Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Wrzucam wyznanie jeszcze raz, bo poprzednie zapomniałem otagować.

Cześć, pomimo dziewiętnastu lat czuję się zagubiony w życiu. Nie wiem właściwie nawet od czego zacząć. Wychowywany byłem w domu bez ojca, który nawet nie chciał się do mnie przyznać, przez matkę, która odkąd pamiętam starała się połączyć koniec z końcem, pracując w gównorobocie za psie pieniądze, czasami dorabiając za równie śmieszne pieniądze u kogoś ze swojego rodzeństwa, któremu w życiu jako tako się udało. Zmierzam do tego, że ciągnie ze sobą bagaż doświadczeń, w większości negatywnych. Żeby uniknąć wstydu, jakoby miała nie znać mojego ojca, zostawiła mi jego nazwisko (które jest zagraniczne). Rówieśnicy odkąd pamiętam potrafili, by mi dopiec, nazwać mnie między innymi bękartem. Choć sprawiało mi to nieco przykrości, starałem się stworzyć z tego zbroję, wziąć z tego motywację i wyciągnąć lekcję, by nie być jak mój ojciec. Zwykłem pocieszać się w trudnych chwilach, że gdy odniosę sukces w życiu, nazwisko posłuży mi za narzędzie zemsty. Że wetrę ojcu w nos to, że nie chciał się do mnie przyznać, rówieśnikom te wszystkie przemiłe epitety i tak dalej. I przez jakiś czas tak było, byłem w żargonie wykopowym dynamicznym dzieckiem. Dobre oceny, nauczyciele mnie lubili, multum znajomych z czego większość o kilka lat starszych, dziewczyny potrafiły wysyłać mi sygnały, że im się podobam (wtedy o tym tak nie myślałem, ale po latach sobie to uświadomiłem). Generalnie byłem wesoły, zadowolony z życia, nie czułem żeby czegoś mi brakowało.

Zmieniło się to jednak, gdy grupka 3-4 lata starszych ludzi których uważałem za przyjaciół postanowiła dla zabawy mnie poprzepychać w osiem osób. Otoczyli mnie i przez kilkanaście minut podawali między sobą, wytykali mi wszystkie społeczne potknięcia, to, jakie miałem nazwisko, jeden zaproponował, że pójdzie do domu po maszynkę i ogolą mnie łącznie z brwiami na łyso. Coś wtedy we mnie pękło i całkowicie wycofałem się z życia społecznego, upłynęła ze mnie cała radość. Zamknąłem się w czterech ścianach i całymi dniami grałem w gry, wtedy jeszcze ze znajomymi z podstawówki. Tak się składało, że czasami zdarzyło mi się z typami którzy mnie sponiewierali przeciąć na skype czy na naszej-klasie, niektórzy z nich grozili mi, że jeżeli mnie spotkają to połamią mi różne części ciała, a szczególnie jeden, który podobno miał czarny pas w karate, jujitsu, taekwondo czy innym gównie. Coraz bardziej przez to izolowałem się od świata, a wraz z przejściem do gimnazjum pourywały mi się stare kontakty. Strasznie się zapuściłem. Stałem się otyły, kontakty z ludźmi zaczęły mnie męczyć. Będąc w szkole czułem się jak figura na szachownicy, cały czas myślałem o tym jaki postawić krok, by się nie zbłaźnić. Popadłem w rutynę: pobudka, szkoła, powrót do domu, gry komputerowe do późnych godzin, 4-5 godzinny sen i tak w koło Wojtek przez całe gimnazjum i liceum.

W gimnazjum miałem wrażenie, że jako tako podnoszę się z kolan, ale w dalszym ciągu byłem kłębkiem kompleksów, stresu i nerwów. Miałem parę "COOL" dziewczyn w klasie, takie 'ziomuwy' które znały się ze wszystkimi i miałem z nimi dobre relacje, w jednej nawet się zauroczyłem. Zapoznałem je z moim dobrym znajomym z drugiego końca Polski i dowiedziałem się od niego, że w rzeczywistości mnie za plecami konkretnie mnie obsmarowywały, bezpośrednio w rozmowie z nim - z osobą, z którą je zapoznałem. Że ubieram się jak debil, że jestem zapuszczony, że mam jakieś paskudne buty, że to, że tamto. I wtedy znowu poczułem jak grunt sypie mi się pod nogami. Z czasem wszystkie poza tą jedną, w której się zauroczyłem, zaczęły ze mnie otwarcie szydzić, a moje zauroczenie najwidoczniej było na tyle oczywiste, że i z tego robiły sobie żarty. Ograniczyłem wtedy kontakt z klasą do minimum.

