Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Mirki i mirabelki, piszę tu głownie żeby trochę się wyżalić. #gorzkiezale Nie chodzi mi o pomoc, bo sam nie wiem, co moglibyście mi doradzić i w jaki sposób pomóc. Nie pomoże mi nikt oprócz jednej osoby. Jeśli ktokolwiek jest w stanie jakoś mnie wesprzeć dobrym słowem to byłbym bardzo wdzięczny. Uwaga - wyjdzie długi tekst. Pewnie i tak nikt nie przeczyta.

PS. Przed zapostowaniem przeczytałem całość i zrobiłem to w 9,5 minuty ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Sprawa dotyczy #zwiazki #rozowepaski. Ale od początku.

[CZĘŚĆ 1: O mnie]

Mam 23 lata. Zjawisko które teraz opisuję tyczy się wieku odkąd skończyło się życie gimnazjalne i zaczęły się lata szeroko rozumianej młodości. Mniej więcej od wieku 15 lat. Zawsze byłem nieśmiały w stosunku do nowo-poznanych osób, głównie dziewczyn. To dość często utrudniało mi życie. Jeśli chodzi o osoby, które już znałem dłużej to sytuacja miała się całkowicie inaczej. Przy nich byłem mega otwartym gościem, nawet pozwolę sobie powiedzieć, że przy bliskich znajomych byłem wręcz duszą towarzystwa. Kurcze, nie wiem jak to opisać. Gdy wychodziłem na imprezy, grille, melanże itd z osobami, które znam to byłem na nich głównym śmieszkiem, "gwiazdą" imprezy, pomysłodawcą odjechanych akcji i ogólnie mega otwartą osobą. Przy okazji przez tych najbliższych byłem zawsze uważany za osobę godną zaufania, zawsze myślącą trzeźwo i racjonalnie. Wiele razy pomagałem im w różnego rodzaju problemach. Z kolei idąc na imprezę na której były jakieś osoby, których nie znałem (w tym dziewczyny) to automatycznie stawałem się cichą, szarą myszką. Wstydziłem się odzywać, nie byłem jakoś mega rozmowny nawet z osobami, które znałem. Po prostu obecność obcych mnie krępowała.

Oczywiście chodzi mi tylko i wyłącznie o właśnie różnego rodzaju wyjścia ze znajomymi. To nie było tak, że wstydziłem się iść do sklepu po czipsy, czy nie rozmawiałem z nikim w klasie w technikum. Z tym nie miałem problemów. Grałem też w piłkę w lokalnej drużynie, amatorsko ale jednak była to jakaś forma zobowiązania bo treningi 3 razy w tygodniu i mecz co weekend sprawiały, że osoby które wcześniej były mi całkowicie obce nagle stały się osobami, które widuję częściej niż przyjaciół. Nie miałem problemu z "wejściem do szatni" a każdy kto grał w piłkę w jakiejś drużynie wie, że szatnia to specyficzne miejsce. I ja się w nim jakoś odnalazłem, potrafiłem tam pogadać z kolegami, porobić sobie jaja, jak nam nie szło i gdy trzeba było kogoś #!$%@?ć to potrafiłem w przerwie meczu wyjść na środek szatni i (z uwagi na swoją wysoką pozycje w drużynie) powiedzieć parę cierpkich słów.

W technikum zaczęły się jeszcze częściej melanże, wyjścia na rynek, ogólnie coraz bardziej zaczynałem żyć towarzysko. Jednak byłem w klasie w której były tylko 3 dziewczyny (które akurat znałem z gimnazjum) a ogólnie w całej szkole było tylko 5 dziewcząt. Więc to był kolejny czynnik, przez który nie miałem jak pokonać swoich lęków co do poznawania nowych osób i nowych dziewczyn. A wtedy zaczęły się lata kiedy powoli każdy już miał osiemnastkę na koncie, więc legalnie można było kupić alkohol i fajki i trochę zachłysnąłem się tym. Z resztą nie tylko ja. W technikum poznałem dwóch kumpli, którzy byli identyczni jak ja pod wieloma względami ( też częściowo byli nieśmiali do dziewczyn) i tak świetnie się dogadywaliśmy, że nie były mi w głowie dziewczyny. Nie zrozumcie mnie źle. Noł homo. Ale wolałem po lekcjach iść na piwo z nimi i pogadać o pierdołach, o których jak się okazywało mieliśmy identyczne poglądy. Nawet pomiędzy trzecią a czwartą klasą w technikum pojechałem z nimi na wakacje nad Polskie morze. Wydawać by się mogło, że to świetna okazja, żeby powyrywać jakieś dupeczki, prawda? A nam wtedy w ogóle to nie było w głowie. Cały tydzień chodziliśmy na bombie i #!$%@?śmy jakieś jaja, żeby mieć co wspominać.

