Wpis z mikrobloga

KU ROZWADZE!
Znalezione w sieci, autor poszukiwany:

Idziemy do pracy, dzieciaki zostają w domach, niby wszystko w porządku, znowu mają jakieś wolne, tym razem strajk nauczycieli. Nic nowego, ktoś tam strajkuje, ktoś się buntuje, my robimy swoje. Jedni popierają nauczycieli, inni się oburzają. To też już normalność. Bez przerwy się o coś spieramy. Jednak w pewnym momencie, prędzej lub później, zaczyna dojrzewać w nas myśl, że jednak coś tu jest nie tak. To przecież nie kolejne ferie, rekolekcje, czy inne wolne od szkoły dni. To przecież zwykle dni, kiedy idziemy do pracy a dzieciaki powinny być w szkole. A nie są. Ponad dwa miliony dzieci w Polsce (chciałoby się napisać „w środku Europy” ale to już zupełnie nie pasuje) nie chodzi do szkoły w czasie, kiedy powinny być właśnie tam. Rodzice kombinują, zapewniają opiekę, zabierają dzieciaki ze sobą do pracy albo zostawiają je same w domach. Dociera wreszcie myśl, że coś tu naprawdę jest bardzo nie tak. A dokładniej, że to co się właśnie dzieje, to największy kryzys państwa od ponad trzydziestu lat. A my się temu tylko przyglądamy. W konstytucji, nasze dzieci mają zapisane prawo do edukacji. A to prawo jest im właśnie zabierane. Nie, nie przez nauczycieli. To państwo (poprzez nauczycieli) wg konstytucji zapewnia edukację swoim obywatelom. Od kilku(nastu?) dni państwo postanowiło jednak mieć w nosie dwa miliony z nich. Młodzież i dzieci. Nauczyciele strajkują, mają do tego prawo, ale to obowiązek państwa, dokładniej rządu tego państwa, zrobić wszystko, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić. A jeśli już do niej doszło, to żeby trwała jak najkrócej. Jeden, góra dwa dni. A tymczasem: jakaś pani z rządu mówi, ze rząd nie spełni oczekiwań strajkujących. I już. Nie i już. Posiedźmy sobie, zobaczymy co się stanie. I tak w zasadzie wygląda podejście ludzi, którzy zarządzają państwem. Od trzech dni edukacja nie działa. Nie dociera do nich, że to nie to samo co kolejny strajk kolejarzy czy górników. Pociąg nie jedzie, trudno, pojadę autobusem. To raczej tak, jakby od trzech dni była zamknięta większość szpitali i przychodni a rząd czekałby i myślał „ciekawe co też się stanie”. Premier mówi do nauczycieli: Ej, wróćcie do pracy, po świętach pogadamy, bo teraz nie mam czasu. Prezydent jeździ na rowerze i zachwyca się wiosną. A dwa miliony dzieciaków siedzi w domach, bo szkoły zamknięte. Coś tu naprawdę jest mocno nie tak. Jeśli masz firmę, która pewnego dnia przestaje funkcjonować, bo pracownicy z jakichś powodów nie chcą pracować, to ty jako zarządzający robisz wszystko, żeby już kolejnego dnia firma znów działała. I to jest tylko na twojej głowie, żeby tak się stało. I albo firma na drugi dzień rusza dalej, albo firma upada. To państwo właśnie upada, przestając zapewniać edukację swoim obywatelom. Lekceważy się nauczycieli, a tak naprawdę lekceważy się dzieci i rodziców. Przez ostatnie kilka lat udało się zrobić wiele, żeby to państwo zepsuć, skłócić ludzi. To kolejna sprawa do zepsucia. Nie narzekajmy więc na nauczycieli, że strajkują. Wspierajmy ich, bo wtedy wspieramy też swoje dzieci. Zapewnienie edukacji jest obowiązkiem państwa. I to, czy ona działa czy nie, zależy tylko od zarządzających państwem. To już nie jest normalna sytuacja. I to już nie jest normalny kraj.

#strajknauczycieli
  • 4