Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Z niebieskim poznaliśmy się w liceum, 8 lat temu. On kuc z matfiza, indywidualny tok nauki plus szeroki krąg zainteresowań, blanty, filozofia, mefedron, matma i hehe blanty. Starzy po uniwerku, biznesik, piesek, ogródek, wakacje. Ja biolchem, ułożone zahukane dziecko z dobrego biednego domu, mama z tatą wpadli w najlepszym dwudziestym roku życia, oboje pogubieni, zamotani między dorywkami, czuć było zawsze coś gęstego w powietrzu mimo dobrych min do złej gry. Z czasem matce poczęły puszczać hamulce, 4+ z fizyki przelewało czarę goryczy od pierwszego do pierwszego i ot, pobolał mnie czasem policzek. Zakompleksiona od podbazy, kiedy tylko skumałam, że jestem największa w klasie i nie umiem kręcić hulahopem.
Oboje z niebieskim byliśmy zieleni jak bory tucholskie, gdyż próby stykania się końcówkami wszelkie wcześniejsze, a było ich wcale prawie, na próbach się kończyły.
Fajnie było, nie #!$%@?ł o pogodzie, pokazał film Grześka Lipca, nauczył zbijać szkło i znał trudne słowa, jak imponderabilia. Ja pożyczyłam mu płyty Neurosis, opowiadałam o śmiesznych rasach gołębi, piekłam babeczki na gastro i robiłam loda po szkole.
Chryste, jacy my byliśmy zadurzeni. Całe tygodnie szwędania po ugorach, nieużytkach, lasach i zaroślach, całe szpule #!$%@? o niemieckich filozofach i amerykańskich kreskówkach, całe piątki przepalane w ciepłe wieczory, całe metry jego palców w każdym zakamarku mojego nowego ciała. Bo nie byłam już największa, byłam najpiękniejsza, z najmleczniejszą cerą, z najwęższą talią, najbardziej sterczącymi piersiami i najjaśniejszym błyskiem w oku. Nie potrzebowałam już przyjaciół, wszyscy byli przy nim bezbarwni.
A potem wyprowadziliśmy się z polski powiatowej do Jego Nowego Mieszkania w Dużym Mieście. Po wyjściu o godzinie 5 i powrocie po 21 zastawałam go najczęściej w towarzystwie sąsiada, który to powitał nas ongiś staropolskim "macie jakieś jaranie? Bo u mnie tylko kwasy i mdma w lodówce".
"Kochanie weź posprzątaj skieparę/zrób kolacyjkę/idź do pokoju bo chcemy zagrać".
No przecież nie będę tą karyną z kijem w dupie, co to robi gnój o kolegów. Nie jestem jak inne dziewczyny ¯_(ツ)
Fast forward 7 miesięcy, w międzyczasie dostałam stypendium i chwilę później upadłam po raz pierwszy - bo sparaliżował mnie strach. Czułam, że sypie mi się grunt pod nogami, że, #!$%@?, przecież ja nie dam tak dalej rady, jestem wykończona fizycznie i psychicznie, schudłam 8 kilo, od pół roku niedosypiam, w mieszkaniu nie jest sterylnie czysto, nie nadążam z robieniem czterech zdrowych posiłków na kolejny dzień, a niebieski nie ma poprasowanych koszul, gaci, skarpet, chusteczek i bibułek. Czułam, jak z minuty na minutę osuwam się w bezsens i niemoc. I nie mam komu o tym powiedzieć, bo starzy mają dość na głowie, a ostatni most spaliłam tydzień temu, wystawiając koleżankę z którą po roku ustawiłam się na piwo. Kolejnych kilka tygodni spędziłam głównie w łóżku, udając przed niebieskim, że chodzę na zajęcia. Znałam dokładnie jego plan i wiedziałam, kiedy założyć kurtkę na piżamę i wyjść z chaty, żeby pokrążyć bez celu po osiedlu. Prawie nie jadłam i nie piłam. Wkładałam najlepsze kiecki, kiedy jego koledzy mieli wpaść na PSa i lolki, bo trzeba przecież stwarzać pozory, donosząc kolejne tace z żarciem. Muszą widzieć jak na dłoni, kto tu wygrywa. Czasem któryś zapytał półszeptem, ukradkiem, "dziewczyno, co ty tu #!$%@? robisz..."
Zorientował się, że coś jest nie halo gdy cały ten cyrk przerósł mnie pewnego niedzielnego poranka i straciłam przytomność, płacząc w kiblu. Przeraził się. Chyba pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów, gdy przyznałam, co się dzieje. Przytulił, ale inaczej. Dziwnie, z dystansem. Wrodzony pragmatyzm przemówił przez niego chwilę później, gdy zapytał, gdzie planuję się w tej sytuacji zatrudnić do następnego roku akademickiego. Okazało się, że nigdzie, bo narastający w duszy nieokreślony lęk stopniowo, ale skutecznie odcinał mi możliwość normalnej komunikacji międzyludzkiej, telefony od rodziców odbierane raz w miesiącu tak mamo, wszystko ok, dzięki za przelew, 3/4 doby marnowane na potliwy nieregenerujący sen, ludzi widziałam kiedy ktoś wpadał po sztukę, niebieski zdawał się zbyt zajęty zdobywaniem kolejnych wyróżnień u egzaminatorów żeby przejmować się czymkolwiek poza brakiem czynszu, który siłą rzeczy przestałam płacić, gdy sprawa się rypła przy letniej sesji. Starym wciskałam, że poziom niezadowalający (coś w tym było) i że idę do pracy i że od października nowy start na lepszym kierunku. Chciałam w to wierzyć, ale organizm nie słuchał, już zapomniał jak to jest być aktywnym dłużej niż kilka minut.
