Wpis z mikrobloga

Cześć Mirki i Mirabelki, trochęto trwało ale zebrałem i poprawiłem całość tekstu wedle życzeń więc wrzucam, zrobię z tego też wykopalisko i wrzucę jeszcze raz skany. Jeśli chodzi o dalsze losy rodziny to przypomnę jeszcze raz Mamuśce bo chyba sobie zapomniała :P

#sybiracy #syberia #zapiskizsyberii #historia #iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu

Oczywiście treśc za długa więc dzielę na die lub trzy części:

Część 1

Na wstępie, pragnę przedstawić moim najbliższym, znajomym i wszystkim którzy zechcą przeczytać- motywację jakimi się kierowałem pisząc moje wspomnienia. Jestem u schyłku życia, jeśli napiszę, że mam wnuki i prawnuki to będzie zupełnie jasne, dla kogo pragnę pozostawić moje zapiski. Otóż kieruję je przede wszystkim za Ocean, tam bowiem dotarły i uczyły się moje wnuki, a mam ich dwoje. Oni żyją tam w innych realiach, innej kulturze i jakże innych warunkach materialnych. Byłam tam parokrotnie i to właściwie zdopingowało mnie do pisania.

Być może nie wszyscy to przyjmą z pełną, wiarą, że ich babcia i prababcia w dzieciństwie i późniejszym, już dorosłym życiu, przeszła, że Polacy przeszli, takie koleje losu.

Jestem głęboko wierzącą katoliczką, wierzę w to mocno, że tylko opatrzność Boska pozwoliła nam przeżyć, wrócić do Polski i cieszyć się życiem takim, jakie ono jest. Mam nadzieję, że z tak licznej rodziny, z jakiej pochodzę, młodsze pokolenia zachcą się z tym zapoznać, ponieważ to są przeżycia dziadków. Pragnę również, aby moje wnuki, oraz ich dzieci nigdy nie zapomniały skąd wywodzą się ich korzenie - to Polska sprzed 1939 r.


Teraz pozwolę sobie w telegraficznym skrócie opisać wydarzenia historyczne minionej epoki XX wieku.

Jakie przypadki zdecydowały o losie milionów Polaków. Sierpień 1939 r. Minister Spraw Zagranicznych Rzeszy Joachim Ribbentrop i Wieńczysław Mołotow, Minister Spraw Zagranicznych Związku Radzieckiego, podpisali w Moskwie pakt o nieagresji, między ZSRR a Niemcami. W czasie uroczystego przyjęcia towarzyszącego podpisaniu aktu, Stalin wznosząc toast powiedział, wiem jak bardzo naród Niemiecki kocha swego Fuhrera, dlatego pragnąłbym wypić jego zdrowie.

Stało się jasne co najwięksi zbrodniarze w dziejach ludzkości, w tajnym protokole, dołączonym do aktu postanowili w sprawie Polski. Protokół ten radziecko-niemiecki mówił o rozgraniczeniu stref wpływów we wschodniej Europie. Polska miała zniknąć z mapy Europy.

8 października 1939 r. w skład III Rzeszy wcielone zostały ziemie północne i zachodnie przedwojennej Polski.

Ziemie wschodnie od Lwowa po Wilno Rzeczypospolitej, zostały zaanektowane przez Związek Radziecki. W ten sposób w granicach ZSRR znalazło się przeszło 50% przedwojennego terytorium Polski i około 14,3 mil. ludzkości z czego Polacy stanowili 6,5 mil. Tłumiona latami nienawiść Kremla do Polski, jak wulkan wybuchłą przeciw narodowi polskiemu.

Już we wrześniu rozpoczęły się masowe aresztowania wśród inteligencji. Decyzją NKWD wzięto do niewoli około 6000 oficerów polskich, funkcjonariuszy policji, wywiadu, straży więziennej, grupę duchownych, nauczycieli i osadników wojskowych. Osadzono ich bezpowrotnie w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Ludność cywilną masowo zsyłano na Sybir.

