), podlać warzywa w ogrodzie, no i pomoc na roli, czyli jazda ciągnikiem z przyczepką, przewracanie i zbieranie siana, koszenie zboża snopowiązałką, ustawianie i zbieranie snopków. A po za tym hulaj dusza, piekła nie ma. Zbieranie jagód i grzybów na skup, by mieć kieszonkowe i przepieprzanie kieszonkowego jak rano podjeżdżała mleczarka, bo gościu miał w kabinie zamrażarkę i sprzedawał lody. Sklep był 2 wsie dalej i był wyposażony w przyprawy i ocet asortyment do robienia ogórków kierowany do kobiet i łomże i dojlidy - asortyment kierowany do mężczyzn. Pod koniec sierpnia był odpust i można było kupić petardy na straganach lub wieczorem pójsć do remizy na zabawę. Hehe, byłem za mały żeby mnie wpuscili, ale starsi bracia cioteczni wchodzili. Leciały wtedy hity: mydełko fa, rzeki przepłynąłem, śpiąca królewno, może wiatr podpowie mi gdzie mam ciebie szukać dziś, Ewa odeszła. Ciepłą kąpiel brało się w bajli w sobotę wieczorem, wodę nosiło się ze studni wiadrami i podgrzewało w garach na piecu zwanym węgielką. W tygodniu się myło w zimnej wodzie, albo szło do strugi - takiej małej rzeczki, ale bracia nauczyli się obsługiwać stawidło i gdy zamknąć na noc to się robiło kąpielisko takie do pasa głębokości. Chleb się kupowało 3 razy w tygodniu, gdy podjeżdzał samochód z piekarni. W niedzielę rano do kościoła, po południu patrzyliśmy jak dziadek gra z kumplami w karty pod płotem w cieniu. Każdego wieczora przejście przez wieś było stresujące, bo starzy ludzie siadali sobie zbiorowo na ławkach które były przy płotach, przy furtkach i komentowali nas. Z tymi ławkami dziwna sprawa, bo niektóre były pewniakami, zawsze tam ludzie siedzieli, niektóre cykliczne, a na kilku nigdy nikt nie siadał. Były 3 opuszczone domy. W jednym opędzlowywało się wisienki, w innym zbierało papierówki, a w takim u Kostiuka - był największy rarytas - czerwieniejące gruszki - nazwy nie pamiętam. Tak po za tym wieś tętniła życiem, kupa dzieciaków na co drugim podwórku. Ganialiśmy się, graliśmy w chowanego z rozmachem - pamiętam że ktoś się schował kładąc się na dachu od szopy. Z poziomu ziemi był niewidoczny. Zakładało się bazy na drzewie. Potrafiliśmy siedzieć po 2 godziny na gałęziach i gadać. Albo wujek przywiózł z niemiec coś jak monopolly i graliśmy w to. Pamiętam że miejscowi nie potrafili kopać w piłkę. A poza tym obstrzykiwało się kartofle z kopca i gotowało w parniku dla świń. Dzidek bił świnię przed odpustem, by były świeże wyroby a resztę oddawał rodzicom i ciociom i wujkom.


#podlasie #nostalgia #gimbynieznajo

czemu nie publikujesz ja się pytam, czemu?!

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Dodatek wspierany przez: Wyjazdy studenckie - bogata oferta przez cały rok
  • 3