Wpis z mikrobloga

Tak pod ten klimat wrześniowej aury za oknem przypomniało mi się jedno wspomnienie z czasów wczesnoszkolnych.

Jestem ostatnim rocznikiem, jaki podszedł uczyć się "do starej szkoły", tj. prawie 100-letniego budynku jeszcze przystosowanego pod system ośmioklasowy. Nowa miała być oddana do użytku w przyszłym roku (z tego, co pamiętam skrzydło gimnazjalne otwarte było w rok rozpoczęcia przeze mnie pierwszej klasy).

Do czego zmierzam... Budynek był stary, bywało w nim chłodno i ponuro, ale miał nieziemski klimat, jaki mi utkwił w pamięci.

I tak oto jako dzieciaki mieliśmy do sprawdzenia opuszczony sklepik szkolny, gdzie wkradliśmy się jakimś cudem na przerwie. Mieliśmy także klasę przerobioną na składzik, w którym leżała cała masa starego sprzętu komputerowego (a był to rok 2001, gdzie spora ilość dzieciaków pierwszy raz komputer na oczy widziała).

Przed szkołą po lekcjach z chłopakami eksplorowaliśmy zniszczone już przez czas i brak zainteresowania szkolne szopy (wysypano do nich gruz po remoncie w budynku szkolnym i zostawiono same sobie). I warto było, bo trafiliśmy na np. dyktanda pisane przez naszych rodziców i w niektórych przypadkach mit "ja to w Twoim wieku problemów z nauką nie miałem" prysł :D.

No i co najbardziej pamiętam, to widok z okna mojej klasy jesienią. Widok na park w naszym miasteczku. Gdy przyszły chłody, to cały przybrał barwę pomarańczowo-żółto-czerwoną. Mogłem godzinami patrzeć przez okna i po prostu się tym zachwycać.

No ale rok wtedy zleciał szybko, na wakacjach podjęto decyzję o przeniesieniu nas do nowoczesnego budynku i od roku kolejnego szło się do szkoły wybudowanej gdzieś na obrzeżach miasta, gdzie ledwo kilka sosen rosło, a wokół szkoły rozciągały się ugory.

W sumie nie wiem, po co to piszę, ale naszło mnie, by się tym podzielić, a zwłaszcza tym, że wówczas mało się siedziało w domu, a wręcz jak to dzieciaki szukaliśmy przygód, bo przecież mieliśmy ulice pełne pustostanów, miasto ciekawych uliczek, cały świat do odkrycia, nawet jeśli ceną za to okazywał się #!$%@? od rodziców :D. I tu zakończę historią, która takim oberwaniem po dupie się skończyła.

Byłem raczej grzecznym dziewięciolatkiem. Jednak po tym, jak słuchaliśmy rodziców mówiących o 'dzikiej górze, na której żyją żmije, inne węże oraz aligatory' stwierdziliśmy z kumplami, że to dobre miejsce na wyprawę. 10 kilometrów w jedną stronę. Rodzice dopiero po jakimś czasie ogarnęli, że nas nie ma i ruszyli z misją odnalezienia swoich pociech. Trafiliśmy na nich podczas powrotu i jedzenia dzikich jabłek. Cała ekipa od razu chodu, a ja jak ten debil zostałem. Powód dla mnie był prosty. Wiedziałem, na co się piszę idąc na wyprawę. Wiedziałem też, że od kary nie ucieknę, więc po prostu stałem w miejscu i czekałem na konsekwencje, choć bałem się jak cholera. Oczywiście oberwałem, ale niezbyt mocno, bo wyprawa poszukiwawcza była zdumiona tym, że nie uciekałem xd.

#truestory #dziecinstwo #wspomnienia #kiedystobylo xd.