Wpis z mikrobloga

#konkursmd

Kiedy byłem dzieckiem, chciałem być jak Obeliks. Chciałem być taki, jak on - wielki i potężny… ale rudy być nie chciałem. Zazdrościłem mu sporo cech i dążyłem do bycia takim, jak on. Na drodze moich małych stópek, pojawiły się jednak problemy. Pierwszym z nich był brak obecności Rzymian. Nie chciałem robić nikomu krzywdy, ale chciałem, aby Rzymianie (Biedronki z sali obok w przedszkolu) się mnie bali, a na mój widok krzyczeli i uciekali w pośpiechu z przerażenia. Niestety, mój niewielki wzrost bardzo mi w tym przeszkadzał. Na drodze pojawił się jeszcze jeden kłopot, który postawił przede mną tak wielki próg, że nawet doskakując, bym do niego nie sięgnął. Tym problemem był… Kociołek Panoramiksa. Wiele razy widziałem, słyszałem i czułem, jak mój Tata i Dziadek konstruowali ten magiczny napój w piwnicy, pod osłoną nocy, aby ich żony tego nie dostrzegły. Z Babcią nie było problemu, bo na jednym oku ma wadę +12, a na drugim +10 ale, przed moją Mamą, musieli kombinować. Choć pomagałem im w doprowadzeniu do końca ich nikczemnego planu i, choć czułem moc jego oparów na swoich oczach i skórze, nigdy nie miałem okazji go dotknąć. W taki sposób, moja ostatnia nadzieja na zostanie Obeliksem, runęła w gruzach. Lata mijały mi powoli, w smutku, czasem w rozpaczy. Często, pijąc wodę, wyobrażałem sobie smak i moc, jaką dałby mi eliksir. Niestety, na próżno. Jednak, pewnego dnia, w 2002 roku, w wieku 9 lat, gdy wszelka nadzieja opadła, zobaczyłem go. Zielony, neonowy kolor, który rozpala zmysły i wprowadza w euforię. Na sam jego widok poczułem rosnące na moim ciele włosy i coś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Na widok Mountain Dew… rozpoczęło się moje dojrzewanie. Po pierwszym łyku Mountain Dew wiedziałem, że uśmiech nigdy nie zejdzie mi z twarzy. Wreszcie poczułem się potężny i niezniszczalny. Zupełnie jak mój idol, Obeliks, który pływał w Kociołku Panoramiksa, a ja – w zieleni Mountain Dew. Następne lata mijały mi w radości, kiedy to cały świat widziałem w kolorach neonowej zieleni. Każdy wspaniały dzień mojego życia spędzałem z Mountain Dew, który również pocieszał mnie w chwilach porażki. Razem, byliśmy jak Asteriks i Obeliks. Niezwyciężeni i… zieloni? Jednakże, w 2018 roku zebrały się nad nami czarne chmury, które odebrały nam naszą piękną przyjaźń. Dni stały się deszczowe, świat stracił kolor, a wszelka radość schowała się w przerażających otchłaniach. Mając w sercu przepiękne, zielone chwile, w żyłach kryształy cukru, a w oczach łzy tęsknoty, nigdy nie straciłem nadziei. Gdy moja skóra straciła kolor, oczy z zielonego koloru od Mountain Dew wróciły do mojego naturalnego błękitu, a serce napędzane zielonym paliwem spowolniło… Stało się. Rok 2019. Niczego nieświadomy, nagle słońce wzeszło, natura powróciła do życia, a w moich oczach powrócił kolor, bo na horyzoncie pojawiła się ona. Schłodzona, stęskniona butelka Mountain Dew. Niczym w najwspanialszych snach, w spowolnionym tempie, rzuciliśmy się w swoje ramiona (naprawdę to w otwór i usta, ale brzmi niezbyt romantycznie). Od tamtej chwili, jaramy się nawzajem na powrót Mountain Dew, bo powróciliśmy do chwil słodyczy, chwil niezastąpionych, w których życie płynęło nam jak w Shreku, bo z bajki i… zielono. Teraz, jaramy się codziennie i nasze kolejne, zielone miesiące płyną nam energicznie, bo z cukrem!