Wpis z mikrobloga

Nie możemy być fiskalnym talibanem

Gospodarczo jest świetnie. Jeszcze nigdy jako cały naród nie byliśmy tak bogaci i tak blisko poziomu życia na Zachodzie.


Zrównoważony rozwój społeczno-gospodarczy możliwy jest, zdaniem Acemoglu i Robinsona, jedynie w społeczeństwach, które oni nazywają inkluzywnymi. A mówiąc prościej – w takich, gdzie liczba rozmaitych barier ograniczających działanie jednostki, firm czy organizacji jest jak najmniejsza.

Weźmy np. szkolnictwo. Jeśli państwo zadba o wysoką jakość publicznej edukacji, dzieci z zamożnych domów, chodzące do prestiżowych prywatnych szkół, nie będą na starcie tak bardzo uprzywilejowane wobec gorzej sytuowanych rówieśników. Część elit może zresztą posyłać dzieci do publicznych szkół, jak po wojnie we Francji. Ale wystarczy zaniedbać szkoły publiczne – efekt będzie odwrotny.


U Acemoglu i Robinsona nie ma odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że jakiś kraj w pewnym momencie przestawia zwrotnicę w stronę inkluzywności. Postanowiłem rozwinąć tę myśl w swojej książce i doszedłem do wniosku, że tego typu przemiany zawsze są efektem poważnych wstrząsów politycznych i przemocy, która jest niezbędna, by odebrać władzę starym elitom. W Europie Zachodniej zarzewiem tych przemian była epoka napoleońska, która zlikwidowała pozostałości feudalizmu i uwolniła społeczeństwa. Azję po 1945 r. zmienili Amerykanie, którzy narzucili podbitym krajom, szczególnie Japonii, nowoczesne konstytucje i przeprowadzili radykalne reformy rolne. W Polsce tę samą rolę odegrały najpierw II wojna światowa, a potem komunizm.

Czarną robotę odwalił PRL, który zbudował społeczeństwo wprawdzie ubogie, ale egalitarne, społecznie mobilne i nie najgorzej wykształcone.

Budowa społeczeństwa inkluzywnego nie oznacza automatycznego dobrobytu. To warunek konieczny, ale niewystarczający. Potrzebna jest też dobra polityka gospodarcza. Nam po 1989 r. udało się relatywnie szybko zbudować instytucje, które mogły zacząć kontrolować reguły wolnorynkowej gry. Dorobiliśmy się też niezależnych, także finansowo, mediów, które patrzyły władzy na ręce. Nadzór bankowy, sądownictwo, nawet administracja funkcjonowały tu sprawniej niż w innych krajach bloku wschodniego.


Niech pan sobie choćby przypomni polskich premierów i ministrów finansów: w zasadzie wszyscy są nadal czynnymi politykami albo wrócili na uczelnie. Z małymi wyjątkami, nikt nie sprzedał się wielkiemu biznesowi. Nikt nie był też podejrzany o brak uczciwości. To nas wyróżnia na tle innych krajów, w regionie i na świecie. Mieliśmy szczęście co do liderów.

To, w połączeniu z importem zachodnich instytucji, otwartymi granicami, pracowitością Polaków i funduszami unijnymi sprawiło, że w trzy dekady odrobiliśmy nie tylko pół wieku gospodarki centralnie sterowanej, ale też błyskawicznie zrzuciliśmy balast wielu historycznych zaszłości.

Polski nie stać przede wszystkim na to, by stać się fiskalnym Talibanem, w którym wszystko podporządkowane jest kreacji nadwyżki budżetowej i obniżaniu długu publicznego na siłę – bez mała jak w Rumunii Ceauşescu, która spłaciła całe zagraniczne zadłużenie kosztem skokowego wzrostu biedy.


Polityka to sztuka wyboru, a skokowe podwyższenie wydatków na 500 plus oznacza, że tych pieniędzy nie zainwestujemy w naukę, edukację i służbę zdrowia, czyli w to, co jednocześnie utrwala inkluzywność społeczeństwa i podnosi konkurencyjność gospodarki.

Będąc małą gospodarką na dorobku, musimy prowadzić politykę gospodarczą lepszą niż inni. Jeśli się nam to nie uda, stracimy najlepszą szansę w historii, żeby dogonić Zachód i dołączyć do cywilizacyjnego jądra Europy.


#publicystyka #gospodarka #polska #tygodnikpowszechny
Pobierz TerapeutyczneMruczenie - Nie możemy być fiskalnym talibanem

 Gospodarczo jest świet...
źródło: comment_f101tsQI4aUGyDQSu21aEEJhc3Hayb3x.jpg