W liceum uznałem, że to koniec bycia społeczną ofiarą. Miałem dobre wyniki w nauce i dobre wyniki na egzaminie gimnazjalnym, więc dostałem się do jednego z trzech najlepszych liceów w województwie. Uznałem, że najlepszą opcją będzie wykreowanie sie na maczo i tak się złożyło, że na początku września trafiłem na półtorej tygodnia do szpitala. Miałem kupę czasu i strasznie mi się nudziło, więc zacząłem wprowadzać w życie swój genialny:))) plan. Udzielałem się na konferencji klasowej, często i intensywnie. Impreza integracyjna wam nie wyszła? Aaaa, to pewnie dlatego, że mnie tam nie było:)!
Jak nie ciężko się połapać, przejrzeli przez mój blef, zwyzywałem się z paroma chłopakami, usunęli mnie z konferencji klasowej. Generalnie czuję okropne zażenowanie gdy wspominam tamten okres. Po powrocie do szkoły czułem się jak odludek, czułem, że jestem tym nie do pary. Mimo wszystko udało mi się jakoś zafumflować z paroma fajnymi osobami, ale dalej czułem się jak odludek. Zmieniłem w związku z tym szkołę, a wraz z tym pourywały mi się kontakty z tego liceum. W nowej szkole trzymałem się cichutko na uboczu, dwa i pół roku nie skupiałem się na niczym innym niż przechodzenie z klasy do klasy. Z tymi doświadczeniami, do tego pojony paranoją(?) matki, do której nawiążę później, nawabiłem się chyba jakiejś fobii społecznej, bo za każdym razem gdy ktoś spoza mojego wąskiego kręgu przyjaciół do mnie podchodzi, zaczyna kołatać mi serce, czuję niepokój i panikuję. Nie wiem jak się zachować, czuję się jakbym był upośledzony społecznie.

Z czasem jakoś doszło to chyba do szkolnego pedagoga, bo zaprosiła mnie na rozmowę. Na początku tematem były moje liczne nieobecności i to, że do szkoły przychodzę zazwyczaj niewyspany. Dawała mi rady odnośnie organizacji czasu i pomimo tego, że się do nich nie stosowałem, czułem się przyjemnie rozmawiając z nią i przychodziłem co tydzień po lekcjach. Pewnego razu powiedziała mi, że odnosi wrażenie, że kryję w sobie wielki smutek. Zastanowiłem się nad tym chwilę, łzy napłynęły mi do oczu i pomimo tego, że chciałem powiedzieć co mi leży na sercu, uznałem, że nie będę czuł się z tym komfortowo i po prostu wymijająco powiedziałem, że czasami martwię się o swoją przyszłość. Pedagog chciała, żebym porozmawiał o tym ze specjalistą i chciała polecić mi psychiatrę, ale żeby nie wyglądało to tak, że próbuje mnie skierować do jakiegoś znajomego poprosiła mnie, żebym poszukał w internecie informacji o psychiatrach i zapisał to, czego się o nich dowiem, a w następnym tygodniu miałem przyjść z tymi informacjami do niej i ona podzieliłaby się ze mną spostrzeżeniami na ich temat.

