Aktywne Wpisy
TrudnyMinus +50
kingszajs +3
Polecacie jakąś grę na majówkę? Szukam czegoś dobrego na PC lub PS5. Ogólnie mam za sobą wszystkie znane topowe gięty, RDRy, TLOU, GODy, Horizony, Ghost of Tsushima, Days Gone, etc. Chyba maksymalnie wykorzystałem potencjał rynku gier...
Gry multiplayer odpadają, nie kręcą mnie. Szukam czegoś co naprawdę wciągnie pod kątem fabuły i też żeby reszta aspektów trzymała sensowny poziom.
Rynek gier strasznie się skiepscil albo już ewidentnie jestem stary ( ͡° ʖ
Gry multiplayer odpadają, nie kręcą mnie. Szukam czegoś co naprawdę wciągnie pod kątem fabuły i też żeby reszta aspektów trzymała sensowny poziom.
Rynek gier strasznie się skiepscil albo już ewidentnie jestem stary ( ͡° ʖ
Z niebieskim poznaliśmy się w liceum, 8 lat temu. On kuc z matfiza, indywidualny tok nauki plus szeroki krąg zainteresowań, blanty, filozofia, mefedron, matma i hehe blanty. Starzy po uniwerku, biznesik, piesek, ogródek, wakacje. Ja biolchem, ułożone zahukane dziecko z dobrego biednego domu, mama z tatą wpadli w najlepszym dwudziestym roku życia, oboje pogubieni, zamotani między dorywkami, czuć było zawsze coś gęstego w powietrzu mimo dobrych min do złej gry. Z czasem matce poczęły puszczać hamulce, 4+ z fizyki przelewało czarę goryczy od pierwszego do pierwszego i ot, pobolał mnie czasem policzek. Zakompleksiona od podbazy, kiedy tylko skumałam, że jestem największa w klasie i nie umiem kręcić hulahopem.
Oboje z niebieskim byliśmy zieleni jak bory tucholskie, gdyż próby stykania się końcówkami wszelkie wcześniejsze, a było ich wcale prawie, na próbach się kończyły.
Fajnie było, nie #!$%@?ł o pogodzie, pokazał film Grześka Lipca, nauczył zbijać szkło i znał trudne słowa, jak imponderabilia. Ja pożyczyłam mu płyty Neurosis, opowiadałam o śmiesznych rasach gołębi, piekłam babeczki na gastro i robiłam loda po szkole.
Chryste, jacy my byliśmy zadurzeni. Całe tygodnie szwędania po ugorach, nieużytkach, lasach i zaroślach, całe szpule #!$%@? o niemieckich filozofach i amerykańskich kreskówkach, całe piątki przepalane w ciepłe wieczory, całe metry jego palców w każdym zakamarku mojego nowego ciała. Bo nie byłam już największa, byłam najpiękniejsza, z najmleczniejszą cerą, z najwęższą talią, najbardziej sterczącymi piersiami i najjaśniejszym błyskiem w oku. Nie potrzebowałam już przyjaciół, wszyscy byli przy nim bezbarwni.
A potem wyprowadziliśmy się z polski powiatowej do Jego Nowego Mieszkania w Dużym Mieście. Po wyjściu o godzinie 5 i powrocie po 21 zastawałam go najczęściej w towarzystwie sąsiada, który to powitał nas ongiś staropolskim "macie jakieś jaranie? Bo u mnie tylko kwasy i mdma w lodówce".
"Kochanie weź posprzątaj skieparę/zrób kolacyjkę/idź do pokoju bo chcemy zagrać".
No przecież nie będę tą karyną z kijem w dupie, co to robi gnój o kolegów. Nie jestem jak inne dziewczyny ¯_(ツ)/¯
Fast forward 7 miesięcy, w międzyczasie dostałam stypendium i chwilę później upadłam po raz pierwszy - bo sparaliżował mnie strach. Czułam, że sypie mi się grunt pod nogami, że, #!$%@?, przecież ja nie dam tak dalej rady, jestem wykończona fizycznie i psychicznie, schudłam 8 kilo, od pół roku niedosypiam, w mieszkaniu nie jest sterylnie czysto, nie nadążam z robieniem czterech zdrowych posiłków na kolejny dzień, a niebieski nie ma poprasowanych koszul, gaci, skarpet, chusteczek i bibułek. Czułam, jak z minuty na minutę osuwam się w bezsens i niemoc. I nie mam komu o tym powiedzieć, bo starzy mają dość na głowie, a ostatni most spaliłam tydzień temu, wystawiając koleżankę z którą po roku ustawiłam się na piwo. Kolejnych kilka tygodni spędziłam głównie w łóżku, udając przed niebieskim, że chodzę na zajęcia. Znałam dokładnie jego plan i wiedziałam, kiedy założyć kurtkę na piżamę i wyjść z chaty, żeby pokrążyć bez celu po osiedlu. Prawie nie jadłam i nie piłam. Wkładałam najlepsze kiecki, kiedy jego koledzy mieli wpaść na PSa i lolki, bo trzeba przecież stwarzać pozory, donosząc kolejne tace z żarciem. Muszą widzieć jak na dłoni, kto tu wygrywa. Czasem któryś zapytał półszeptem, ukradkiem, "dziewczyno, co ty tu #!$%@? robisz..."
