Wpis z mikrobloga

Kilka osób pod moim ostatnim wpisem wyraziło zainteresowanie historiami ze styku światów więc zaserwuję Wam opowieść o moim spotkaniu z FSB. Co to jest FSB? To Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa. Po prostu Putin uznał, że KGB źle się może niektórym kojarzyć więc przemianował tę służbę na FSB. Poza tym niewiele obie formacje się różnią: ci sami ludzie, te same budynki, identyczne metody.

Rzecz miała miejsce wczesnym latem w 2007 lub 2008 roku a wiec jeszcze przed katastrofą smoleńską. Zmieniałem wtedy pracę i dwa wolne tygodnie postanowiłem wykorzystać na wycieczkę do Moskwy. Do stolicy Rosji poleciałem samolotem i miałem się tam spotkać z moją przyjaciółką, która chciała pojechać koleją przez Kijów, żeby zajrzeć do rodziny. Moja znajoma jest rosyjskojęzyczną obywatelką Ukrainy, która studiowała wtedy w Polsce. Ale to jeszcze nie były czasy, kiedy w Polsce spotykało się Ukraińców na każdym kroku.

Ja w Moskwie pojawiłem się dwa lub trzy dni przed nią. Pozwiedzaliśmy wspólnie kilka muzeów, pospacerowaliśmy po Placu Czerwonym, ale i po moskiewskich blokowiskach. Trafiliśmy nawet do Chimek. Odwiedziliśmy znajomych. Część nocy pomieszkiwaliśmy po znajomych, ale nie chcieliśmy się za bardzo im zwalać na głowy wiec także kilka razy korzystaliśmy z hosteli. Pojeździliśmy metrem, kolejką pojechaliśmy na podmoskiewskie przedmieścia gdzie mieszkają rosyjscy oligarchowie i przez płoty z daleka oglądaliśmy ich marmurowo-złote pałace.

Tutaj cofniemy się w czasie, do mniej więcej 2000 roku. Studiowałem wówczas na Uniwersytecie Warszawskim. A żeby sobie dorobić pracowałem od czasu do czasu na pewnym magazynie w Łomiankach gdzie poznałem takiego jednego kolesia, który charakteryzował się specyficznym wzrostem 202 centymetrów, byczym karkiem... oraz niemieckim paszportem. Jego rodzice pochodzili ze Śląska. Absolutnie nie czuli się Niemcami, ale pod koniec lat osiemdziesiątych podając się za Niemców wyemigrowali do Monachium. A ich synowie razem z nimi. Tam chodzili do szkoły.

Cóż... mój znajomy nie odnajdywał się w Reichu. Został kierowcą tirów. Formalnie niby pracował w niemieckiej firmie i przyjeżdżał wtedy do Polski ciężarówkami, które my rozładowywaliśmy, ale Niemcem absolutnie się nie czuł. Właśnie tak się poznaliśmy. A potem się zaprzyjaźniliśmy.

To właśnie z nim mieliśmy wrócić do Polski. Z tym, że nie wielkim tirem, ale firmową furgonetką na niemieckich blachach, którą on miał zawieźć z Wilna do Moskwy jakieś klamoty a potem wrócić na pusto do Niemiec przez Polskę.

Ostatni dzień w Moskwie spędziliśmy już we troje łazikując po mieście. Potem planowaliśmy dwa lub trzy dni spędzić w pewnym miasteczku leżącym przy trasie Moskwa-Mińsk. Dlaczego akurat tam? Otóż jest to miejscowość, która odgrywa w mojej historii rodzinnej pewną rolę, bo familijne legendy mówią o tym, że moi przodkowie uciekli stamtąd do Wielkiego Księstwa Litewskiego jeszcze w XVI wieku. Miejscowość ta leży kilkadziesiąt kilometrów od trasy więc dużo drogi nie nadkładaliśmy. Poza tym ma pewne walory turystyczności. Jest tam mały kreml, który choć zrujnowany niemal w całości posiada pewien urok (została z niego głownie cerkiew z bardzo złym stanie i część murów w jeszcze gorszym stanie i jakieś bliżej nieokreślone ruiny pochowane w krzakach).

Poza tym jeszcze w sowieckich czasach do tej miejscowości przyjeżdżało dość dużo pionierów (radzieckich harcerzy), głownie z Moskwy. W niepodległej Rosji większość pionierskich ośrodków popadła w ruinę, ale niektóre jeszcze funkcjonowały. Część z ośrodków sprywatyzowano, coś tam nawet budowano albo remontowano. Miasteczko jak na rosyjskie standardy nawet zadbane. Ponoć posiadające jakiś uzdrowiskowy mikroklimat.