Przez te kilka miesięcy niezrozumienie i spina na linii ja - niebieski urosło do rangi czystego #!$%@?, kiedy to pewnego popołudnia wyciągnął mnie za długie do talii włosy spod prysznica i zamknął w pokoju nagą, ociekającą wodą, argumentując, że za tę wodę przecież nie płacę. Miał rację. Mimo tego zrobiło mi się trochę przykro. Lubiłam, kiedy mnie ciągnął za włosy, ale nie w takim kontekście. Lubiłam mu gotować, lubiłam, gdy było czysto, lubiłam, gdy czasem mi podziękował za to, gdy byliśmy sami. Nie lubiłam, gdy wykorzystywał przy kolegach swoją wyższość intelektualną, w końcu nie potrafiłam jeszcze różniczkować, kiedy klepał mnie przy nich po tyłku. Bardzo nie lubiłam, że nie reagował, gdy zwracałam mu na to uwagę. A już bardzo źle było mi, gdy zaczął tytułować mnie mianem śmiecia i kretynki, gdy depresja wgniatała mnie w materac, nie pozwalając się nawet umyć.
I wtedy, w tym najlepszym dla siebie momencie, na scenę wkroczył gracz numer trzy, mianowicie Najlepszy Przyjaciel Niebieskiego. Tak, stało się dokładnie to, o czym myślisz. Kobiecy mózg to #!$%@?, z natury autodestruktywny wynalazek. Lubimy mieć problem, im bardziej #!$%@? tym lepiej. Przyznałam się trzy miesiące później, w międzyczasie dusząc w sobie tak potężne poczucie winy, że kompletnie #!$%@?łam sobie zdrowie. Prawie mnie pobił. Płakał jak dziecko. Na fristajlu urządził rozbudowaną gierkę, żeby najpierw przekonać mnie, że wszystko dobrze, potem kazał #!$%@?ć. Ale zmiękł. Jakiś czas później przyznał, że byłby głupi, gdyby pozwolił mi odejść - bo tak czy inaczej jestem najlepszym, co go w życiu spotkało. Bo kumple patrzą na mnie z pożądaniem a ich dupy z zazdrością, bo zajebiście się rucham, bo robię za pomoc domową, toleruję jego nałogi, prostactwo i generalne bycie #!$%@? dla wszystkich wokół.
Od tamtych wydarzeń minęło sześć lat. Mam 25lvl, właśnie piszę inżynierkę w trybie zaocznym, w sumie przepracowałam może z 15 miesięcy w gównorobotach, zasadniczo utrzymuje mnie niebieski, czeho nie mogę ścierpieć. Nie mam koleżanek, koledzy zawsze chcą więcej. Ergo nie mam znajomych wcale. Wiecznie coś mnie boli, co nakręca spiralę strachu i frustracji. Nie potrafię już wyrażać żadnych emocji. Boję się ludzi, w wymuszonych kontaktach na studiach jestem sztuczna i nienaturalna. Wykopałam się niedawno z kilkuletniego uzależnienia od trawy i benzo. Z bystrej, wesołej i aktywnej dziewczyny przepoczwarzyłam się w grażynę łykającą #!$%@? bilobil, bo zapominam o własnych urodzinach. Strawiłam sobie mięśnie, bo nie mam siły ćwiczyć. Niebieski robi doktorat. Jest zapuszczony, kończy w trzy minuty, wolny czas spędza wyłącznie z blantem w ryju przy yt. Dobiera się do mnie brudny i śmierdzący dymem, seks wygląda jak w ambitnych filmach o alkusach. Nie mam już siły przekonywać go do spacerów, wypadów na ściankę, minigolfa czy innych #!$%@? #!$%@? rozrywek. Kupiłam olejki do masażu, mam pięćset kompletów bielizny, znam ciekawe techniki. Nic. Czuję, że się marnuję, fizycznie i psychicznie. Najgorsze jest to, że po ośmiu latach nie wyobrażam sobie nawet przerwania tego układu. Z zasiedzenia, ze strachu, z lenistwa? Czuję, że jestem na prostej drodze do szaleństwa, że tkwię po uszy w syndromie sztokholmskim. Nie mam pojęcia, czy kocham niebieskiego, czy zwierzęco boję się samotności.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz
Zua
Dodatek wspierany przez: Wyjazdy studenckie
  • 12