Zorientował się, że coś jest nie halo gdy cały ten cyrk przerósł mnie pewnego niedzielnego poranka i straciłam przytomność, płacząc w kiblu. Przeraził się. Chyba pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów, gdy przyznałam, co się dzieje. Przytulił, ale inaczej. Dziwnie, z dystansem. Wrodzony pragmatyzm przemówił przez niego chwilę później, gdy zapytał, gdzie planuję się w tej sytuacji zatrudnić do następnego roku akademickiego. Okazało się, że nigdzie, bo narastający w duszy nieokreślony lęk stopniowo, ale skutecznie odcinał mi możliwość normalnej komunikacji międzyludzkiej, telefony od rodziców odbierane raz w miesiącu tak mamo, wszystko ok, dzięki za przelew, 3/4 doby marnowane na potliwy nieregenerujący sen, ludzi widziałam kiedy ktoś wpadał po sztukę, niebieski zdawał się zbyt zajęty zdobywaniem kolejnych wyróżnień u egzaminatorów żeby przejmować się czymkolwiek poza brakiem czynszu, który siłą rzeczy przestałam płacić, gdy sprawa się rypła przy letniej sesji. Starym wciskałam, że poziom niezadowalający (coś w tym było) i że idę do pracy i że od października nowy start na lepszym kierunku. Chciałam w to wierzyć, ale organizm nie słuchał, już zapomniał jak to jest być aktywnym dłużej niż kilka minut.
Przez te kilka miesięcy niezrozumienie i spina na linii ja - niebieski urosło do rangi czystego #!$%@?, kiedy to pewnego popołudnia wyciągnął mnie za długie do talii włosy spod prysznica i zamknął w pokoju nagą, ociekającą wodą, argumentując, że za tę wodę przecież nie płacę. Miał rację. Mimo tego zrobiło mi się trochę przykro. Lubiłam, kiedy mnie ciągnął za włosy, ale nie w takim kontekście. Lubiłam mu gotować, lubiłam, gdy było czysto, lubiłam, gdy czasem mi podziękował za to, gdy byliśmy sami. Nie lubiłam, gdy wykorzystywał przy kolegach swoją wyższość intelektualną, w końcu nie potrafiłam jeszcze różniczkować, kiedy klepał mnie przy nich po tyłku. Bardzo nie lubiłam, że nie reagował, gdy zwracałam mu na to uwagę. A już bardzo źle było mi, gdy zaczął tytułować mnie mianem śmiecia i kretynki, gdy depresja wgniatała mnie w materac, nie pozwalając się nawet umyć.
I wtedy, w tym najlepszym dla siebie momencie, na scenę wkroczył gracz numer trzy, mianowicie Najlepszy Przyjaciel Niebieskiego. Tak, stało się dokładnie to, o czym myślisz. Kobiecy mózg to #!$%@?, z natury autodestruktywny wynalazek. Lubimy mieć problem, im bardziej #!$%@? tym lepiej. Przyznałam się trzy miesiące później, w międzyczasie dusząc w sobie tak potężne poczucie winy, że kompletnie #!$%@?łam sobie zdrowie. Prawie mnie pobił. Płakał jak dziecko. Na fristajlu urządził rozbudowaną gierkę, żeby najpierw przekonać mnie, że wszystko dobrze, potem kazał #!$%@?ć. Ale zmiękł. Jakiś czas później przyznał, że byłby głupi, gdyby pozwolił mi odejść - bo tak czy inaczej jestem najlepszym, co go w życiu spotkało. Bo kumple patrzą na mnie z pożądaniem a ich dupy z zazdrością, bo zajebiście się rucham, bo robię za pomoc domową, toleruję jego nałogi, prostactwo i generalne bycie #!$%@? dla wszystkich wokół.
Od tamtych wydarzeń minęło sześć lat. Mam 25lvl, właśnie piszę inżynierkę w trybie zaocznym, w sumie przepracowałam może z 15 miesięcy w gównorobotach, zasadniczo utrzymuje mnie niebieski, czeho nie mogę ścierpieć. Nie mam koleżanek, koledzy zawsze chcą więcej. Ergo nie mam znajomych wcale. Wiecznie coś mnie boli, co nakręca spiralę strachu i frustracji. Nie potrafię już wyrażać żadnych emocji. Boję się ludzi, w wymuszonych kontaktach na studiach jestem sztuczna i nienaturalna. Wykopałam się niedawno z kilkuletniego uzależnienia od trawy i benzo. Z bystrej, wesołej i aktywnej dziewczyny przepoczwarzyłam się w grażynę łykającą #!$%@? bilobil, bo zapominam o własnych urodzinach. Strawiłam sobie mięśnie, bo nie mam siły ćwiczyć. Niebieski robi doktorat. Jest zapuszczony, kończy w trzy minuty, wolny czas spędza wyłącznie z blantem w ryju przy yt. Dobiera się do mnie brudny i śmierdzący dymem, seks wygląda jak w ambitnych filmach o alkusach. Nie mam już siły przekonywać go do spacerów, wypadów na ściankę, minigolfa czy innych #!$%@? #!$%@? rozrywek. Kupiłam olejki do masażu, mam pięćset kompletów bielizny, znam ciekawe techniki. Nic. Czuję, że się marnuję, fizycznie i psychicznie. Najgorsze jest to, że po ośmiu latach nie wyobrażam sobie nawet przerwania tego układu. Z zasiedzenia, ze strachu, z lenistwa? Czuję, że jestem na prostej drodze do szaleństwa, że tkwię po uszy w syndromie sztokholmskim. Nie mam pojęcia, czy kocham niebieskiego, czy zwierzęco boję się samotności.
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: EugeniuszZua
Dodatek wspierany przez: Wyjazdy studenckie
ale historia przykra - albo niedługo się spalisz albo to przerwiesz, nie ma innej opcji.
jakbyś chciała pogadać to cho na pw.