Ot, mniej lub bardziej typowa miejscowość na sowieckiej prowincji. Moi znajomi też byli zainteresowani zwiedzeniem postradzieckiego "kurortu" więc postanowiliśmy spędzić w miasteczku trzy dni a potem wrócić do Polski. Nocować mieliśmy w samochodzie w lesie kilka kilometrów od miasteczka, żeby "przyekonomić". Miejsce wydawało się nam dobre, bo w las szła dość dobra droga asfaltowa odchodząca od głównej szosy, a obok było całkiem przyjemne i urocze jeziorko.

Wyspaliśmy się, rano robimy śniadanie, a tutaj podjeżdża miejscowa drogówka (DPS). Wypakowuje się z niej dwóch umundurowanych jegomości, jeden chudy a drugi z wielkim brzuszyskiem. Pytają nas co tu robimy? skąd? dokąd? po co? Rozmawiamy wszyscy po rosyjsku. Wszystko na spokojnie w miłej przyjaznej atmosferze, bez agresji i niepotrzebnej spiny. Dodam, że nocowanie w lesie w Rosji nie jest nielegalne, a policjanci nie byli do nas wrogo nastawieni. Chyba po prostu przyjechali sobie obejrzeć co my za jedni. Poza tym była to drogówka, czyli służba, która w Rosji jest odseparowana od zwykłej policji. Stanowi tak jakby osobną formację.

No, ale panowie muszą sporządzić formalną notatkę, że nas odwiedzili. Paszporty chcą zobaczyć. Pierwszy paszport oglądają mojego przyjaciela: paszport niemiecki, prawo jazdy niemieckie, samochód na niemieckich tablicach. Wszystko w porządku. Chłop dwa metry, ogolony na łyso. Dodam jeszcze, że mój przyjaciel ma nazwisko niby polskie, ale takie, z którym mógłby spokojnie uchodzić za obywatela co drugiego europejskiego kraju: coś jak Stefan But albo Arnold Por.

Paszport koleżanki. Obywatelka Ukrainy. Ukraiński paszport. Z tym, że koleżanka ma nazwisko, które kojarzy się wszystkim, którzy chodzili do rosyjskich szkół z XIX-wieczną rosyjską arystokracją, bo jest ono dokładnie takie, jakie nosiła pewna dama z powieści Dostojewskiego, Gogola czy innego Lermontowa, a powieść ta jest lekturą obowiązkową w rosyjskich liceach a i sama książka była kilka razy ekranizowana i jako film i jako serial. Coś jak Izabela Łęcka. Policjanci zaczynają być jakby jakoś tak nieco skrępowani.

No, i przychodzi czas na mnie... polski paszport. Polak. Z tym, że nazwisko odpowiada nazwie miejscowości, w której właśnie jesteśmy. Coś jak Zamość - Zamojski. Niby napisane po polsku, ale panowie z rosyjskiej drogówki łacinkę oczywiście znają i przeczytać umieją.

Wszyscy mówią po rosyjsku. Mój przyjaciel najsłabiej, ale on się najmniej odzywał. Każde z nas trafiło do Rosji innym środkiem transportu, z innego kraju, w różnym czasie. Trzy różne paszporty z trzech różnych krajów. W paszporcie mojego przyjaciela trzy czwarte stron zapełniona pieczątkami, bo chłopak w końcu jeździ tirami, a to jeszcze są czasy, kiedy nie wszędzie obowiązywał ruch bezwizowy. Mój paszport zupełnie czysty, bo świeżo odebrany, gdyż poprzedniemu upływał termin ważności i wyrobiłem nowy. Paszport koleżanki z kilkoma pieczątkami, głównie polskimi, bo panna jeździ do Warszawy studiować. Wszyscy my spotykamy się w jakimś lesie dokładnie pośrodku niczego w miejscu gdzie turyści nie zaglądają i smażymy sobie w lesie na turystycznej kuchence jajecznicę. Wypisz-wymaluj jakaś przedrewolucyjna arystokracja z kierowcą-ochroniarzem przyjechała szpiegować rosyjskie tajemnice.

Jakie tajemnice mogą kryć się na wąskiej drodze nad leśnym jeziorkiem? - to już chyba nie miało żadnego znaczenia. Wyglądamy podejrzanie: jak ufoludki w rozbitym spodku, jak spotkane w leśnej głuszy yeti, albo jak zapadnyje szpiony. Nikt ich nigdy nie widział, a każdy od razu rozpozna.