Polska została osamotniona w obliczu wojny i tak potężnych wrogów. Wielka Brytania i Francja nie wywiązały się z podjętych wcześniej zobowiązań sojuszniczych wobec Polski.

Moje dzieciństwo upływało we względnym dobrobycie i pokoju. Ojciec mój był wojskowym. Czynnie brał udział w I wojnie światowej, był inwalidą wojennym (Paweł Kopeć - dopisek mojej mamy). W rodzinie miałam siedmioro rodzeństwa, byłam najmłodsza. W momencie wybuchu wojny miałam 8 lat i niezupełnie rozumiałam grozę jaką niesie ze sobą wojna. Rodzice a zwłaszcza mój ojciec miał pełną świadomość tego wydarzenia.

Wkrótce nadszedł czas, kiedy uznano nas za niebezpiecznych wrogów Związku Radzieckiego i tak oto zaczęła się nasza Golgota.


Siedzieliśmy wszyscy w domu i najstarszy brat już wiedział co się święci. Ojciec dzieciom powiedział, że od jutra do szkoły nie będziemy chodzić, ponieważ zabrali polską szkołę. Polska szkoła była nowo wybudowana z czerwonej cegły 2-piętrowa, z dużym boiskiem.

1.IX.1939 wybuchła wojna.

Ojciec był ranny - inwalidą wojennym, otrzymał rentę inwalidzką i kawałek ziemi jako osadnik wojskowy. Osiedlił się w Zadwórzu pow. Przemyślany. Mama byłą gospodynią domową, potrafiła wszystko zrobić, byłą dobrą krawcową i kucharką. Była bardzo ładna i wesoła, była optymistką, wierzyła w dobre jutro.

Wrzesień 1939r.


Wrzesień przeżyliśmy w wielkim strachu. Brat chodził na zbiórki Strzelców, każdego dnia przynosił złe wieści. W nocy chowaliśmy się przed Ukraińcami, ponieważ palili i mordowali polskie rodziny.

Ojciec wykonał wielki schron w ogrodzie i tam chowaliśmy się w dzień przed bombami.

Październik 1939r.


Ukraińcy przeprowadzali spis ludności polskiej. Dokładnie, ile jest rodzin kolejarzy, osadników, księży, policjantów, nauczycieli. Chodzili po domach i wymuszali od mieszkańców, aby podpisywali listę, że chcą należeć do Ukraińców, a jak nie to się z wami rozprawimy.

Jednak Polacy nie podpisywali ukraińskiej listy. Coraz częściej Ukraińcy przychodzili w nocy i uprowadzali młodych chłopaków. Palili całe domy i nie pozwolili wychodzić z płonących domów.

Listopad 1939 r.

Młodzież ukrywa się w lasach i buntuje się przeciw Ukraińcom. Nastało bezprawie, rabunki, morderstwa. W nocy płoną domy we wsi, nasz jeszcze się nie pali. Coraz częściej przychodzą do nas, robią rewizję - szukają broni, radioodbiorników oraz ulotek. Wyprowadzają brata za dom i tam go biją - zmuszają, aby się przyznał do jakiej organizacji należy. /19 lat miał/ (Jan Kopeć 1921r. -dopisek mamy). Ciężkie i niebezpieczne stało się życie.


Grudzień 1939 r.



Życie Polaków zostało ograniczone. Nie wolno było chodzić do gminy, kościoła, każdy się boi. Na drodze został zamordowany Polak. Wieczorem w lesie dębowym w małej chatce został spalony Polak. Spaliła go jego żona -Ukrainka. Kazali go spalić dla przykładu, gdyż w przeciwnym razie spalą ją i jej dwie córki. Święta były smutne, wieczorem po zaryglowaniu drzwi nikt nie wychodził z domu, zima była ostra.


Styczeń 1940 r.



Życie polskich osadników całkowicie zamarło. Nie było już polskich pieniędzy - były ruble. Zaczęło się okradanie w nocy. Zaczęto myśleć o ucieczce do polski centralnej, już było za późno, ponieważ granica była zamknięta. Należało się pogodzić z losem i czekać co przyniesie losem



Luty 1940r.

