Wpis z mikrobloga

#dzienniczekmatthewv3 - tag do obserwowania, na którym zamieszczam swoje przemyślenia.

Wpis nr 2, 22.04.2022 r.

Zgłaszanie na policję postów o tym, że ktoś chce popełnić samobójstwo, czy też w ogóle "ratowanie" samobójców to jest według mnie ciekawa sprawa.

Dwa razy moje posty zostały zgłoszone. Pierwszy raz, w czerwcu ubiegłego roku. Tego, co wtedy zrobiłem nie sposób nazwać pełnoprawną próbą samobójczą. Otóż po prostu kupiłem sobie sznur, zawiązałem węzeł i założyłem sobie pętlę na szyję, siedząc w samochodzie. Niemniej jednak napisałem, że "dzisiaj próbowałem się powiesić". Wołanie o pomoc? Atencja? Nazywajcie to jak chcecie. Post umieściłem ok. 18:00. Przyjechali po mnie o 3:00. Dwa tygodnie w psychiatryku.

Kolejny raz był o wiele bardziej przemyślany. Samobójstwo zaplanowane z ponad miesięcznym wyprzedzeniem. Pod koniec listopada 2021 postanowiłem, że 31 grudnia będzie tym dniem. Myślałem sobie tak: to będzie taka symboliczna data, rok się kończy, życie się kończy, 2022 nie istnieje. Pięknie będzie odejść w akompaniamencie fajerwerków, równo o północy. Każdego dnia przygotowywałem się na to psychicznie, załatwiałem wszystkie sprawy, które mi pozostały. Na tydzień przed napisałem dwa listy pożegnalne - jeden dla mojej "internetowej publiki", drugi dla rodziny. O 23:40 opublikowałem mój list, wziąłem plecak ze sznurem, ostatniego papierosa i poszedłem do szopy mojego dziadka. Emocje, ekscytacja, strach. Zawiązałem sznur o drewnianą belkę pod dachem, wszedłem na maskę traktora, założyłem plastikowy worek na głowę (żeby się udusić szybciej), założyłem pętlę...i zrobiłem ten krok. Nie wiem, co poszło nie tak. Sznur się poluzował? Był zbyt długi? W każdym razie zamiast wisieć, to stałem na nogach, dusząc się. Walczyłem z instynktem przetrwania, zaczęło mi już robić się ciemno przed oczami, zwieracze puściły. Ale to jest silniejsze od ciebie. Rozerwałem worek, zdjąłem pętlę i położyłem się na masce ciągnika. Kilka minut później znalazła mnie mama. Resztkami sił wszedłem na mirko i usunąłem mój post. Niestety ktoś już zdążył zadzwonić. Przyjechali o 4:00. Spędziłem miesiąc w szpitalu.

Co się dzieje po próbie samobójczej? No więc zostaje się przewiezionym przez pogotowie do szpitala psychiatrycznego gdzie dostaje się tabletki, które nic nie dają, leży się w łóżku od rana do wieczora, dostaje się do jedzenia jakieś śmieszne, głodowe porcje, trzeba się prosić pielęgniarek, żeby łaskawie otwarły drzwi do dyżurki i pozwoliły podładować telefon. Nie można nawet swobodnie się wymyć, bo drzwi się nie da zamknąć, nie ma żadnej zasłony, więc jak przyjdzie jakiś głupi jasiu, to będzie ci się gapił na #!$%@? i komentował. Jeszcze pół biedy jak trafią się w miarę normalni ludzie na sali ale jak będą jacyś wykolejeńcy, którzy drą mordę i walą pięściami o drzwi, to...
Raz na tydzień się porozmawia z panią psycholoszką (chyba, że się akurat zwolniła albo ma L4 hehe), która da wskazówki jak radzić sobie w trudnych sytuacjach (trening na uważność, mindfullness XD), pan doktor przyjdzie w poniedziałek na obchód, zapyta: "jak się pan czuje? dobrze? no to super" i przejdzie do kolejnej sali, żeby tylko odbębnić co trzeba. Trzeba będzie kłamać doktorowi, że wcale nie ma się myśli samobójczych i nie planuje kolejnej próby, bo inaczej można zapomnieć o wypisie. Wychodzi się kilka tygodni później w dokładnie takim samym stanie, w jakim się trafiło i wraca do punktu wyjścia.

No i tak się zastanawiam, czemu ma służyć to zgłaszanie na policję? Później na komisariacie powiedzieli mi, że "my mamy ustawowy obowiązek ratowania życia". Taa, teraz nagle zjawia się "pomoc", ciekawe, gdzie byli panowie, kiedy działo się piekło dzieciństwa. Nikt nie reagował, oczywiście. Powiedzieli mi też, że "ludzie na takich forach często się po prostu martwią i dlatego nas zawiadamiają". Znajdzie się taki "dobry samarytanin", zadzwoni, dobry uczynek spełniony, a ty samobójco radź sobie dalej sam i gnij w psychiatryku.

Często też czytam wiadomości o tym jak to policjanci "uratowali" życie danej osoby, która chciała skoczyć z okna, czy zatruć się spalinami. Zawsze mnie to śmieszy. Taka osoba najprawdopodobniej podjęła decyzję, a ci idioci tylko przeszkodzili. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić poziomu #!$%@?, gdybym na przykład się powiesił, stracił przytomność, a ktoś później by mnie odciął i reanimował.

Jeżeli ktokolwiek byłby kiedyś świadkiem takiej sytuacji, to radzę się dwa razy zastanowić nad "udzieleniem pomocy".
#przegryw #depresja #samobojstwo #przemyslenia
  • 4
@MatthewV3: Szacunek, ja raz byłem w lesie poeksperymentować z tymi spalinami i zwyczajnie stchórzyłem. Wszystko było gotowe, przetestowane itd, a jednak nie potrafiłem tego zrobić. Ze 2 lub 3h zwyczajnie ryczałem, przekonywałem się, że jest #!$%@? a spróbowałem już wszystkiego, żeby wyjść ze #!$%@? i #!$%@?, instynkt nie pozwolił świadomej decyzji podjąć. Nic dziwnego że suicide by cop jest popularny.
@MatthewV3: Też tego nienawidzę, chociaż sam samobója nie próbowałem. Społeczeństwo ma w dupie czyjeś problemy, ale jak już chcesz odejść to już trzeba herosem być xD. Świat ciebie nie chce, a jednocześnie chce żebyś wegetował i żebyś nadal cierpiał. Wielce protesty o aborcję, decydowanie o życiu płody, a sam legalnie zdechnąć nie możesz i musisz robić wyrzuty maszyniście XD. Ci co ciebie zgłosili to serio gnidy, nawet słowem do ciebie potem
czemu ma służyć to zgłaszanie na policję?


@MatthewV3: temu, żeby oni mieli czyste sumienie i byli przekonani że "pomogli", coś tam zrobili
a co się z tobą potem stanie to każdy ma w dupie, nie oszukujmy się. oni mają się czuć dobrze bo nie przeszli obojętnie
najważniejsze żeby wizja super społeczeństwa, świętości życia i "pomocy" została utrzymana - mamy policję, mamy psychiatryki, reagujemy, wszystko jest OK a jeśli święta terapia nie