W ostatniej klasie technikum dalej się z nimi trzymałem, ale też zacząłem częściej wychodzić ze starymi znajomymi i powoli zaczynałem przełamywać swoje lęki co do dziewczyn. Zacząłem coraz częściej myśleć o jakimś związku. Zadbałem trochę o siebie i stałem się można powiedzieć atrakcyjny. Z tym, że to bardziej było tak, że dziewczyny same do mnie zagadywały albo poznawałem je przez kolegów i jakoś kontakt zostawał. Ale ważne, że coś tam się działo w dobrym kierunku. Pisałem sobie z wieloma laskami na przestrzeni roku, poznawałem nowe. Jednak nie wspomniałem wcześniej - jeśli chodzi o uczucia to (WIEM, ŻE SŁYSZELIŚCIE TO PEWNIE OD CO DRUGIEGO FACETA NA ZIEMII XD) zawsze uważałem i nadal uważam, że ja prawdziwie kocham tylko raz. Jak już w pewnym stopniu przełamałem pierwsze lody w kontatkach z laskami to rozpocząłem poszukiwania tej jedynej. I nawet nie wiecie ile lasek odpaliłem, przez to, że poczułem że to nie jest to. Z jednymi spotykałem się dłużej, z innymi krócej ale zawsze czułem, że to nie jest to. Głupio mi z tym było, bo niektóre z nich miały już wobec mnie różne plany i oczekiwania. Czuje, że je zawiodłem. Ale nie zrozumcie mnie źle, nie bawiłem się nimi tylko po prostu delikatnie badałem teren. To nie tak, że wykorzystywałem je, nie było seksów na pierwszym spotkaniu, nie było od razu buzi buzi. Zawsze byłem ostrożny.

Szkoła się skończyła, do matury nie podchodziłem od razu tylko dopiero po roku (to też długa historia, w skrócie przez te wspominane wcześniej melanże z koleżkami z technikum zawaliłem frekwencje w szkole i szkoła się na mnie wypięła, dostałem ultimatum - podchodzę do matury i mam 4 nieklasyfikowania czyli siadam na rok albo rezygnuje z matury i mam tylko jedno nieklasyfikowanie które zdałem na lajcie bo głupi nie byłem, oceny miałem znośne, brakowało tylko tych obeności). Później brak tej jednej jedynej zaczął mi doskwierać coraz bardziej, i czasami trzymałem kontakt z niektórymi dziewczynami tylko po to, żeby mieć to poczucie bliskości. Tak jak mówiłem, to nie była zabawa uczuciami ale jednak nie do końca fajne zachowanie z mojej strony, rozumiem to. Po zakończeniu szkoły posiedziałem 3 miesiące na dupie i ruszyłem do pracy. To miała być praca na chwilę, na wakacje. A skończyło się tak, że na początku lipca minął mi drugi rok w tej firmie. Nie jest to praca ciekawa, zwykły magazyn. Ale pracuję na zmiany i często w weekendy. To sprawiało, że miałem jeszcze mniej okazji do poznawania nowych ludzi. Pamiętam jak na początku mojej pracy jeden z kierowników pytał mnie:

- Młody, masz dziewczynę?
- Nie
- To już nie będziesz miał, hehe. Z tą pracą będzie ciężko.

