Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #indierock #rock

#dekadawmuzyce - podsumowanie ostatnich 10 lat w muzyce.

Albumy

#21
Deerhunter - Halcyon Digest (2010)

Gatunki: indie rock, dream pop, psychedelic rock
RIYL: Of Montreal, Lilys, Elephant 6, Younger Than Yesterday, oglądanie zdjęć z dzieciństwa

patrzę na datę wydania "Halycona..." i nasuwa się tylko jedna, dla niektórych być może ciężka do przełknięcia myśl - klasyczne rozumiany indie rock umarł. doczłapał do poczciwej starości i w naturalnym rozkładzie zdewaluowały się jego walory, opadł z sił i mocy sprawczych do walki o "większe znaczenie" w świecie muzyki.
i myślę sobie, że z powyższą deklaracją mogę brzmieć jak jakiś "nienadążający boomer".
podobny osąd, wśród bardziej doświadczonych odbiorców, mógł już padać dużo wcześniej, bo bardziej hardcorowi i ortodoksyjnie oddani ideałom słuchacze amerykańskiego indie, zwiastowali jego upadek w momencie gdy Modest Mouse, na wysokości Moon & Antarctica wyemigrowało z blaszanego garażu do większej wytwórni. ale nie dajmy się zwariować, terminologia się upłynniła, etos się spłaszczył, ale banał o "muzyce, która się sama obroni" zawsze będzie aktualny, bez względu na ideały.

w tej schyłkowej narracji Halycon Digest odgrywa znaczącą, ale niemal całkowicie wyjałowioną z patetycznych tonów rolę. wydane przez Deerhunter 3 lata wcześniej Microcastle padło ofiarą środowiskowego hajpu, zostało namaszczone p4kowym BestNewMusic kiedy ten tytuł miał jeszcze jakiekolwiek znaczenie i z miejsca wpisało się w kanon /mu/core. a jak to zwykle bywa z hajpem, tak szybko jak balonik napełnił się od zachwytów i zanieczyścił okazjonalnymi hejtami, tak samo szybko stracił na objętości, i po czasie nikt już nie mówi o zbawcach gitarowej alternatywy.
na wspomnianym wyżej Microcastle, Bradford Cox z ekipą mieli fantazję i chęci żeby sięgać po drugie, trzecie, czwarte... dno drążenia sensu istnienia utopionego w dreampopowej wszechrzeczy, tak na wydanej w 2010 roku płycie, postawili na dojrzale kłaniający się w pas rockowej historii zestaw kompozycji.

właśnie to uderzyło mnie najdosadniej gdy po latach wróciłem do Halycon Digest.
jego treściwa przyzwoitość, grzecznie ułożona na kompozycjach i oślepiająca powidokiem uczciwie przetwarzanych zapożyczeń i inspiracji. od wychodzącego na główny plan, country-rockowego żucia tytoniu spod znaku The Byrds, po ospale spadające pod powierzchnie Floydowskie ballady, aż po psych-popowe wycieczki przywodzące momentami na myśl brzmienie Manzarkowego klawisza, czy też dokonania Velevet Underground.
do tego dorodny mix, barokowo-lustrzana produkcja (z kumulacją na bajkowym Helicopter), głębokie, pełne brzmienie okrywające się w bardziej dramatycznych i depresyjnych momentach "musique-concretowymi" efektami, szczególnie słyszalnymi na otwierającej album, enigmatycznej kontemplacji o stworzeniu świata pod postacią Earthquake. dorzućmy trackliste ułożoną w taki sposób, że serwuje słuchaczowi przemyślaną, meta-przejażdżkę o podświadomym usypianiu i pobudzaniu zainteresowania jej treścią. i nie możemy zapomnieć o tym, że w gruncie rzeczy to płyta, która traktuje właśnie o uczuciu dziewiczej, nieco naiwnej i szczeniackiej pogoni za nowo poznawaną muzyką, która dojrzewa, rozwija się i przeżywa rozczarowania razem z nami...

KurtGodel - #godelpoleca #muzyka #indierock #rock

#dekadawmuzyce - podsumowanie os...
  • 1