W tym momencie panowie policjanci oddali paszporty, pożegnali się szybko, zasalutowali i jeszcze szybciej odjechali. Bez słowa. A my poczuliśmy się co najmniej dziwnie.

Zjedliśmy jajecznicę i pojechaliśmy do miasteczka zwiedzać. Obejrzeliśmy resztki zrujnowanego pałacu, który kiedyś tam mógł należeć do jakichś tam moich dalekich krewnych. Obejrzeliśmy lokalne muzeum, w którym nic specjalnego do oglądania nie było i czuliśmy się coraz dziwniej. Jakby obserwowani.

Szybka decyzja: Postanowiliśmy wracać do Polski chociaż mieliśmy najpierw w planach zostać jeszcze jeden dzień. Wsiedliśmy do furgonetki. Pojechaliśmy na szosę prowadzącą do Smoleńska. Jedziemy. A tu za nami czarny samochód bliżej nieokreślonej marki. Z czarnymi szybami, przez które nic nie widać. Zwalniamy, on zwalnia. Przyśpieszamy, on przyśpiesza. Ewidentnie on jedzie za nami. Ale jedziemy.

Przy szosie z Moskwy do Brześcia nie ma właściwie żadnych wiosek. Droga jest prosta niemal jak od linijki i ma cechy autostrady, ale jest dość dużo zjazdów to w lewo to w prawo do jakichś wiosek. Zjeżdżamy w jedną z takich dróg. Czarne auto za nami. Zatrzymujemy się pod jakimś lokalnym sklepikiem. Czarne auto nas wyprzedza, ale zatrzymuje się ze sto metrów dalej. Tylko ja wysiadam, idę do sklepu, kupuję jakąś wodę i batoniki. Wracam do samochodu. Zawracamy na szosę. Po kilku minutach czarne auto jest znów za nami. Myślimy:byle do białoruskiej granicy.

Pod Smoleńskiem zatrzymujemy się tylko na stacji benzynowej. Tankujemy i jak najszybciej do białoruskiej granicy, ale bez przekraczania prędkości, żeby nie mieli nas powodu shaltować za byle głupstwo. Na stacji benzynowej czarnego auta nie widzimy, ale po kilku minutach na obwodnicy Smoleńska znów jedzie za nami.

Odprowadza nas do samej Krasnej Górki gdzie jest przejście graniczne. W sumie mamy wrażenie, że zaraz nas rosyjska straż graniczna zatrzyma i aresztuje. A potem zawiozą nas wszystkich na Łubiankę. Ale nic się nie dzieje. Na granicy czarne auto znika. Przejeżdżamy bez problemu. Nawet nam samochodu nie trzepią co się ponoć często zdarza. Jedziemy przez Białoruś. Czarnego auta nie ma. Zostało w Rosji. Kto nim jechał? do tej pory nie wiem. Po co? też nie wiem. Śledził nas? niemal na pewno. Dlaczego? bo to Rosja.

#rosja #moskwa #fsb #kgb #gru #ksiegijakubowe
JakubWedrowycz - Kilka osób pod moim ostatnim wpisem wyraziło zainteresowanie histori...

źródło: comment_16429248707fughQKmeE68FPWavyil1Z.jpg

Pobierz
  • 30
Czarnego auta nie ma. Zostało w Rosji. Kto nim jechał? do tej pory nie wiem. Po co? też nie wiem. Śledził nas? niemal na pewno. Dlaczego? bo to Rosja.


@JakubWedrowycz: to ja kierowałem tym czarnym autem. Po prosto was ochrania liśmy żeby DPS wam nie dawało mandatów. Patrząc na to że wasza nazwisko zaczynało się tak jak nazwa miejscowości wzięliśmy pod uwagę że jesteście lokalnymi patriotami i chcieliśmy o was szczególnie
to raczej było GRU, świadczy o tym wyasfaltowana droga przy której byliśmy, ale my wtedy o tym nie wiedzieliśmy - inny kraj, więc i inne skojarzenia. W Polsce taka droga najczęściej prowadzi do kolejnej wsi - w Rosji jest mniejsze zaludnienie i wsie są dalej od siebie¯_(ツ)_/¯


@JakubWedrowycz: o co tu chodzi XD
co ma GRU do asfaltu na drodze i jakie ma znaczenie dokąd ona prowadzi?