I faktycznie ciężko było gdziekolwiek wyjść. A jak już gdzieś wychodziłem, to właśnie ze starymi ekipami. Założyłem nawet badoo, żeby zwiększyć szansę. Poznałem tam trochę dziewczyn, ale dalej to nie było to. A mi było coraz gorzej bo bardzo chciałem mieć osobę, którą naprawdę pokocham. Szukałem, szukałem aż w końcu dałem sobie spokój. Moje życie było całkowicie do dupy. Wtedy czułem się coraz gorzej, i byłem coraz bardziej smutny. Tak ogólnie czułem wewnętrzny smutek, apatie i brak perspektyw na coś lepszego. Pracowałem sobie w spokoju, coś tam sobie potrenowałem, czasami gdzieś wyszedłem, pochlałem ale za każdym razem gdy wracałem do domu czułem się przybity. I wtedy nagle jak grom z jasnego nieba pojawiła się ona, najpiękniejsza istota jaką widziałem. Wspaniały charakter, jeszcze większe serce. Dodatkowo bardzo podobna do mnie w wielu aspektach. Nazwijmy ją Ania. Jeden z kolegów, którego znam od gimnazjum poszedł na studia. Mieliśmy z nim kontakt cały czas, można powiedzieć że to był mój najlepszy przyjaciel. Na studiach poznał się z tą wspaniałą dziewczyną, Anią i właśnie z jej koleżanką, która mieszkała w Tarnowie (my jesteśmy z Krakowa). On zauroczył się w tej dziewczynie z Tarnowa. I pewnego razu pyta mnie czy nie chce się na spontanie przejechać z nim i z Anią do Tarnowa, żeby zrobić tej koleżance niespodziankę. Zgodziłem się chociaż, byłem sceptycznie nastawiony.

[CZĘŚĆ 2: O nas]

Było to w grudniu 2016 roku, zaraz po świętach. Pojechaliśmy do tego Tarnowa, okazało się, że tam panowały trochę inne warunki pogodowe. Przyjechaliśmy na miejsce o 21, a tam śniegu po kolana. Posiedzieliśmy chwile, napiliśmy się wódki i stwierdziliśmy że nie wracamy bo warunki były naprawdę niesprzyjające. I zaczęło się naprawdę grubsze chlanie, po którym stawałem się coraz śmielszy. I takim oto sposobem spałem z Anią na jednym łóżku, przytuleni do siebie. Nie było seksu, nie było buzi buzi. Było po prostu spanie w jednym łóżku. Ale było to dla mnie cudowne uczucie, bo można powiedzieć Ania od pierwszego spojrzenia mi się spodobała. Drugi dzień minął całkiem fajnie, wróciliśmy do #krakow i po drodze wziąłem numer od Ani. I odkąd tylko wysiadła z samochodu kolegi zaczęliśmy pisać. I pisaliśmy już codziennie, o totalnych głupotach, o planach na przyszłość, o uczuciach. Udało nam się dwa razy spotkać przed sylwestrem, były to w sumie krótkie spotkania ale rozmawiało się mega miło i zrozumiałem, że jestem zakochany. Nadszedł sylwester, mieliśmy spędzać go osobno i tak się zaczęło. Ja na domówce u kolegi, ona na jakimś grubszym sylwestrze w wynajętej sali gdzieś kawałek pod Krakowem. Koniec końców skończyło się tak, że pisaliśmy ze sobą przez całego sylwestra i po północy wezwała taksówkę, zapłaciła ponad 150 zł i znalazła się u nas. Bardzo mi to zaimponowało.

Później wszystko się potoczyło bardzo szybko. Ja wiedziałem, że jestem zakochany i czułem że to jest ta jedyna. W końcu pod koniec stycznia jej to powiedziałem. Ona powiedziała, że czuje to samo. Od tego czasu zaczęła się sielanka. Stworzyliśmy związek, który był wspaniały. Pod każdym względem. Byliśmy w siebie zapatrzeni jak w obrazek. Tak było cały czas, do uprzedniego miesiąca. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile się tylko dało. Jak mówiłem wcześniej, mam pracę która zmusza mnie do różnych trybów życia, ale jednak zawsze na pierwszym miejscu stawiałem Anie i robiłem wszystko, żebyśmy spędzali jak najwięcej czasu. Nie wspomniałem chyba wcześniej, ale mimo tego że była do mnie w wielu aspektach podobna to była jednak bardzo rozrywkowa, bardziej niż ja. Miała duuuużo znajomych, wychodziła na miasto duuuużo częściej niż ja, przeżyła ogólnie duuużo więcej niż ja. Jednak odkąd została moją dziewczyną, troszkę się zmieniła. Przestała tak często wychodzić i spotykać się z innymi znajomymi. Ale stało się to naturalnie. To nie tak, że ja jej cokolwiek zabraniałem. Wręcz przeciwnie. Wiele razy namawiałem ją do wyjścia ze znajomymi. Ale nie chciała, bo mówiła, że nie chce wychodzić beze mnie. A jak już raz na miesiąc wyszła z koleżankami na piwo to i tak cały czas pisaliśmy ze sobą i pisała mi, że bardzo by chciała żebym był z nimi. Jeszcze raz powtórzę: nigdy niczego nie zabraniałem, a wręcz sam namawiałem do wyjść ze znajomymi. Jednak to działo się naturalnie, po prostu nie chciała wychodzić bo była mną zafascynowana (tak mi się wydaje). I praktycznie co weekend albo wychodziliśmy gdzieś sami, albo siedzieliśmy w domu. I to nie tylko z mojej winy, czasami pytałem ją "Aniu, może gdzieś sobie wyjdziemy?" a ona wolała zostać ze mną w pokoju, poprzytulać się i pooglądać seriale.