Dziesiąty luty będziemy pamiętali.


O tak na całe życie zapamiętaliśmy 10.II.1940 r. Zima była bardzo ostra. głęboki śnieg i 40° mrozu. W nocy o godzinie 21,15 usłyszeliśmy łomotanie do naszych drzwi. Coraz głośniej walili kolbami w drzwi, brzęk tłuczonego szkła - to na werandzie powybijane okna. Ojciec zwlekał nie otwierał. Wiedział co to znaczy. Mama natomiast obudziła wszystkie dzieci i kazała się szybko ubierać. Bieliznę i ubrania, ile tylko można.

Kiedy drzwi wyłamano do werandy ojciec otworzył. Wpadli sowieci, Ukraińcy, zaczęli ojca bić. Wszystkie dzieci rzuciły się do ojca, aby go bronić głośno płakaliśmy. Sowieci odtrącili nas mówiąc /wot swołoczi/ a to diabły. Kazali nam stanąć przy ścianie i ręce do góry. Rozkazali się ubierać i za 15 minut siadać na sanie. Sowieci bardzo się śpieszyli. Załadowali nas na sanie całą rodzinę. Żadnego dobytku nie wolno nam było zabrać - mówili - tam wam wsie dadut / wam wszystko dadzą. / Płakaliśmy, dzieci krzyczały, przyszły sąsiadki z chlebem, mlekiem, ale sowieci rozkazali, żeby się nie zbliżały, bo może ich to samo spotkać.

Kobiety krzyczały - wy diabły, wy czorty przecież te dzieci zamarzną. Sowieci nie reagowali wieźli nas na punkt zborny /oni tak mówili/ do Baranowicz. Ludzie opowiadali, że wtedy wywieźli 4 wioski.

Sowieci przyjeżdżały pod domy tych wywiezionych ludzi i kradli wszystko. Inwentarz żywy, zboże, zapasy na zimę, meble co tylko było, a domy palili. U nas również wszystko pokradli, wycięli sad i zniszczyli pasiekę a dom spalili.

Wsadzili nas w bydlęce wagony, który były przegrodzone poziomo. Z jednej strony trzy półki i z drugiej strony trzy półki. Na tych półkach nie można było siedzieć tylko w pozycji leżącej. Okienka były maleńkie u góry wagonu zakratowane i zawiązane drutem kolczastym. Na środku stał piecyk żelazny, który służył do ogrzania /ale opału nie dali/ Zboku była dziura służąca jako toaleta oczywiście również od zewnątrz zabezpieczona drutem kolczastym. Było bardzo ciasno i duszno. Było ciemno, wszyscy się modlili, gdyż nie znaliśmy swojego losu.

Jechaliśmy jak bydło, doskwierał na głód i zimno. Ludzie zziębnięci cisnęli się do pieca, w którym palono deskami z pryczy. nie było się czym przykryć.

Od wyjazdu z Baranowicz jechaliśmy 3 dni i trzy noce. Transport zatrzymał się w polu. Otwierano wagon, sprawdzano, czy ludzie są zdrowi, czy nie ma w wagonie trupów, jeśli byli umarli - wyrzucali na śnieg nie licząc się z protestem rodziny. Chorych też zabierali, mówili, że do balnicy /szpitala/ i ślad po nich zaginął.

Po tym zlustrowaniu wagonu kazali młodym iść po prowiant. Przyniesiono dwa wiadra kaszy manny z ohydnym olejem oraz dwa wiadra wody gorącej. To musiało wystarczyć na 50 osób. Na wiele się to nie przydało, ponieważ jechaliśmy tyle godzin, wszyscy byli głodni i spragnieni.