Wracając do mojej mamy, wiem, że stara się dla mnie jak najlepiej, ale popada ze skrajności w skrajność i bywa, że strasznie ciężko mi się z nią żyje. Przez to, że nie dawała mi się do niczego dotknąć (bo gotując się poparzę, a robiąc coś innego kopnie mnie prąd, a to ona zrobi szybciej, a to zepsuje etc) wyrosłem na niesamodzielnego chłopaka z dwiema lewymi rękami, z którego nabija się nawet rodzina. Potrafi w jednej chwili mnie rozpieszczać, a w drugiej powiedzieć, że powinna mnie była wyskrobać, zbluzgać przez to, że zgubiła jakąś rzecz (z czym nie miałem nic wspólnego), potrafi karmić psa rękami bo boi się, że inaczej nie zje i jedzenie się zmarnuje, by po chwili w gniewie rzucić, że zaraz tego psa udusi i będzie mieć spokój. Nikomu nie ufa, w każdym widzi krętacza, złodzieja albo pedofila. Gdy w wieku 16 lat utrzymywałem kontakt ze znajomym studentem, z którym grałem w gry, uznała, że koleś ewidentnie podtrzymuje ze mną kontakt, żeby mnie sprzedać na organy, albo wywieźć za granicę do jakiegoś męskiego burdelu. Parę razy mi powiedziała, że miała sen, że zgwałcili mnie pedofile i żebym zerwał kontakty ze wszystkimi znajomymi w sieci. Każdy mój znajomy w jej oczach kombinuje jak mnie wyśmiać, jak kiedyś pojechałem na pierwszą (i jedyną w życiu) osiemnastkę powiedziała mi, żebym uważał, bo mogli mnie zaprosić po to, żeby dosypać mi czegoś do picia i wyśmiać. Wszystko przelicza na złotówki, raz gdy siedziałem po nocy wyskoczyła z pokoju do mnie wściekła, że światło się pali i rachunek za prąd będzie astronomiczny, albo że nie wyłączam routera na noc. Dopiero jak udowodniłem jej, że rok funkcjonowania tego routera przez 24 godziny na dobę kosztuje ją 14zł nieco ze mnie zeszła. Regularnie kłóci się z babcią, która jest zapaloną katoliczką. Ta sama babcia przychodzi do mnie czasami i mówi mi, że swoim postępowaniem zakopuję matkę żywcem i że lepszy ode mnie byłby polski pijak (przypominam, że mój stary jest zza granicy i się do mnie nie przyznaje).
Po powrocie do domu przez weekend zastanawiałem się, czy powiedzieć o tym mamie czy po prostu to zrobić, ale czułem, że powinienem to z nią skonsultować, bo koniec końców zależy jej na mnie. Zabroniła mi więcej chodzić do pedagog, uznała tą propozycję za obrazę, że przecież nie jestem czubkiem. Gdy powiedziałem jej, że rzeczywiście może coś jest ze mną nie tak, że w przeszłości przyszykowałem sobie nawet pętle ze sznurówek ale nie miałem odwagi (gdzieś nadal ją mam ukrytą) to po skonsultowaniu się z siostrą, moją ciotką, usłyszałem, że mówię to tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Że w rzeczywistości nie mam problemów i histeryzuje, bo to ona ma prawdziwe problemy.
Nie chcę, żebyście zrozumieli mnie źle, nie chcę jej antagonizować, kocham ją, ale chcę sprawę przedstawić najobiektywniej jak się tylko da.

I teraz już nie wiem co powinienem zrobić. W to, że mam jakiś problem ze sobą nie wątpie, ale zastanawiam się, czy rzeczywiście nie wyolbrzymiam i czy nie histeryzuję, proszę doradźcie mi co mam zrobić, czy powinienem udać się do psychiatry? Czy psychiatra w ogóle jest mi w stanie pomóc?

Wybaczcie proszę chaotyczną formę wypowiedzi.


#feels #samotnosc #psychologia #psychiatra

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #5ecc5086b940832ef250e8fa
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Wesprzyj projekt
  • 8
@AnonimoweMirkoWyznania: a kto ma być lepszy w swojej specjalizacji niż pedagog?

Właśnie od tego jest ten pedagog - przez lata się kształcił/edukował w tym, aby odkrywać takie rzeczy i właśnie wskazać właściwą drogę, a tu ci ktoś bez owej pedagogicznej edukacji podważa jego opinię - opinię osoby, która poświęciła lata swojego życia, aby pełnić swoją rolę.

Każda matka, to człowiek - kiedyś też była w twoim wieku i też miała jakieś
@AnonimoweMirkoWyznania: Hej, wszystko jest z Tobą wporzadku. Spotkało Cię w życiu trochę traum i nie ma nic dziwnego w tym, że Twoja psychika trochę się pogubiła w tym wszytkim. Twoja podświadomość zapisała sobie dużo negatywnych informacji na swój - Twój temat, które uznała za prawdę. Wiesz jak napiszę Ci, że wszytko w Twoich rękach, to nie wiem czy mi uwierzysz... Ale tak jest. Nasi rodzice są tacy jacy są i nie
@access_denied: Wiesz kiedyś też tak myślałam. Wydawało mi się, że pojawi się ktoś w moim życiu, czyt chłopak i mnie uratuje przed złem tego świata... ;-) Czyli już na samym początku traktowałam kogoś jak ratunek, umieszczałam w kimś jakąs swoją potrzebę. Przy czym byłam mocno skupiona na swoich potrzebach, na swoich emocjach. Żeby mieć z ludźmi dobre relacje, nie tylko damsko męskie ale także przyjaźnie trzeba się najpierw przyjrzeć sobie, nauczyć