I tak nam mijały dni, tygodnie, lata. Byliśmy razem półtora roku. To najlepszy czas w moim życiu. Mówiłem jej o wszystkim, nawet o tajemnicach o których nie mówiłem nikomu innemu przez całe życie. Mówiłem o swoich odczuciach, mówiłem o marzeniach i o planach. Powiedziałem jej też kiedyś, że dla mnie słowa są bardzo ważne. Że nigdy nie robię z ust śmietnika i nie wypowiadam pustych słów. I wielokrotnie jej mówiłem, że jest dla mnie tą jedyną. Że nie wyobrażam sobie życia bez niej. Planowaliśmy razem przyszłość, kiedy weźmiemy ślub, ile będziemy mieć dzieci. Obydwoje traktowaliśmy ten związek bardzo poważnie. Obydwoje byliśmy ze sobą najszczęśliwsi na świecie. Ona też mi powiedziała, że słowa są dla niej mega ważne. I też mówiła, że jestem dla niej najważniejszy, że nie wyobraża sobie życia beze mnie.

Źle to pewnie zabrzmi z moich ust, ale kocham ją bardziej niż swoich rodziców, bardziej niż swoją siostrę. Bardziej niż kogokolwiek innego. Z racji tego, że była dla mnie najbardziej zaufaną osobą na świecie to otwarłem się przed nią całkowicie. Z pełną gamą swoich zachowań i uczuć. I zobaczyłem, że ona mnie rozumie. Że jest przy mnie kiedy jej potrzebuję, że mogę jej wszystko powiedzieć. Kiedy miałem problem zawsze mi pomagała. I wtedy zaczęły się moje problemy z wahaniami nastroju. To nie było tak, że jakoś mega mega zmieniałem swoje zachowanie. Chodzi o to, że z pozoru sytuacja która nie powinna mnie w żaden sposób zasmucić powodowała, że płakałem na jej ramieniu. Wtedy nie do końca to pojmowałem. Rozmawialiśmy o tym, ale myślałem, że ona mnie rozumie. Jednak tak jak mówiłem - zanim mnie poznała była bardzo rozrywkową dziewczyną która w życiu nie zaznała żadnego smutku i po prostu wszystkie sytuacje, w których ja się smuciłem czy nawet płakałem bardzo się na niej obijały. I to był problem. Ja po paru godzinach wracałem do normalności i znów byłem wesoły, a w niej to wszystko się kumulowało, chociaż trochę to ukrywała. Nie spodziewałem się, że to będzie tak brzemienne w skutkach.

Starałem się z tym walczyć. Wiem, że byłbym w stanie to całkowicie pokonać. Dla niej. Dla niej zmieniłem wiele rzeczy w swoim życiu. Dzięki niej stałem się lepszym człowiekiem. Dla niej rzuciłem palenie z dnia na dzień, bez żadnych tabletek czy preparatów (co prawda udało się dopiero za trzecim razem, ale jednak zrobiłem to). Dzięki niej poprawiłem relacje z rodziną, które były w opłakanym stanie. Naprawdę zmieniała mnie na lepsze. Zrobiłbym dla niej wszystko, z tymi wahaniami też bym sobie poradził, bo psychoterapeuta wskazał mi błędy w myśleniu. Ale o psychoterapeucie za chwilke.

Te moje smutki były naprawdę bezsensowne, potrafiłem chodzić smutny dlatego, że ona zrobiła sobie kolor włosów który mi się nie podobał. Potrafiłem być smutny bo nie przyjechała do mnie. Teraz to rozumiem, wcześniej nie rozumiałem. Najgorsze jest to, że niby o tym rozmawialiśmy, ale ona nie dała po sobie poznać że aż tak bardzo jej te moje smutki utkwiły w sercu. Mówiła mi, że jej przykro, że ją to boli ale jednak po paru godzinach wracało wszystko do normalności. I ja myślałem, że skoro ja po paru godzinach jestem normalny po takim smutku i o tym zapominam to z nią jest tak samo. Jednak nie było, to była tylko maska, wszystko się kumulowało a ukrywała to pod maską uśmiechu, buziaków i czułych słówek.