Pomysł Młodych


Młodzi skombinowali czerpak, który przywiązali sznurkiem i pod podważeniu klapy /okiennicy/ wyrzucali ten czerpak, który napełniał się śniegiem wciągali do wagonu i wsypywali do garnka na piecu, otrzymywaliśmy dodatkową porcję wody. Była brudna, ale gasiła pragnienie. Jechaliśmy tak dalej i dalej, nie wiedzieliśmy, dokąd. Pociąg zatrzymywał się tylko w nocy, aby powyrzucać zmarłych, zabrać chorych i dać to pożywienie. Zanim dojechaliśmy do Nowosybirska, przewożono nas po kilka razy do tej samej miejscowości, wyglądało to tak, jak gdyby sowieci nie wiedzieli co z nami zrobić. Byliśmy wszyscy u kresu sił. Nikt się nie przyznawał, że jest chory, gdyż natychmiast był zabrany, a to znaczyło rozstanie i śmierć.

Jechaliśmy prawie cztery tygodnie, nareszcie wyładowali nas w Nowosybirsku.

Zapędzono nas do ogromnej sali i powiedzieli, że pójdziemy do łaźni. Przy tej sali była druga sala, do której wchodziło się po takim wysokim stopniu i skakało się do tego drugiego pomieszczenia. Wszyscy musieli się rozebrać na golasa, kobiety młode i starsze, mężczyźni młodzi i starzy i wszyscy wchodzili po tym stopniu u skakali do drugiej izby. Był wielki płacz, młode dziewczyny były tak upokorzone, że ledwie żyły, sowieccy żandarmi naśmiewali się i dogadywali wulgarnie /nie nadaj się wypisywać tych słów/

Zabrano nam odzież - pozostawiono jedną koszulę i jedną spódnicę, a resztę trzeba było rzucać na stos. Ubrali nas w kufajki /takie waciaki/ i czapki, przy tym obcięli włosy wszystkim, więc kto poszedł po czapkę to najpierw obcinali mu włosy/ znów upokarzające słowa/.

Dostaliśmy po pół litra gorącej wody i kawałek chleba. Po pół godzinie padł rozkaz, żeby wychodzić i ładować się na samochody, nie ważne czy został ktoś z rodziny czy dziecko - odliczyli 50 osób / samochody po plandeką/ zasznurowali i wieźli nas dalej w tajgę. Ludzie wzajemnie się ogrzewali. PO całodziennej jeździe zatrzymaliśmy się i nocowaliśmy w jakichś szałasach, które zbudowali nasi poprzednicy - zesłańcy.

Jechaliśmy tak 3 dni i trzy noce.

Następnie była przesiadka na sanie. Saniami jechaliśmy cały dzień, przez rzekę, która jeszcze była zamarznięta.

Dojechaliśmy do celu w tajdze głuchej

K R A S N Y J B O R


Stało tam 14 baraków również zostały zbudowane przez zesłańców, byli to więźniowie różnej narodowości i Polacy. Były zbudowane z takich grubych bali budowlanych, były otwory na okna i drzwi. Pomiędzy tymi balami hulał wiatr. Zakwaterowano po 5ięć rodzin w jednym baraku. Nie było pokoi tylko jedna duża sala. Ludzie rozlokowali się po kątach tworząc kąciki rodzinne i pośrodku jedna rodzina obok żelaznego pieca, na którym gotowaliśmy coś do jedzenia. Młodzi chłopcy nazbierali mchu pozatykali wszystkie otwory między balami a okna zrobili z kory brzozowej i żerdzi.

Mróz nadal trwał 40 - 35°, nie było opału, trzeba było iść po drzewo tam, gdzie wyznaczył komendant, chociaż obok było pod dostatkiem. Powiedział /tut nie lzia, wam tam chodit. Tutaj nie wolno, wy musicie chodzić tam, dalej/ Nosili drzewo na plecach, napaliliśmy w piecyku, posiadaliśmy na około i dopiero dowiedzieliśmy się, ile nas pozostało. Pytali komendanta gdzie reszta ludzi, a on odpowiadał ze śmiechem - ani padochli i wy też padochnitie/ Oni zdechli i wy też zdechniecie- do polski waszej już nigdy nie wrócicie.
  • 3