[CZĘŚĆ 3: Czas rozstania]

Wszystko posypało się lekko ponad miesiąc temu. Pojechała na obóz ze studiów na Mazury. Był to ostatni obóz z tą ekipą i były tam co chwila jakieś melanże, chlanie itd. Ja bardzo za nią tęskniłem, mieliśmy słaby kontakt bo raz że nie miała zasięgu a dwa że w kajaku ciężko odpisywać. Wymienialiśmy dosłownie 5 esemesów dziennie. W któryś dzień jej wyjazdu znów byłem smutny, bo obiecała mi że zadzwoni. A nie zadzwoniła. Tłumaczyła to, że pocieszała koleżankę, bo mama koleżanki chciała się zabić. Innym razem zostawiła telefon w jakiejś knajpie na zapleczu żeby go naładować i też nie mogła zadzwonić. I znów byłem smutny. I tym się chyba pogrzebałem. Bo miała kontrast. Z jednej strony melanż, ognisko, dobra zabawa (zupełnie jak w czasach zanim mnie poznała) a z drugiej strony chłopak, który znów jest smutny i psuje jej nastrój swoim zachowaniem. Wróciła z tego obozu jakaś troszkę obca. Zobaczyliśmy się w dzień jej powrotu. To był piątek, ja pracowałem do 22. Po pracy do niej przyjechałem. Nie była jakaś bardzo rozmowna (tłumaczyła to zmęczeniem) ale chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy spać. Rano wstaliśmy, i zacząłem się zbierać, bo w sobotę miałem do pracy na 12 w południe. No i poszedłem do pracy, pisaliśmy tak jak dawniej (czyli esemesy co 5 minut, w nich pełno miłości i czułych słówek). To były akurat wianki. Mieliśmy iść razem na domówkę do jej przyjaciela, z którym urwała kontakt przez związek ze mną. Ale ja jej nie kazałem tego robić, nie zerwała tego kontaktu przez mnie, po prostu obydwoje zaniedbaliśmy przyjaciół bo byliśmy w siebie zapatrzeni. Nie potrafiliśmy oddzielić przyjaciół od ukochanej osoby. Napisała mi w pewnej chwili, że chciałaby iść do tego przyjaciela wcześniej, żeby z nim porozmawiać, przeprosić i odnowić kontakt bo znali się praktycznie od dzieciństwa. Nie do końca podobał mi się ten pomysł, bo chciałem żebyśmy tam poszli razem, jako para. No i koniec końców poszła sama (sam ją do tego namówiłem) a ja nie przyjechałem. Powiedziałem jej, że albo idziemy razem, albo niech idzie sama. No i poszła a ja popełniłem kolejny błąd. Zacząłem robić jej wyrzuty. Bo było mi przykro, że nie poczekała na mnie tej godziny tylko poszła sama. Wtedy odbierałem to jakbym nie był na pierwszym miejscu. Nie wiem czy ktoś mnie rozumie (czy ktoś w ogóle dotarł do tego miejsca w mojej historii?). Mogła iść sama albo ze mną godzinę później. Wybrała, że pójdzie sama. Po prostu było mi przykro. Błędem było to, że tak bardzo okazywałem swój smutek.

Następnego dnia wymieniliśmy kilka esemesów w nie do końca przyjemnej atmosferze. Później spotkaliśmy się w poniedziałek. Po raz pierwszy w życiu powiedziała mi, że zastanawia się czy to wszystko ma sens. Argumentowała to tym, że przez te moje smutki wszystko się na niej źle odbija. Siedzieliśmy obydwoje nad Wisłą i płakaliśmy. Wtedy po raz pierwszy poddała wątpliwościom nasz związek. Powiedziała, że zaczyna czuć, że to nie jest to. Prosiłem ją o to, żeby nie miała takich myśli. Rozmawialiśmy szczerze. Powiedziała, że musi się zastanowić. Ja chciałem zrobić wszystko, żeby tylko ze mną została. Zgłosiłem się do wspominanego psychoterapeuty w celu zażegnania moich problemów z wahaniami nastroju. Powiedziałem jej o tym i dała mi drugą szansę. Wizytę miałem mieć dopiero w środę 4 lipca. Ale od momentu dania drugiej szansy zachowywała się całkowicie inaczej. Odpisywała raz na 3 godziny (a wcześniej przez 1,5 roku pisaliśmy non stop, dosłownie co 5 minut), przestała mówić czułe słówka. Dosłownie jakbyśmy byli kolegami. Byłem u niej, szykowaliśmy się do jakiegoś wyjścia do galerii, przebierała się i nagle powiedziała do mnie "odwróć się" bo wstydziła się przy mnie ściągnąć koszulkę. No #!$%@?, tydzień wcześniej spaliśmy razem, uprawialiśmy seks, całowaliśmy się a teraz nagle zaczęła się mnie wstydzić? Starałem się ją zrozumieć bo mówiła, że potrzebuje czasu żeby wszystko wróciło do normalności. Naprawdę się starałem, ale w niektórych momentach nie mogłem wytrzymać tego, że osoba która jest dla mnie najważniejsza traktowała mnie jak obcego. Łzy same napływały mi do oczu kiedy szliśmy ulicą i nie chciała się ze mną trzymać za rękę.

W kolejną sobotę (dokładnie to był 30 czerwca, czyli 4 dni przed moją terapią i 3 dni po tym jak dała mi drugą szansę) wyszliśmy z jej znajomymi na miasto. Mieliśmy obydwoje się napić, żeby się wyluzować. Miała być domówka i na to byłem przygotowany. A tu nagle zmiany planów, i to od razu kilku. Nagle powiedziała mi, że nie mogę u niej spać bo nie jest na to gotowa. Więc musiałem nie pić, żeby wrócić samochodem. No i jak już tam poszliśmy to wypiłem jedno piwo bo wiedziałem, że do czasu powrotu alkohol zejdzie mi z organizmu. I podczas domówki kolejna zmiana, dziewczyny stwierdziły że chcą na kluby (moja Ania najbardziej była chętna). Nigdy nie przepadałem za klubami bo nie umiem tańczyć i źle się w nich czuję. Ona z kolei kluby uwielbia. Mieliśmy iść razem we dwójkę za tydzień, żebym bez stresu mógł się nauczyć tańczyć. Wiedziała o tym, że nie chcę iść i że mamy iść za tydzień sami, bez znajomych a mimo to bardzo nalegała, żeby iść na kluby. Zgodziłem się, ale byłem małomówny, zły i ogólnie nie w humorze. Bo wszystko to inaczej sobie wyobrażałem. Jednak przemęczyłem się ten wieczór i starałem się dobrze bawić. Cieszyłem się tym, że ona jest szczęśliwa bo robi to co lubi. Naprawdę bardzo mnie to cieszyło, mimo że wyglądałem jakby mi ktoś umarł.

No i tak sobie leciały te parę dni, aż w końcu nadeszła środa u psychoterapeuty. Poszedłem na spotkanie i pewna mądra kobieta w ciągu god
  • 41
usłyszałem tylko "weź Ty się lecz"


@AnonimoweMirkoWyznania: dobrej rady ci udzieliła

Myśli, że ja to wszystko mówię, żeby do mnie wróciła. Myśli, że to kolejna manipulacja z mojej strony.

Ja pomoc mogę otrzymać tylko od niej.

Do niej nic nie dociera, cały czas myśli o mnie jako o manipulatorze, który mówi że chce się zabić dlatego, żeby do mnie wróciła


sam sobie zaprzeczasz. poza tym z zewnątrz wygląda to dokładnie tak
@AnonimoweMirkoWyznania OPie masz 23 lata. To początek świadomego życia ;) Z tego co piszesz, niestety, masz problemy - piszę bez złośliwości. Daj sobie i jej spokój. Jak kocha to wróci, ale nie rób sobie nadziei. Na 87.235% moja kryształowa kula mówi że pozamiatane. Było pięknie, nadeszły chude lata, a z wysokiego konia upadek boli bardziej. Rób wszystko by nie pogrążyć się w rozpaczy.
Mnie dziewczyna zdradziła gdy byłem w psychiatryku tylko żeby uregulować leki, bo wczesniej mowilem o bipolarze moim. Najgorzej boli, gdy tobie zależy... wsiadasz w pociąg i myślisz że wrócą tamte dni, a ona ma plany w inną strone. Mi żeby wrócić do kolejnych prób zajęło 1,5 roku. To byla druga dziewczyna, pierwsza tez mnie zdradzila i to 5 lat temu gdy bylem na pielgrzymce sie za nia modlic. Po prostu najgorsze jest
OP: @kacperke: Może ja też trochę przesadziłem w tym opisie, nie było co pół godziny przez całą noc. Od 21:33 do 4:29 było 7 połączeń. To było przegięcie, wiem. Ale jeśli stoisz gdzieś i wiesz, że lada moment może Cię już nie być to czujesz olbrzymią niepewność. I chcesz jak najszybciej mieć to za sobą.

Ten komentarz został dodany przez osobę dodającą wpis (OP)
Zaakceptował: Zkropkao_Na}
OP: @kwasnydeszcz: Gdzie sobie zaprzeczam? Twierdzę, że życie ma sens tylko z nią. Bez niej wcześniej nie miało sensu. Z nią miało. Teraz znowu jestem sam, więc znowu nie ma. Żebrak, który na chwilę został królem nie będzie potrafił po dwóch latach znów być żebrakiem. A lepszej kobiety nie znajdę. Dlaczego uważasz, że tak to wygląda? To nie manipulacja, nie chodzi mi o taki wydźwięk: wróć do mnie bo się
@AnonimoweMirkoWyznania masz 23 lata, najlepsze lata twojego życia są jeszcze przed tobą. Zapomnij o niej, idź na terapię i zobaczysz, że twoje życie potoczy się jeszcze tak, jak się w ogóle nie spodziewałeś.

Ona ci nie pomoże, bo nie jest od tego. Po prostu chcesz, żeby była przy tobie, bo wtedy czujesz się dobrze. Ale przy okazji obarczasz ją odpowiedzialnością za swój stan i jeżeli robi coś nie po twojej myśli, to
NiebieskaKrowa: @mrsmallhand: Masz racje, jestem emocjonalnym facetem. I jestem miękką pałą. Chciałbym, żeby to była książka, ale niestety to jest okrutna rzeczywistość. Nie mogę rozwijać talentu, nic mnie nie cieszy. Nie potrafię się skupić na niczym. Po zerwaniu próbowałem iść na treningi piłkarskie, które dawno opuściłem. Nawet tam myślałem tylko i wyłącznie o niej. Nie mogę zrobić nic.

@troglodyta_erudyta: Żadne terapie nie pomagają. Nie chcę, żeby moje życie toczyło
OP: @kwasnydeszcz: Szantażem byłaby sytuacja w której siedziałbym w domu i mówił "Albo do mnie wracasz albo się zabijam". Ja po prostu daje nie widzę innej drogi i daję jej swego rodzaju wybór. To wybór między mniejszym a większym złem (według niej), ale to jednak wybór.

Jest dojrzałe. To zależy od typu człowieka. Każdy człowiek jest inny, a są tacy ludzie którzy kochają tylko raz.

Jasne, da się żyć w
@AnonimoweMirkoWyznania teraz tym bardziej jestem przekonany, że potrzebujesz pomocy i terapii. Znam ludzi z depresją, którzy już stali nad sznurem, ale dzięki terapii stali się zupełnie innymi ludźmi.

Nie tylko ty decydujesz o tym, jak będzie toczyło się twoje życie i im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. Ona widocznie nie chce, by jej życie toczyło się w taki sposób, jaki ty chcesz. Daj jej żyć po swojemu. Deklaracje, że tylko
@AnonimoweMirkoWyznania musisz się udać na leczenie i zostawić tę dziewczynę w spokoju. szantażujesz ją samobójstwem dla wywarcia na niej efektu, grozisz, że albo będzie z tobą albo się zabijesz. nikt nie chce być z kimś kto posuwa się do takich podłych i okrutnych gróźb. ma rację z tym, że próbujesz ją zmanipulować, ale ci się to nie uda. odpuść sobie.
OP: @troglodyta_erudyta: Nie wyobrażam sobie, że będzie ze mną tylko dla mojego szczęścia. Ja wiem, że razem obydwoje moglibyśmy być szczęśliwi, ale ona nie bierze tego pod uwagę bo podobnie jak ja ma zawężone myślenie. Nie chcę iść do specjalisty bo to nic nie daje.

@kwasnydeszcz: Nie wiem ile razy mam powtórzyć, że nie chodzi mi o żaden szantaż. Wy i tak wiecie lepiej. Z boku może to tak